Zawieszam bloga na czas nieokreślony. Nie wiem, co Wam tu jeszcze napisać, po prostu nie będzie długo rozdziałów i tyle.
Klaudia
piątek, 25 września 2015
Zawieszka
czwartek, 27 sierpnia 2015
Rozdział 45
Rano chłopacy z mojego domku wymyślili, że zażartujemy sobie z dziewczyn. Koło szóstej wybiegłem z kumplem na dwór i zapoznaliśmy resztę chłopaków z naszym planem. Wszyscy w to weszli. Dzisiaj miał być cały dzień żartowania z dziewczyn z tej grupy. Nie powiem, spodobała mi się wizja wybiegających z wody, piszczących panien. Czas wcielić plan w życie.
Pierwsze zajęcia dzisiaj to kajaki. Idealnie. Po nich mamy przerwę, więc wszyscy będą w wodzie.
Szczerze, to najbardziej ciekawiła mnie reakcja Laury.
O ósmej poszliśmy na śniadanie. Odnalazłem Laurę w kolejce po herbatę i stanąłem obok niej. Miała na sobie prześwitujący biały top i krótkie spodenki.
- Doprowadzisz mnie do szaleństwa- mruknąłem jej na ucho, a ta mnie odepchnęła. Znowu.
- Też się cieszę, że cię widzę.
- Ciągle mnie odpychasz- wytargnąłem jej już poważnym tonem i zagrodziłem jej drogę.
- Nie, nieprawda- zaprzeczyła.- Wczoraj śmierdziałeś ogniskiem i miałeś mokre włosy.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj... Dzisiaj nie mam na ciebie ochoty. Kotku.
Kiedy znalazłem już coś do zjedzenia, dosiadłem się do chłopaków i zajęliśmy się obgadywaniem planu. No i poszczególnych ról. Ja na przykład miałem załatwić suchy lód. Ktoś inny- jakieś stare rybackie łachy. Jeszcze inny- zerdzewiały hak. Trzeba było jeszcze skombinować łódkę, kosę, kapelusz, sztuczną krew i maski tlenowe. Ale maski są w moim domku, więc załatwione. Odniesiemy się do legend, które wczoraj przy ognisku opowiadał nam gospodarz tego miejsca. Większość dziewczyn albo się bała, albo zasypiała, więc wybraliśmy taką, przy której nawet niektórzy chłopacy trzęśli portkami. Opowiadała o rybaku, który łowił na środku tego jeziora kilka lat temu. Jak się na koniec okazało ten rybak to syn gospodarza, więc historia jest na faktach. A gość podobno był świadkiem dziwnych zjawisk. Opowiadał, że siedział na pomoście i przygotowywał wędki, kiedy znikąd zerwał się silny wiatr. Wołał swojego syna, ale ten go nie słyszał. Wokół łódki pojawiła się gęsta mgła, co było dziwne przy tak potężnym wietrze. Facet zszedł wtedy z pomostu i schował się między drzewami. W momencie kiedy z wysokiej sosny odłamała się gałąź, zobaczył, że jego wnuk stoi po kolana zanurzony w wodzie i woła swojego tatę, żeby wracał, bo się boi. Mgła uniemożliwiała dostrzeżenie łódki z rybakiem. Gospodarz pobiegł po swojego wnuka i spojrzał na wodę. Mgła zbliżała się do brzegu, a on usłyszał cichy szept. "Te sequentibus", czy jakoś tak. Z łaciny- "Jestem za tobą". Kiedy się odwrócił, ujrzał za sobą cień. Cień bez ciała. Kształtem przypominał człowieka. Kiedy mu się przyglądał, jego wnuk pobiegł do wody i zaczął płakać. Mężczyzna chciał pobiec po swojego sześcioletniego wnuczka, ale coś go zatrzymało. Ostatnim co widział, było coś wynurzającego się z głębin i wciągającego chłopca pod wodę. Mgła nagle zniknęła, a w oddali było słychać odgłos syren. Potem była ciemność. Ciał nigdy nie znaleziono.
No, przynajmniej tak mówił ten gościu. Jeszcze coś, że co rok słychać krzyk i płacz dziecka... W nocy jakoś chyba. To się stało równo cztery lata temu. Prawdopodobnie. Nie wiem- zasypiałem już. Ale Laura się bała. Czułem jak kurczowo zacisnęła dłonie na mojej ręce. Między innymi ten ból trzymał mnie na nogach. Ale wracając do teraźniejszości. Kevin, jeden z moich kumpli, wymyślił, żeby zaangażować w to kilka dziewczyn. Kazał mi przekabacić Laurę i tamtą szarą myszkę, co siedziała na pomoście z lafiryndami. Dlaczego ja? Dlatego, że "każda laska chce zrobić mi laskę" I, że mi nie odmówią. Tak powiedział.
Po tej rozmowie niechętnie poszedłem do domku Laury. Dziwne, a zawsze szedłem tam z chęcią.
Kiedy wszedłem do środka, bez pukania oczywiście, no bo po co, zobaczyłem jak szara myszka szuka czegoś w walizce. Jak mnie zobaczyła mruknęła coś pod nosem. Jakby...
- Puka się...
- Co?- Nie zrozumiałem jej. W sumie to mnie nie obchodziło.
- Nic...
- Nieważne.- Machnąłem ręką.- Słuchaj... Melanie? Czy coś w tym guście. Suzy może? Rosalie?
- Becky.
- Kiedyś bym zgadł.
- Szukasz Laury?
- Gdzie ona jest?
- Poszła z dziewczynami na brzeg. Nie wiem po co.
Czyli jednak miałem rację. One coś knują. A Laura w tym siedzi. To dlatego na stołówce nazwała mnie "Kotkiem" i powiedziała, że dzisiaj nie ma na mnie ochoty. I ta koszulka... Kurde. Cykam się teraz.
- Halo?- Pomachała mi książką przed twarzą. Ocknąłem się. Chyba się zamyśliłem nad tym, co one planują.
- Co co?
- Pytałam, czy mam jej coś przekazać.
- Hmm... Nie. Ale ty chodź ze mną.
Puściłem do niej perskie oko i spuściła głowę. Uu zawstydziłem ją. Ekstra. Teraz to się w ogóle nie odezwie. Pewnie pomyślała, że chcę ją zabrać gdzieś w krzaki i zgwałcić. W sumie... Nie dziwię jej się. KIEDYŚ pewnie by tak było, ale... teraz jest inaczej.
- Po co?
- Do domku. Chłopacy chcą z tobą pogadać.
- O czym?
- Pierdzielę.- Zakryłem twarz dłonią i odpowiedziałem na, mam nadzieję, ostatnie pytanie.- Zobaczysz jak pójdziesz. To jak?
- Okey... A gdzie to?
Ughhhh...
- Usłyszysz- warknąłem, a ona się skuliła. Ale wstała. Po jej minie poznałem, że chciała znowu się czegoś dowiedzieć, ale po zobaczeniu mojego wzroku odpuściła.
Koniec, nie mam zamiaru odpowiadać na kolejne pytania. Widząc, jak niepewnie zbliża się do drzwi, pomogłem jej i popchnąłem ją, żeby było szybciej. Zatrzasnąłem drzwi za sobą i wskazałem jej palcem na mój domek. Kiedy doszła już do niego, ja postanowiłem posłuchać o czym gadają dziewczyny.
