Strony

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 46

*Narrator*
Rossa natychmiast zalała fala gorąca. Czerwona, laserowa kropka, mogła oznaczać tylko jedno. Dzisiaj już je widział.
W ułamku sekundy chwycił Laurę za ramiona i rzucił się z nią na podłogę. Pocisk, zamiast w Rossa, trafił w drewnianą boazerię na ścianie.
- Ross...- zaczęła, ale Ross przyłożył jej palec do ust. Zaczął nasłuchiwać. Leżeli w ciszy jeszcze dwie minuty, dopóki Ross się nie podniósł. Wyjrzał za okno, ale nikogo nie widział. Zerknął kątem oka na przerażoną Laurę, która kucała obok niego i chwycił ją za rękę. Nachylił się nad nią i lekko pocałował w usta, po czym wyszeptał opiekuńczym, acz stanowczym tonem:
- Biegnij, jak najszybciej potrafisz. Nie odwracaj się za siebie i nie patrz na to, czy też biegnę.- Widząc, że chce się sprzeciwić, przybrał nieco ostrzejszy ton.- Będę cię trzymał za rękę. Ale jeśli, coś się stanie, zostaw mnie i leć do nauczycieli, okey?
Puściła jego dłoń i spuściła wzrok. Wiedziała, że liczy się każda sekunda, i że ktoś ma ich w tej chwili na celowniku. Ale mimo to, nie mogła sobie wyobrazić, że zostawia Rossa z tym gościem sam na sam. Szczególnie, że już jest ranny.
- Ross, nie załatwisz tego sam.
- Wcale nie zamierzam. Chcę ostrzec wszystkich, że jest niebezpiecznie i, że mają schować się w domkach, pozamykać okna. A ty masz być bezpieczna. Obiecaj mi, że pobiegniesz prosto do nauczycieli. Nie daruję sobie, jeśli gnojek coś ci zrobi, rozumiesz?
Zawahała się na chwilę. Nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku, nie ufała również swojemu głosowi, więc tylko ledwo zauważalnie skinęła głową.
- Na "trzy" pędzisz, ile sił w nogach.
Laura przygotowała się do biegu.
- Raz...
Ugięła bardziej prawe kolano.
- Dwa...
Głos Rossa zadrżał. Jakby się bał. A to rzadko się zdarza. Złapał ją za rękę i z trudem zgiął jedno kolano. Drugiego nie mógł.
- Trzy!
Laura pobiegła, ale bez Rossa. Na chwilę się odwróciła, ale on kazał jej biec dalej. Tak zrobiła. Po chwili zniknęła w ciemnościach. Słuchał jakichś dźwięków sugerujących to, że udało jej się, lecz nic takiego nie było. Po chwili jednak usłyszał jak rozmawia z nauczycielami. Pokuśtykał więc ostrożnie do grupki uczniów siedzących nad jeziorem. Początkowo uznali, że to kiepski dowcip i zaczęli się śmiać. Ale w pewnym momencie kilka osób zobaczyło kolano Rossa, a dosłownie kilka sekund później, rozległ się odgłos dwóch strzałów. Gdy na ziemię spadł martwy ptak, dziewczyny zaczęły piszczeć i wokół zapanował chaos. Wszyscy biegali, próbując znaleźć bezpieczną kryjówkę.
 Pół godziny później przyjechała policja.
 Nikogo podejrzanego nie znaleźli.

Dwa dni później uczniowie byli już w swoich domach. Ross miał nogę w bandażu, ale chodził normalnie. Dyrekcja szkoły zawiesiła wszelkie wycieczki do tego ośrodka, a część uczniów nie uczęszczała teraz na lekcje. Co prawda za dwa tygodnie miał się odbyć bal, więc uczniowie, szczególnie ci z samorządu, powinni pomagać w przygotowaniach. Ale z racji tego, że większości, nie było, nauczyciele angażowali w to starszych uczniów.
Pewnego razu na lekcję muzyki przyszła pedagog i poprosiła cztery osoby, żeby udały się z nią do auli. Poszli Max, Laura, Gabe i Owen. Ross "grzecznie" odmówił i podgłośnił piosenkę w słuchawkach. Słuchał teraz "Riot" Three Days Grace.
- Lynch, okazałbyś szacunek...- odezwała się nauczycielka, ale wiadomo- blondyn miał to w głębokim poważaniu. Po chwili uczniowie wraz z panią pedagog wyszli z klasy i skierowali się do auli.
- A co właściwie mamy robić?- Zapytał Owen, równając krok z kobietą. Mimo, że chodziła na wysokich szpilkach, trudno było za nią nadążyć.
- Dobierzecie się w pary, a ja wam przydzielę zadania.
- No spoko, spoko... A co dokładnie?
- Wytłumaczę później.
Laura trzymała się z tyłu. Myślała o nadchodzącym balu i o tym, czy ma iść na niego z Rossem. W końcu, nie zaprosił jej oficjalnie, byli skłóceni wtedy. A może z Maxem? Chociaż on jej nie pytał, ale chciał... Przynajmniej tak słyszała. A do balu zostało niewiele czasu.
Kiedy w końcu weszli do auli, stanęła obok Maxa, trochę dalej od Owena i Gabe'a, pokazując, że już się dobrali w pary i są gotowi usłyszeć, co ich czeka.
- Dobrze.- Kobieta stanęła przed nimi.- Więc tak: wasza dwójka- wskazała na chłopaków- przyniesie głośniki z piwnicy, klucze są w kantorku. Powiecie sprzątaczce, że ja was wysłałam. A wy- odwróciła się do Maxa i Laury- pościągacie wszystkie stare ozdoby stąd. Tylko ostrożnie z drabiną, proszę. Usprawiedliwię wam nieobecności. Ja w tym czasie zajmę się rozmową z dyrekcją, żeby dali wam wolną rękę na balu. Powodzenia.