Ledwo wyszedłem zza drzew, a te już kurwa wydarły się na pół stanu, że mam się wynosić i chuj. Tyle je widziałem. Ojjj zemszczę się.
- Kocha, to wybaczy.
Nie patrząc na Kevina skierowałem się do drzwi i wyszedłem na dwór. Koniec tego dobrego. Za kilka minut miała być zbiórka na brzegu, omówienie zasad bezpieczeństwa i różne takie głupoty, ale miałem coś ważniejszego do załatwienia. Chłopacy i tak kończyli już wykonywanie planu, więc po zajęciach kajakowych zaniosę im suchy lód na mgłę i tyle. Nie mieszam się w to. I tak kilku z nas musi być wtedy wśród dziewczyn, żeby nie było dziwnie. Na dodatek muszę pogadać z Laurą, żeby oduczyła się podsłuchiwać ludzi.
piątek, 19 czerwca 2015
Rozdział 44
Do ośrodka doszliśmy po mniej więcej godzinie marszu. Z pociągu pojechaliśmy autobusem do małego miasteczka, a potem szliśmy pieszo szosą przy lesie. Droga ciągnęła się w nieskończoność. Przynajmniej miałam takie wrażenie. Nigdy nie należałam do piechurów.
Próbowałam nie narzekać, żeby nie rujnować innym humoru, ale w końcu nie wytrzymałam i pociągnęłam Rossa za rękaw. Mówił, że kiedyś był w tym ośrodku z rodzeństwem.
Zdjął okulary i przybliżył głowę.
- Daleko jeszcze?- zapytałam, na co on się zaśmiał. Co w tym było śmiesznego?
Zajebiście.
Ta druga "połowa drogi" była dłuższa od pierwszej.

Podobało mi się tu. Tak cicho, spokojnie i w ogóle przyjemnie. No, przynajmniej do czasu, aż moja grupa się tutaj nie rozgości. Wtedy będzie kataklizm.
Razem z trzema dziewczynami dostałam kluczyk do domku numer 6. W środku było chłodno i pachniało świeżo ściętym drewnem. Po jednej stronie stało jedno łóżko piętrowe, a po drugiej- kuchnia. Przynajmniej tak mi się wydawało- widziałam tam blat, talerze i lodówkę. Drugie piętrowe łóżko było naprzeciwko łazienki, która nie była duża i zadbana. Prysznic był bez brodzika, zwykły plastikowy stolik pod natryskiem, zasłaniany przez pożółkłe zasłony. Lustro- całe zachlapane. Zlew- w miarę czysty. Jedynie kibelek się błyszczał.
Jak potem się okazało, a właściwie dziewczyny sprawdziły, prysznic nie działał, więc zostało nam jezioro, albo mycie się u innych. Po prostu super. Ciekawe, jak jest u chłopaków...
~~ Ross ~~
Ja nie wierzę, mam tę samą chałupę, co kiedyś z Rockym. I nadal nie naprawili tych rolet. Rocky je wtedy rozwalił. Jak? Piłką jebnął i tyle...
Prysznic- do dupy, ale umyć się można. Światło- ni chuja nie działa. Przynajmniej mamy dmuchane materace w szafie i zestaw do nurkowania. Każdy z nas miał własne łóżko, ponieważ nasz domek był największy i nie potrzebowaliśmy piętrowych. Pewnie byśmy się pozabijali, gdyby było inaczej.
Wieczorem, kiedy wszyscy się już ogarnęli, nauczycielka zabrała nas na plażę przy jeziorze. Część chłopaków, w tym ja, wskoczyła do wody, a reszta zajęła się ogniskiem. Dziewczyny usadowiły się z kocami na pomoście i wpatrywały się w chłopaków jak w obrazki. Bawiło mnie to. Ale zaniepokoiła mnie nieobecność Laury. Nie widziałem jej od kiedy rozdzieliliśmy się do swoich domków. Chyba nawet z niego nie wychodziła. A przecież ten gość, który na nas poluje może być teraz wszędzie. Nawet przy niej.
Przegoniłem szybko tę myśl i podpłynąłem do dziewczyn z jej pokoju.Kiedy mnie zobaczyły, mokrego, bez koszulki, dwóm spadły okulary z nosa, a trzeciej opadła szczęka. Wszystkie się zarumieniły. Nie powiem- spodobało mi się to.
- Co tam?- zapytałem z udawanym luzem, opierając się rękami o deski. Widać było, że te laski są forever alone.
- Spoko, a tam?
- Gdzie jest Laura?
- A po co ci ona?- Standardowa zagrywka. I to jedna z tych sławnych div. Ja pierdolę, współczuję Marano.
- Może przy ognisku- odezwała się inna. Spojrzałem na nią. Jedyna nie leżała z odsłoniętym brzuchem. Jakaś szara myszka.
Nie patrząc dłużej na te tlenione lafiryndy odbiłem się od pomostu i popłynąłem do brzegu. Na mokre ciało ubrałem moją czarną bluzę i podszedłem do ogniska, żeby poszukać Laury. Mój niepokój rósł. Nigdzie jej nie było, a słońce dawno zaszło. Na pewno jest u siebie i szykuje się do snu. A ja niepotrzebnie panikuję.
Po zjedzeniu kawałka kiełbasy i pomaganiu przy ognisku zdecydowałem, że pójdę sprawdzić w domku, czy tam jest. Poszedłem do tego z numerem 6 i zapukałem do drzwi. Okazało się, że były otwarte. Niepewnie wszedłem do środka. Wziąłem do ręki parasol (tylko on był pod ręką) i skręciłem do głównego pomieszczenia. Było ciemno, światło się nie paliło. Zapaliłem i odłożyłem parasolkę. Siedziała na łóżku, cała zapłakana.Nawet na mnie nie spojrzała jak wszedłem. Po prostu... patrzyła się nieobecnym wzrokiem w dal, a z oczu płynęły jej łzy. Kurde, o co, do cholery, chodzi? Czemu ona płacze?
Podszedłem do niej powoli i uklęknąłem przed nią. Złapałem ją za ręce i zmusiłem ją, żeby na mnie spojrzała.
- Wyjdź- powiedziała oschle, chłodnym, łamiącym się głosem. Nie wyszedłem. Dalej patrzyłem jej w oczy.
- Chcę być sama.
- Nie chcesz.
Spuściła głowę. Trafiłem. Pewnie chodzi o tę sytuację. To wszystko przeze mnie, ale nic na to nie mogę poradzić. Chyba.
- Ja... ja po prostu mam tego wszystkiego dość- wydusiła po chwili milczenia, a po policzku pociekły jej nowe łzy, które delikatnie wytarłem kciukiem.- Nie wytrzymuję psychicznie. Czuję się jak w jakimś amerykańskim thrillerze, albo filmie akcji. To takie... nierealne. A prawdziwe... I to mnie przeraża. Praktycznie w każdej chwili mogę zginąć, nawet w najmniej odpowiedniej chwili. Przez to całe gówno cała moja rodzina i przyjaciele są w niebezpieczeństwie, a dla mnie najlepiej by było, jakbym sama się wcześniej zabiła, bez cierpień.
niedziela, 31 maja 2015
Rozdział 43
Cały weekend był spokojny. Rodzice wyjechali znowu do Hiszpanii. Na szczęście pozwolili nam zostać. Oni i tak tylko tam pracują, ledwo mają czas dla siebie. A piątkowy dzień relaksu z Delly był idealny. Nie mówiłam jej o tej wiadomości od Rossa, chociaż widać było, że martwi się nieobecnością brata. Ale tłumaczyła to jako "kolejne prowokacje" z jego strony. Nie wiedziałam, o co jej chodziło. I nadal nie chcę.
Dzięki luźnemu weekendowi, w poniedziałek, czyli już dzisiaj, z łatwością wstałam wcześniej. Wlokąc się do łazienki, zerknęłam kilka razy na zegarek- 5:27. To zdecydowanie rekord. Ale to dlatego, że o 7:00 trzeba być pod szkołą, żeby o 7:30 wsiąść do autokaru. Ma nas zawieść na dworzec, bo o 8:00 mamy pociąg. Szalone liczby.
Vanessa jeszcze spała. Nie zdziwiło mnie to. Miziali się do drugiej w nocy z Rikerem, to tak jest. Nawet nie wiem, czy wrócił na noc do siebie.
Zjadłam szybko płatki. Zamiast mleka, nalałam jogurt, ale to szczegół. Potem wybrałam czarny podkoszulek, jeansową koszulę oraz czarne legginsy i poszłam się ubrać. Migiem się także uczesałam i pomalowałam. Wszystko to skończyłam o godzinie 6:20. Miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam sprawdzić, czy Ross wrócił, albo chociaż dał jakiś znak. Wystarczyło, że wyjrzałam przez okno. Na podjeździe Lynchów stał jego samochód. Musiał przyjechać po trzeciej w nocy, bo jak szłam spać, to go nie było. Gdzieś polazł w ciul. W ogóle nie powinno mnie to interesować. A jednak.
- Kasy nie zapomnij.
- Pilnuj się tam i nie oddalaj się.
- Się nie wyjeb na schodach przed grupą.
- Uważaj na siebie.
- Vanessa, ona jest dorosła.
Vanessa i Riker tak stali i żegnali mnie przy drzwiach. Przez nich się spóźnię. Zachowują się jak nadopiekuńczy rodzice jakiegoś czterolatka, no błagam!
Kiedy zajęli się rozmową, powoli się wycofałam, zarzucając ciężką torbę na ramię. Nawet tego nie zauważyli. Lepiej dla mnie.
Przeszłam kawałek i zatrzymałam się niedaleko domu sąsiadów. Ta torba była za ciężka. Mogłam wziąć walizkę. A może to po to Ross zostawił mi te kluczyki od motocykla?
I wtedy tuż obok mnie zatrzymało się jego auto. Wrócił. Otworzył mi drzwi od strony pasażera. Zdziwiło mnie to, że był w okularach przeciwsłonecznych i czarnym, dużym kapturze, a na sobie miał jeszcze skórzaną kurtkę. Szyby były przyciemnione- no ładnie.
- Wsiadasz, czy wolisz taszczyć swoje klamoty?
Uśmiechnął się zawadiacko. Wiedział, że wsiądę. Chamstwo.
Otworzył mi bagażnik, a potem zrobił miejsce ma moją torbę. Ale otaczanie mnie ramieniem chyba do tego nie należało. Udałam, że tego nie było, i jakby nigdy nic, po prostu siadłam na miejsce pasażera z przodu i się zapięłam. Po chwili dołączył Ross i odpalił silnik. Spojrzałam na zegarek- 6:47.
W ciągu kilku sekund wydarzyło się wiele. Między innymi to: po odpaleniu silnika, chciał ustawić jakąś piosenkę. Jednak znieruchomiał, a ja usłyszałam ryk motoru. Był niedaleko. Może na końcu ulicy. A Ross z całej pety wcisnął gaz i pędził przez miasto, jakby uciekał przed tym kimś na motocyklu.
- Cholera...- warknął wkurzony pod nosem. Przyspieszył jeszcze bardziej i pojechał przez centrum, gubiąc tym samym motocyklistę. Kurde, o co tu, do cholery, chodzi? Przecież to nie jest normalne, że gość znika na kilka dni, a potem wraca w nocy i ucieka przed kimś! Ta historia się powtarza, czy co? Znowu kogoś "zabił"?
- Ross.- Spojrzałam na niego spod byka. Niech mnie teraz nie wkurza, bo nie ręczę za siebie.- Co się dzieje?
- Nic, co ma się dziać?- obdarzył mnie jednym ze swoich uśmieszków. Jeśli myślał, że mnie tym zdekoncentruje, to się pomylił.
- Tak, i niby tak bez powodu sobie znikasz, bez żadnego słowa, ani nic. A potem przyjeżdżasz i spieprzasz przed jakimś motocyklistą. Wytłumacz mi to.
- Nie ma co tłumaczyć. Niedługo będziemy na miejscu.
- Nie zmieniaj tematu.
- Lau, kotku, jakbym cię w to wmieszał, to musiałabyś wyjechać na drugi koniec świata, jeśli nie dalej.
- Co ty przeskrobałeś? I po co zostawiłeś mi te kluczyki?
- W najbliższym czasie po naszym powrocie nie będzie mnie w domu. Dam ci kilka instrukcji i w razie czego, wsiądziesz na mój motor. Wszystko ci wyjaśnię później.
To brzmiało coraz dziwniej. Chciałam zapytać o coś jeszcze, ale akurat podjechaliśmy pod szkołę. Wszyscy już byli, czekali tylko na nas. Autokar też.
Nie patrząc na mojego towarzysza, wysiadłam z auta i trzasnęłam drzwiami. Mimo, że Ross miał na sobie okulary, mogłam wyobrazić sobie jak go tym wkurzyłam. Upsss, tak wyszło...
Wzięłam moją torbę z bagażnika i skierowałam się do grupy. Patrzyli się na mnie jak na idiotkę. No tak- przyjechałam z byłym jednym autem, i to tak wcześnie. Według szkoły jeszcze chodziłam z Maxem, ale to przeszłość. Kierowca zapakował wszystkie bagaże do autokaru. Stałam z boku grupy. Co chwilę patrzyłam na Rossa. Miałam wrażenie, że zerkał na ulicę. Bał się, to pewne. Tylko czego? Albo kogo?
W autokarze chciałam usiąść z moją koleżanką, ale w ostatniej chwili Ross pociągnął mnie za ramię na sam koniec. Nawet na mnie nie spojrzał. Usiadł przy oknie, a ja obok niego. Kiedyś go zdzielę, serio. Wkurzający się zrobił, i to strasznie.
- Już jest później?- zapytałam zniecierpliwiona, a on raczył na mnie spojrzeć. Zdjął okulary i kaptur. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak, nachylił się i wyszeptał mi do ucha:
- Będziesz w niebezpieczeństwie.
- Już jestem. Zadaję się z tobą.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Tak.
- Jesteś tego pewna?
- Tak.
- Laura...
Bał się o mnie. Teraz to widziałam. Jakby walczył z czymś w sobie.
- Proszę.
Rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. W końcu odezwał się.
- Lau, nie wiem... Jakby ci to delikatnie... Lau, on ma mnie... Na celowniku. Długo nie dam rady ciągle uciekać.
Chwila, jak to "na celowniku"?
- Czekaj, komu ty podpadłeś?
- Pamiętasz jak kiedyś taki mafiozo chciał mnie zabić?- Powiedział to z takim spokojem i nonszalancją, że aż ciarki mnie przeszły. Oczywiście, że pamiętam. Ale przecież tamten dostał i kaputt.- On miał brata.