- Ręce mi odpadają!
Laura szła obok Rossa i skarżyła się na to, co musiała robić. Chłopak usiłował powstrzymać śmiech, ale przychodziło mu to z trudem. Po ciężkim dniu w szkole, cieszył się, że teraz pobędzie trochę z Laurą. Co prawda, uciekł z dwóch ostatnich lekcji, ale wiadomo jak to jest.
- Od zdejmowania karteczek i balonów?
- Koleś, jestem niziutka, nie dość, że musiałam skakać po te balony wyżej, to jeszcze Max zakosił drabinę.
- Spadł chociaż?
- Raz.
- I?
- I wstał?
- Po co?...
- Żeby nie leżeć, wiesz?
- Nie zaszkodziłoby mu.
- Przestań.
Po tej wymianie zdań zapadła cisza. Nie trwała ona długo. To Ross zaczął mówić.
- Idziesz na bal?- Zapytał z lekko wyczuwalną nadzieją w głosie. Laura jej jednak nie usłyszała. Dla niej to pytanie brzmiało jak z dupy wyjęte.
- Chyba nie- odpowiedziała ze smutkiem. Nie wiedziała, co planuje jej towarzysz.
- Idziesz!- Powiedział to tak wysokim tonem, że prawie pisnął, przez co Laura zachichotała. Po chwili spoważniała. Po co miała iść?
- Z kim niby?
- No ze mną?
- A Jo?
- Ona z Calumem, kotku.- Po tych słowach objął ją w pasie i stanął na drodze tak nagle, że wpadła na niego. Byli teraz na środku chodnika, przed domem Laury i patrzyli sobie w oczy. Ross przyciągnął ją bliżej do siebie i pocałował tak, jak chciał od bardzo dawna. Jego dłoń powędrowała poniżej pleców, za co dostał w tył głowy od Laury. Uśmiechnął się zrezygnowany i odchylił głowę do tyłu.
- Nie wierzę w ciebie- Laura zaczęła się cicho śmiać i oparła się czołem o jego tors.
- Brakuje mi tego- szepnął jej uwodzicielskim głosem do ucha, aż przeszły ją dreszcze.- Proszę, powiedz, że u ciebie w domu nikogo nie ma, bo długo nie wytrzymam.
- Jest Vanessa, przyprowadziła przyjaciół, grają w butelkę, pewnie są rozbierane zadania, a jej koleżanki, że tak powiem mają, czym oddychać, ale wybacz, dom jest przepełniony i nie zmieścisz się..- mówiła z uśmiechem i patrzyła mu w oczy, obserwując, jak powiększają mu się źrenice.- A ja pewnie się do nich dołączę.
- Doprowadzisz mnie do szaleństwa.- Mruknął i odsunął się od niej.- Wiesz, że i tak wejdę z tobą, prawda?
- No wiem.
Laura podeszła do drzwi i wyjęła klucze. Wiedziała, że dom jest pusty. 
Więc dlaczego drzwi były otwarte?...
- Dziwne, ona zawsze je zamyka na cztery spusty.
- Hmm?
- Nic, chodź.
Weszli do środka i skierowali się do salonu. To było przerażające.
Telewizor leżał na podłodze, dywan był zwinięty i ustawiony pod pomalowaną ścianą. Napis na niej głosił "Nie uciekaj przede mną. Nie zdołasz uniknąć śmierci".
Laura złapała się za skronie i opadła na podłogę. Ross za to, od razu podszedł po ściany, żeby sprawdzić, czy farba jest świeża.
Jakby dopiero co napis został wykonany...
- Siedź cicho- rozkazał jej i zaczął nasłuchiwać. Kiedy przez jakiś czas była cisza, nagle na górze coś się przewróciło. Chłopak nakazał Laurze gestem, żeby została na dole, a sam poszedł sprawdzić, co to było. Kiedy był na schodach, zobaczył krople czerwonej farby. Kawałek dalej leżał pędzel. Drzwi od pokoju Laury były otwarte, więc Ross ostrożnie wszedł do środka. Wtedy drzwi się zamknęły, a on wylądował na podłodze...



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No cóż, długo mnie nie było, ale przynajmniej dodaję rozdział. Wiem, że krótki, ale ważne, że jest, no nie?

Klaudia