Mogłam się tego spodziewać. Wkurzony facet z zemsty chce zabić mordercę swojego brata. Jak w jakimś amerykańskim thrillerze. Czy w tym świecie nie można prowadzić normalnego, nudnego życia?
- Ja pier...
- To za to te kwiaty.
- Jesteś idiotą.
Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. To co, teraz naraża całą grupę, bo ucieka przed jakimś gościem? No błagam, nie lepiej by było to zgłosić na policję?
- Wiem.
- A policja?
- Pojebało?- Uniósł się, a potem ściszył głos do szeptu.- Jak się gliny dowiedzą, że z gangiem zabiliśmy nielegalną bronią gościa, to mnie zamkną!
- To po co go zastrzeliliście?
- Ty tak serio pytasz?- zdziwił się.
Miał taki wzrok, jakby miał mnie zaraz zabić za to pytanie. No tak, przecież tamten gość mnie porwał, chciał wymęczyć... Faktycznie, to było durne pytanie. Ale nie musieli go zabijać. Na policję mogli zadzwonić. Przynajmniej nikt by nie ucierpiał. Teraz są widoczne skutki.
- Zmieńmy temat.- Spuściłam głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy. Miałam dość tej rozmowy. Nie chcę słuchać, jakie niebezpieczeństwo mu grozi.
Gdy tak patrzyłam na swoje buty, on coś pisał w telefonie. Nie wiem, czy był na mnie zły, czy co, ale nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Zobaczyłam nazwę kontaktu- "Drake".
Zmroziło mi krew w żyłach. Przecież oni niedawno się pobili. A teraz ze sobą piszą? Coś tu nie gra.
Kątem oka zerkałam, co Ross pisze. Widziałam niektóre słowa. Takie jak: "Uważaj na..., Jak coś będziesz....to... Znać. Kto.... Jest?" i wysłał to. Po chwili otrzymał smsa. Kiedy go odczytał, wypuścił głośno powietrze z płuc i złapał się za głowę. Co Drake mu napisał?
- Lau- szepnął drżącym głosem.- Na dworcu trzymaj się blisko mnie, okey?
- O co ci znowu chodzi?
I pokazał mi wiadomość. Była od zastrzeżonego numeru. Już gdy zobaczyłam trzy pierwsze słowa, straciłam ochotę do czegokolwiek.
"Laura Marie Marano. Lat 18. Rodzina: Vanessa Nicole Marano, Ellen Marano, Damiano Marano. Rodzice razem od 1993 roku. Adres: Beverly Hills St. 67a. Numer ubezpieczenia 428391638293629120.
Wiem wszystko o twojej dziewczynie, Rossy. Czekam na was na dworcu. Może udam się nad jezioro? Do ośrodka MOLLY? Do zobaczenia."
- Skąd... Jak to możliwe? Matko, niedobrze mi.- Podciągnęłam kolana pod brodę i otoczyłam je rękami. Do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego to spotyka mnie? Dlaczego nie mogę normalnie żyć? Kiedy już się coś ułoży, poraz kolejny jedna rzecz potrafi wszystko zniszczyć. Obrócić w pył. Mam dość.
- Ey, ale przecież mamy całą grupę, nie? Zobacz. Jaki normalny, zdrowy na umyśle człowiek, weźmie i zabije kogoś, kiedy obok jest ok. 40 świadków? Nie płacz, chroni mas gang, grupa, nauczyciele, nawet Drake.- Głaskał mnie po głowie. Wyprostowałam nogi i wtuliłam się w niego. To wszystko jego wina, gdybym go nie poznała, to pewnie nudziłabym się teraz w szkole. A nie bała się o życie.
- Nie rozglądaj się- szepnął i złapał mnie za rękę. Uśmiechnął się.- Udawaj, że jesteś niczego nieświadomą uczennicą, która z resztą grupy czeka na pociąg.
- Łatwo powiedzieć- mruknęłam. Puściłam jego rękę i kawałek się od niego oddaliłam. Po chwili udało mi się zlokalizować toaletę. Kątem oka zobaczyłam, że z ławki wstał facet, który wcześniej czytał gazetę. To on?
- Gdzie ty leziesz?!
- Do kibla, ogar.
Wtedy zawołała go nauczycielka i stracił mnie z oczu. Kiedy szłam pustym korytarzem, i już chciałam skręcić, usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam jednego faceta. Tego samego, co wstawał wcześniej z ławki. Nie powiem- przestraszyłam się. On przyspieszał, a prawą rękę miał w kieszeni. W sumie... To o to mi chodziło. Chciałam sprawdzić, czy jak oddalę się od grupy do toalety, to ktoś poszedłby za mną. I jednak się sprawdziło.
Kiedy wyciągał z kieszeni dłoń (na dodatek coś w tej ręce błysnęło), z kibli wyszła grupka dziewczyn. Na szczęście. Nie wiem, co by było, gdybym była tu sama...
Poszłam z nimi do reszty. Ulżyło mi. Ale przynajmniej teraz już wiem, na kogo uważać. Chyba.
- Co tak długo?- Ross szykował ochrzan...- I dlaczego tak się zgrzałaś, co ty tam robiłaś?
Jego żartobliwy ton i złośliwy, pedalski uśmieszek nieco poprawił mi humor. Dałam mu sójkę w bok i weszliśmy do pociągu, gdzie czekała już większość osób.
Dam dam daaaam
Nudy.
I jeszcze raz nudy.
Zawsze po dodaniu rozdziału zabieram się za nexta. Ale po kilku zdaniach tracę wenę i z tygodnia pisania robi się ponad miesiąc. Przepraszam Was za to, ale ostatnie tygodnie były dla mnie trudne. Zaczynam się zastanawiać, czy po tym opowiadaniu mam pisać kolejnego bloga.
A Wy jak myślicie?
Wgl to będzie cud, jeśli skomentuje chociaż 10 osób xD Ale już mam na to wywalone.
To do napisania.
Klaudia.
niedziela, 17 maja 2015
Rozdział 42
~ Rydel ~
Czasem mam wrażenie, że mieszkam z przedszkolakami. No, może jeden z nich znika na noc z domu, niektórzy są ode mnie starsi, no ale bez jaj! Roko jest dojrzalszy od tych patafianów. Riker chce detektywa wysłać za mną i Ratliffem do Włoch. Pewnie myśli, że mnie tam spłodzi i będzie wujaszkiem, czy coś. Rocky pomaga Rylandowi przy nowej dziewczynie. Szczerze? Bardzo jej współczuję. Wymyślają jakieś dziwactwa, żeby na niego jeszcze bardziej poleciała. Ratliff przychodzi do nas wtedy, kiedy mama nie każe mu sprzątać jego wiecznie zasyfionego bałaganu. A Ross? Znowu nie wrócił na noc. W ogóle nie przyszedł wczoraj do domu. A teraz jest 16:40 i nadal go nie ma. Telefonu też nie odbiera. Pewnie się upił i leży w łóżku jakiejś lafiryndy. Już mnie to denerwuje, ale nic na to nie poradzę. Nie umiem go zmienić.
- Riker, dzwoniłeś?- zapytałam go poraz kolejny. Próbowaliśmy się dodzwonić do Rossa, ale na próżno. Jak do jutra nie wróci, będziemy musieli zrezygnować z koncertu. Z kolejnego komcertu. Wszystkie te odwołania były z jego powodu. Przez to tracimy fanów, a oni tracą pieniądze na bilety. To nie jest fair.
- Tsa. Dupa.
Ta sama odpowiedź numer pierdylion.
- Zabiję go kiedyś.
- Pomogę ci.
- Musimy urządzić dla fanów koncert przeprosinowy. Wiesz, tanie bilety, albo nawet za darmo- co nam szkodzi? Jakieś zdjęcia z każdym przy autografach. Oni o tym marzą.
- Pomyśl o kosztach wynajmu sali, Dells.
- Oj taaam. W dupie z tym.
- No dobra. Ale wychodzisz z Roko przez tydzień.- Uległ. Ale no z Roko? Przecież to skazanie na śmierć.
- Yaay, kochany jesteś.- Przytuliłam go.- Ale z Roko nie wyjdę.
- Aj tam, cicho siedź.
Poszłam do kuchni, gdzie Rocky i Ellington gadali o czymś po cichu. Jak tylko weszłam, od razu ucichli.
- Co tam?- Ell pocałował mnie w policzek i przytulił do siebie.
- O czym gadaliście?
- O...- zawahał się Rocky.- O łódkach.
- Łódki? A, tak. Łódki.- Ratliff się uśmiechnął i pociągnął delikatnie w stronę schodów. Weszliśmy na górę, a potem do mojego pokoju. Jak zwykle, kiedy tylko zobaczył moje łóżko, uwalił się na nie jak na swoje. Ale mnie to nie przeszkadzało. Rozbawiał mnie tym i swoim małym móżdżkiem. Kochałam go, po prostu. Imnej możliwości nie ma.
Poklepał miejsce obok niego, ale ja wybrałam inne i położyłam się na nim. Wygodny jest- co ja na to poradzę.
- Dells, błagam cię...
- Za tydzień.
Prosi mnie o to coś od kilku dni. Boję się jak cholera. Jeszcze tam we Włoszech będziemy mieć wspólny pokój. Ale osobne łóżka. Nie wiem po co. Wystarczyłoby jedno, ale OK...
- A czemu nie teraz?
- Za dużo świadków.
Zeszłam z niego i namiętnie pocałowałam. Gładził ręką moje włosy, jednocześnie drugą jeżdżąc po moich plecach. Od karku po dolną część pleców i z powrotem. Pod lekkim naciskiem jego palców czułam przyjemne mrowienie. Uwielbiam to.
- Będziemy cichutko.
- Za tydzień.
Powiedziałam to stanowczo i wstałam z łóżka. On schował twarz w poduszkę i głośno warknął. Parsknęłam śmiechem.
- Kobieto, wymęczysz mnie.
- Też cię kocham. Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam iść na łyżwy. Chodź ze mną- poprosiłam i wyciągnęłam przed siebie rękę. Chwycił ją i niechętnie wstał. Nie lubił jazdy na łyżwach. Uważał to za czarną magię i mówił, że tylko szarlatany potrafią na nich jeździć. Niby mu pomagam, ale gdy tylko go puszczę, od razu jego dupa ląduje na lodzie.
- Masz to cholerne szczęście, że cię kocham.- Pocałował mnie w czoło, a ja złapałam go za rękę i wyszliśmy z domu.
- Wiem to.
~~ Narrator ~~
Kiedy oni szli na łyżwy, Riker siedział w domu i marudził Rocky'emu, że nie ma co robić. Kiedy chłopak miał już tego dość, wstał, pociagnął blondyna za koszulkę i wywalił za drzwi domu. Jeszcze stanął w przejściu, żeby starszy brat nie mógł wrócić do środka.
- Skoro nie masz co robić, to przeproś Vanessę.- To był jeden z tych dni, kiedy Rocky uruchamiał swój mózg, który według Rossa i Rikera "znajdował się w dupie" i wychodził na specjalne okazje. Ross wymyślił jeszcze inną wersję z wychodzeniem, ale to niecenzuralne...
- Łoło, to ona powinna mnie błagać o przebaczenie. Przyjdzie do mnie na kolanach w końcu, zobaczysz. Zrozumie swój błąd i wtedy...
- Kurna, ty doskonale wiesz, co laska może ci zrobić, kiedy jest na kolanach.
- Zboczeniec.
- Riker, to ty o tym pomyślałeś. To ty masz skojarzenia.
- Seriooo? Rocky, "chodnik".
I Rocky zaczął się śmiać. Miał skojarzenia nawet z tym słowem. Dlaczego? Za długo by opowiadać. Może kiedyś...
- Co nie zmienia faktu...- kontynuował Riker, a brat zrobił minę mówiącą "serio stary? Serio?"- Że to ona przyjdzie do mnie na kolanach pierwsza.
I uśmiechnął się pewnie.
~~~~~~~ Kilka minut później ~~~~~~~~
- Van, proszę cię, wybacz mi.- Riker klęczał przed nią i przepraszał. Jednak zdecydował, że to on pierwszy do niej przyjdzie. Ale Vanessa nie chciała go nawet wpuścić do domu.
- Odejdź. Chcę być sama.
- Wpuść mnie, porozmawiamy i dam ci spokój, obiecuję.
Nastała długa cisza. Riker już się denerwował, ale w pewnym momencie drzwi się uchyliły, a w nich stanęła Vanessa.
- Masz dwie minuty.
Blondyn szybko wstał i wszedł do środka. Niewiele myśląc, mocno przytulił brunetkę. Na początku się wyrywała i szarpała, ale kiedy lekko ją pocałował w czoło, uspokoiła się i wtuliła w jego tors.
- Przepraszam- szepnęła, cicho szlochając. Riker pogłaskał ją po włosach. Brakowało mu jej i źle się czuł z tym, że ją oszukał. Musiał jej to wynagrodzić.
~ Laura ~
Można powiedzieć, że na lekcjach przysypiałam. Nie mogłam, po prostu nie mogłam się skupić. Cały czas myślałam nad słowami Maxa. Może to, co mówił, jest prawdą? Ale nie- szczerze w to wątpię. Gdyby tak było, to nie poszłabym dzisiaj do szkoły. No, ale muszę wpłacić na tę wycieczkę. Tylko po to (chyba) przyszłam.
Po długiej godzinie francuskiego udałam się na poszukiwanie babki od muzyki. Była w pokoju nauczycielskim.
- Dzień dobry- powiedziałam beznamiętnie, gdy mnie wpuściła. Nie lubiłam jej. Oj, strasznie jej nie lubiłam.
- Coś się stało?
- Przyszłam zapłacić.
- A co masz z nogą, Lauro?
- Przewróciłam się.- Odruchowo schowałam tę nogę za drugą. Już mniej mnie bolała, to chyba tylko stłuczenie.
Nie zadając więcej pytań, wzięła ode mnie pieniądze i wpisała na listę. Widziałam na niej nazwisko Rossa. Czyli też jedzie. Spoko, nie będę sama. Ale jeśli będzie jakieś cuda z uśmieszkami i paczadłami odwalać, to wsiadam w pierwszy pociąg i wracam do domu.
- Trzeba coś szczególnego wziąć?
- Coś sportowego, obuwie wygodne, krem z filtrem, wiatrówkę, bilety na pociąg, ale to wam rozdam na dworcu, coś ciepłego, ewentualnie strój kąpielowy. Tam jest jezioro przecież. Ale nie wyzywający, ani zbyt erotyczny, bo wygonie do namiotu! Jasne?
To. Jest. Chore. Ale spoko, nie wnikam w jej logikę. Tego czegoś się nie ogarnie. Jak strój może być erotyczny? Ze wzorami w kształcie przyrodzeń męskich? No błagam. Jakaś niewyżyta seksualbie nauczycielka z nami jedzie.
Pokiwałam tylko głową i wyszłam. Matko, uwielbiam to uczucie ulgi, gdy jej już nie widzę.
Zamiast iść na kolejną lekcję, po prostu minęłam sprzątaczki i opuściłam budynek szkoły. Teraz tylko do domu.
Gdy otworzyłam drzwi, moim oczom ukazał się widok takiej jednej, dobrze mi znanej pary. Vanessa z Rikerem siedzieli na kanapie i o czymś szeptali. Chciałam przejść tak, żeby mnie nie zauważyli, ale nie udało się. Riker mnie przywitał.
- Hej Laura!!
- Cześć.
Stanęłam u podnóża schodów i czekałam jak mnie o coś zapyta. Poznałam to po jego minie. Nad czymś się zastanawiał.
- Młody był w szkole?
- Hmm nie. A co?
- Nie wrócił na noc. Znowu.
Jak to "znowu"? Przecież wczoraj widziałam jak wieczorem, po odprowadzeniu mnie, szedł w stronę domu. No, ale dzisiaj miał jeździć z chłopakami na motorze. To może już w nocy poszedł? Albo znowu ktoś go ściga i spieprzył na drugi koniec Stanów.
- Pewnie jest z jakąś lafiryndą. Nie znasz swojego brata?- zapytałam znudzonym głosem. Ta opcja była najbardziej prawdopodobna. I najbardziej bolała.
- No właśnie się nad tym zastanawiam. Nie możemy mieć wspólnych genów, nieee. To niemożliwe.
- Ey, a ty nie miałaś kończyć za dwie godziny?- Vanessa dopiero teraz zorientowała się, która jest godzina. Ta to ma zapłon.
- Źle się czuję. Mogę iść do siebie?
- No idź.
Poszłam schodami na górę i nacisnęłam klamkę do mojego pokoju. Okno było otwarte na oścież, a papiery z parapetu leżały porozwalane na ziemi. Pościel zwinięta na podłodze, a na biurku, zamiast książek (które leżały po jego bokach) leżała jedna, mała karteczka. A na niej widniał napis:
" Przepraszam. R."
Przeszedł mnie dreszcz. Za co on, do cholery, przepraszał? I dlaczego nie wszedł normalnie, tylko oknem, robiąc mi w pokoju pobojowisko? No, chyba, że tak było. Że była tu bójka. Ale nie, to przecież niemożliwe. Vanessa była w domu cały dzień. Nie mógł wejść niezauważony. Sąsiedzi już by na policję dzwonili. Szczególnie po tym, co Ross ostatnio nawywijał. Znienawidzili go, więc na pewno od razu by o tym powiadomili władze. Albo Van go wpuściła, a okno otworzyła, żeby przewietrzyć. To najbardziej prawdopodobne.
Podniosłam kartkę i wtedy zobaczyłam na krześle obok biurka bukiet moich ulubionych kwiatów i kluczyki do motocykla Rossa. Na karteczce przyczepionej do kwiatów widniał napis "Widzimy się w poniedziałek."
Nie, to za dużo jak na jeden dzień. Chociaż ten niedawno się zaczął. Ta sytuacja jest chora. Z chęcią bym odpoczeła od tego wszystkiego, ale najwyraźniej nie jest mi to dane. Najlepiej jutro nie pójdę do szkoły. Chociaż troszkę relaksu mi się należy. Może pojadę z Delly do spa? Albo na basen z Vanessą. A potem, przed snem, na spokojnie dokończę czytać moją ukochaną książkę, której nie mogę skończyć od tygodni... Ach, te marzenia.
Nie mając zbytnio co robić, postanowiłam zacząć się pakować na wycieczkę. Mamy mieć ośrodek nad jeziorem. Kilka drewnianych domków, a dla nieposłusznych namioty. Właśnie, mam nie brać zbyt "wyzywającego i erotycznego" stroju, jak to powiedziała nauczycielka. Ale chłopakom na pewno by się spodobało. Znam nawet jednego, którego to bardziej pociąga...
Kiedy już się spakowałam, wyjęłam telefon i napisałam do Rydel: "Hej, jedziem jutro do spa, przyłączysz się?". Położyłam się na kanapie i włączyłam muzykę. Właśnie leciała moja ulubiona- Crazy in love, kiedy telefon się odezwał. Sms od 'Mlecyka'- czyli Rydel. "A jak *-* Mogemmm nawet teraz :*". Odpisałam jej tylko "do jutra, Mlecyk.". Potem postanowiłam się zdrzemnąć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hei, wiem, że długo nie dodawałam rozdziału, ale nie umiałam go dokończyć. Serio. Opowiadanie robi się coraz bardziej nudne, zero akcji. Wszystko się strasznie przedłuża. I tak niedługo kończę, tak ok.8 rozdziałów zostało :') Jeśli macie jakieś pytania, walcie śmiało. Szczere opinie także mile widziane.
sobota, 2 maja 2015
Rozdział 41
~~ Laura ~~
- Chodź szybciej!- Krzyczał półgłosem Ross, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Najpierw zderzył się z szafkami, kiedy próbował się popisać, że może iść z zamkniętymi oczami, a teraz ciągał mnie za sobą, bo zobaczył Veronicę. Miałam łzy w kącikach oczu, a policzki i brzuch mnie już bolały od śmiechu. Co za idiota, hahaha.- Rusz się, to wariatka!
- Czekaaaj, nie mogę chodzić.- Serio mnie zabolała kostka. Musiałam aż usiąść. Nie wiem dlaczego tak mnie nagle zaczęła boleć, ale chyba źle stanęłam i coś mi przeskoczyło. Boli jak diabli.
- Co ci jest?- zapytał Ross z troską w głosie i kucnął przy mnie. Położył mi swoją ciepłą dłoń na policzku. Poczułam jak czerwienieję, więc ją delikatnie strzepnęłam i nie patrząc mu w oczy, próbowałam sobie rozmasować bolące miejsce, lecz było jeszcze gorzej.
- Kostka mnie napierdala, ale to nic takiego.
- Nic takiego? Pokaż.
Usiadł na podłodze naprzeciwko mnie, spojrzał mi w oczy i sięgnął do mojej nogawki. Zabrałam nogę, ale ból sprawił, że nie udało mi się uniknąć jego zatroskanego wzroku. Po kilkusekundowym patrzeniu na siebie, poddałam się i podciągnęłam kawałek nogawki do góry. Z mojej perspektywy nic nie było widać, ale z jego najwyraźniej tak.
Delikatnie przyłożył mi palce do kostki i powoli nacisnął. Z sykiem cofnęłam nogę. Ale sierota ze mnie- żeby na prostej drodze rozwalić sobie kończynę, no tylko ja to potrafię.
- Boli jak naciskam?- Jego dotyk był taki ciepły, przyjemny. Chciałam zaprzeczyć, ale nie udało mi się.- A możesz nią ruszać?
- Też dupa.
- Laura, skręciłaś kostkę- zaśmiał się. No jakim prawem on się ze mnie śmieje? To nie fair.
- Nie!
- Tak!
- Fuck...
- Chodź, zaniosę cię do domu.
Ta, i jeszcze czego. Jestem tak zmęczona, że jak mnie będzie niósł, to zasnę, a jak będę sama iść... No tylko idzie skakać na jednej nodze. No i znowu ten jego wzrok... Jemu chyba naprawdę na mnie zależy. Przecież o poprzednich dziewczynach zapominał w kilka dni i nie męczył ich o wybaczenie, nie? To chore, tylko go krzywdzę.
Wyciągnął ręce przed siebie i nie czekając na pozwolenie podniósł mnie. Przytulił mnie do siebie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Czułam się... Bezpiecznie. Mimo tego cholernego bólu kostki przymknęłam powieki. Wtedy wyszliśmy w końcu ze szkoły i usłyszałam jego głos:
- Lau?
- Mhmm..
- To co z tym balem?
Nie odpuści, nie? Najpierw Calum, teraz on... Tylko nie Max. Fajnie. Super. Pamięta o tym w ogóle?
- Mówiłam ci już. Nie idę nigdzie.
Calumowi też odmówiłam, więc nie będziesz jedyny.
- Ale mówiłaś też, że nie idziesz, bo nie masz z kim. Teraz masz- zaprosiłem cię.- W jego oczach coś błysnęło, jakby nadzieja, oczekiwanie. Szukał odpowiedzi w moich. W pewnym momencie ją prawdopodobnie wyczuł, bo jego kąciki delikatnie się uniosły ku górze.
- Daj mi czas do soboty, okey?- Poddałam się. Nie mogę na niego patrzeć przu rozmowie, bo na wszystko się zgodzę. I gdzie tu sprawiedliwość?- Jeśli Max mnie nie zaprosi, to pójdę z tobą.
- Nie chcę siedzieć na ławce rezerwowych.- Chyba się zdenerwował.- Jeśli nie chcesz, to po prostu powiedz.
- Ale ja chcę.- Wypsnęło mi się, ale szybko się poprawiłam.- Przecież wiesz z kim teraz chodzę, a pójść możemy jako przyjaciele.
- Przyjaźń nie jest dla mnie. Nie wytrzymałbym przy tobie wiedząc, że łączy nas tylko i wyłącznie przyjaźń. Nie wiesz co czuję, kiedy obściskujesz się z Maxem. Laura, dziewczyno. Ja cię kocham, do cholery zrozum to.- Wyraźnie posmutniał. Wiedziałam, że jestem bezduszną poczwarą. Jak ja mogę go tak ranić? Jestem potworem. I jeszcze ten smutny wyraz twarzy. Ja tak nie mogę. Szkoda mi go. Współczuję mu. Kiedyś też to przeżywałam i było mi ciężko. No, ale on mi właśnie wyznał, że mnie kocha. I to bez żadnego zająknięcia się, czy zawahania. Kur** on mnie kocha, a ja jestem w stosunku do niego taka chamska!
- Ross... Przepraszam.
- Za co?
Nid podnosił głowy, a głos miał jakoś dziwnie załamany. Sięgnęłam dłonią do jego policzka. Ciekła po nim jedna mała, samotna łza. Zupełnie jak Ross. W głębi duszy jest dobrym, uroczym, kochającym chłopakiem, ale jego skorupa wszystko przyćmiła. Całe to fałszywe zło, to jaki jest dla innych, to taka przykrywka, żeby ludzie nie dowiedzieli się jaki jest naprawdę. Robi to dla popisu.
Wytarłam tę łzę i oparłam czoło o jego policzek. Byliśmy już niedaleko naszych domów.
- Jeśli jesteś z nim szczęśliwa, to dobrze. To jedna z najważniejszych rzeczy.
- Jestem. Można tak powiedzieć.
- A ze mną byłaś?
- Zaczynasz?
- Tak.
- Byłam.
- To dlaczego do tego nie wrócimy? Nie zaczniemy od nowa?
- Wiesz co?- zapytałam, odrywając głowę od jego policzka.- Trochę mi brakuje tego bad boya. Przynajmniej byłeś wesoły. A teraz smutas z planety smutasów.
- Wcześniej miałem ciebie.
- Wciąż masz.
Postawił mnie przed drzwiami do nojego domu. Kiedy się odwróciłam do niego, chciał odejść, ale go zawołałam i cofnął się.
- Dziękuję. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.- Pocałowałam go w policzek, ale mogłam się zorientować, jak on to wykorzysta. Zanim zdążyłam się cofnąć, on mnie przyciągnął do siebie i wpił się w moje usta. O luju, ale mi tego brakowało. Odwzajemniłam pocałunek i jedną ręką poczochrałam mu włosy, więc zabrał głowę. Właśnie zdradziłam Maxa, super. Znowu jestem potworem.
- Ogar, Ross.- Uśmiechnęłam się i oddaliłam od niego. Ten oparł się o kolumnę na ganku.
- Ale ja tylko wykorzystuję sytuację.- Wygiął usta w zawadiackim uśmieszku, a ja nacisnęłam klamkę. Vanesaa była w domu, bo nie zamknęła drzwi.- Nie wpuścisz mnie do środka?
Zrobił szczenięce oczka. I jak tu takiemu odmówić? Laura, ogar! Jesteś z Maxem, a Lynch pewnie będzie chciał iść z tobą do łóżka. A znając go, rano go nie będzie, bo nie interesują go stałe związki. Super... Już gadam do siebie...
- Do jutra w szkole.
- Wątpię.
- Co?- zapytałam.
- Nie chce mi się iść do budy.
- To co będziesz robił?
- Pójdę z chłopakami na tor.
- Będziesz się ścigał? A zrobisz coś dla mnie?
- Co?
- Nie porysuj motocyklu. Do poniedziałku.
I nie patrząc na niego, weszłam do domu. Byłam cała w skowronkach, matko. Chyba mam gorączkę. Ross mnie kocha. Ale na cholerę on jeszcze się ze mną zadaje, ze wszystkimi swoimi byłymi tracił kontakt w kilka dni. Ale mi nie daje spokoju, gej jeden niedorobiony. Przez niego bardzo wątpię w to, co czuję do Maxa.
Weszłam, a właściwie pokuśtykałam do kuchni, gdzie była Van.
- Hej, masz gościa na górze- Odezwała się, nie odrywając wzroku od kręcącego się talerza w mikrofali. Wydawała się jakaś smutna, jak nie ona. Dziwne.
- Kto to?
- Jakiś chłopak.
Max... No super, ciekawe, czy uda mi się na jednej nodze wejść po schodach.
- Ty, młoda. Co ty se zrobiłaś z nogą, sieroto ty?
- Weź tam cicho siedź, albo wyjdź. Sierodztwo ze mnie i tyle. - No ja wiem... Wytrzymałam z tobą te osiemnaście lat, nie?
- No, szacun- powiedziałam z uznaniem i zabrałam jej jednego kabanosa. Wyskoczyłam z kuchni, uważając na kostkę i powoli wskoczyłam na pierwszy stopień. Nie było tak strasznie, jak myślałam. Udało mi się w niecałą minutę. Doszłam do swojego pokoju i weszłam do środka. Od rana nic się nie zmieniło. Nawet pościel była rozwalona po całym łóżku, a lampka nocna i budzik leżały na podłodze. Przy oknie stał Max. Podeszłam do niego powoli i przytuliłam od tyłu, kładąc głowę na jego ramię.
- Skąd wiedziałeś, czy Van cię nie pobije?- Zaczęłam.- Nie zna cię i nagle taki gościu przychodzi i mówi, że chce się widzieć z jej młodszą siostrą...
- Pogadamy?- przerwał mi i uwolnił się z moich objęć. Czyżby zmieżał do czegoś konkretnego?
Usiadł na łóżku i pokazał gestem, żebym usiadła obok. Tak też zrobiłam.
- Chyba za bardzo się pospieszyliśmy, co?
- Do czego zmieżasz?
- Widzę jak patrzysz na Lyncha... No wiesz, kiedy jest blisko... W twoich oczach widać wtedy jakieś nie wypowiedziane słowa kłębiące się na język. Jakąś nieuzasadnioną nadzieję, radość. Ten błysk w nich, kiedy się mijacie. Powiedz mi, szczerze, czy nadal go kochasz?
- Nie.- Dlaczego to słowo ukłuło mnie w serce?- Kocham cię, przecież wiesz.
- Kochasz, to prawda. Jako przyjaciela. Lau, widzę jak cierpisz, a nie chcę tak patrzeć i nic z tym nie robić. Skoro go kochasz, to idź do niego, zrozumiem cię.
Teraz to mam kompletny mętlik w głowie. Max się mną opiekuje, a przy Rossie czuję się bezpieczna... Chyba najlepiej będzie, jak zostan3 singielką. Odpocznę od tego wszystkiego, a jak przyjdzie co do czego, podejmę właściwą decyzję.
- Uwielbiam cię.- Wyszeptałam i uściskaliśmy się przyjaźnie. Dobrze jest mieć takiego przyjaciela.
- OK, więc ta cięższa sprawa za nami. Daj mu szansę. Widać, że cię kocha.
- Wiem... Ale wolę być chwilowe forever alone.
- Ale musisz przyznać. Ja całuję lepiej- uśmiechnął się, a ja zrobiłam grymas zakłopotania i oddaliłam się od niego. Pokiwałam przecząco głową.- Przecież nie przerywałaś nam, czochrając mi włosy, nie?
Puścił mi perskie oczko. Cholera, widział tamten pocałunek. Świetnie. Poczułam jak oblewam się rumieńcem.
Po godzinie żartów i rozmów, poszedł do siebie, a ja owinęłam sobie kostkę w bandaże i umyłam się. Gdzieś około 22 do domu wrócili rodzice. Byli na jakiejś kolacji, czy czymś takim. Ledwo się trzymałam na nogach, ale odrobiłam lekcje, spakowałam pieniądze na wycieczkę i położyłam się spać. Tej nocy miałam koszmar...
~~~~~~~~~~~~~~
Hejhooo!! Kolejny rozdział z telefonu xd Przypominam o zakładce "pytania do bohaterów". Jak będę miała dostęp do kompa to Wam odpowiem na pytania. Zwiastun też możecie obejrzeć w jednej z zakładek.
Co do rozdziału... Sorki za błędy, literówki, itd. Mam wrażenie, że rozdziały robią się coraz nudniejsze. Napiszcie mi SZCZERZE co sądzicie o ostatnich nextach. Do napisania.
Klaudia
piątek, 1 maja 2015
Rozdział 40
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Czy kochałam Rossa? Jak powiem prawdę, zrobi sobie nadzieję, a jeśli go okłamię, że nie kochałam go, załamie się. Dziwnie się czuję. Miałam nadzieję, że nigdy nie usłyszę tego cholernego pytania, a teraz... Kiedy patrzę w te jego smutne oczy, szukające odpowiedzi w moich, zaczynam czuć się jak potwór bez uczuć.
- Kochałam- wyszeptałam, a po chwili dodałam.- Kiedyś... Byłeś inny. Potem wszystko się zaczęło walić i... To przeszłość. Nie wracam do niej.- Jestem bezduszną poczwarą, która nie umie rozmawiać o uczuciach.- Sorki, muszę iść.
Ross się nie odzywał, tylko spuścił głowę. Najwyraźniej nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Szybko odeszłam od niego. Nie potrafię tak patrzeć na osobę, która przeze mnie cierpi. Może zrobię coś, żeby mniej go to bolało? Na przykład... Będę się spotykać Maxem po szkole, a nie w niej. No trzymać się za ręce możemy, przytulić czasem też , ale inne czułości poza liceum. Ooo matko, za dużo tego wszystkiego. Muszę odsapnąć. Może faktycznie zastanowię się nad tą pracą, którą zaproponowała mi babcia?
Nawet nie zauważyłam, kiedy już skręcałam w moją ulicę. Spacerowałam sobie spokojnie, kiedy nagle podbiegła do mnie Rydel z uśmiechem na twarzy. Za nią szedł Roko. Jak ja ich dawno nie widziałam...
- Hej, Lau.- Przytuliła mnie.- Dlaczego wczoraj nie przyszłaś?
- Ross ci nie mówił?
- Nie. No to znaczy mówił tylko, że go olałaś. Tak to określił. Że wolałaś jakiegoś "pedała" w mokasynach.
Co za piep***ny ch*j! Po kiego on... Ugh!
- Że jak? Nie olałam go! Normalnie mu odpowiedziałam, że nie mogłam, bo się spotykałam z kimś. A ten cały "pedał w mokasynach" to Max, mój.. Przyjaciel.
- Chłopak.
- Tak.
- Laura, spokojnie.- Rydel pomachała rękami, jakby chciała wstrzymać ruch uliczny.- Wierzę ci. Ross jest strasznie upierdliwy od kilku dni. Ciągle marudzi. Wiesz kiedy ostatni raz widziałam go z jakąś dziewczyną? On cię kocha i..
- On kocha każdą, Delly- przerwałam jej.- No niby kiedy go widziałaś? Wczoraj? Przyprowadził na noc tę całą Veronicę, nie?
- Co?
- No jego nową pannę.
- Laura, żadnej Veroniki tutaj nie było. Nigdy.
- Ale... On z nią wczoraj odjechał spod szkoły.
- Wrócił sam. Ale na chwilę. Potem polazł do klubu i Rocky musiał po niego jechać po 3 w nocy, bo się nachlał.
To by tłumaczyło, czemu dzisiaj był taki dziwny. Miał kaca, po prostu. No i dlatego też takie rzeczy odwalał.
- Dopiero co leżał w szpitalu, a teraz się upija? Ten człowiek jest powalony- stwierdziłam i ruszyłam przed siebie. Rydel poszła za mną.
- I tak na niego lecisz.
- Kolejna?
- To widać z daleka.
- Te stwierdzenia są u was rodzinne, czy co?
- Nie rozumiem dlaczego mu nie wybaczysz.
- Nie rozumiem dlaczego dalej dążymy ten temat.
- Pasujecie do siebie.
- On jest debilem.
- Laura, nie możesz przestać o nim myśleć.
Co za chora rozmowa.
- A co z tobą i Ellem?
No i rozgadała się na dobre. Że za kilka dni jadą do Włoch na tydzień, we dwoje. I, że Riker dostaje przez to paranoi. Mówiła też o Rockym, który ma nową dziewczynę. I to już długo. Podobno Nicole jest bardzo miła i uwielbia się bawić z Roko. Jedyne, co mnie zaniepokoiło, to to, że to od Rydel dowiedziałam się o kłótni mojej siostry z Rikerem. Dlaczego Vanessa sama mi tego nie powiedziała? W sumie, ja też jej nie wspominałam o Maxie...
•• Następny dzień ••
Pffff muzyka pierwsza, siedzenie z Rossem, długie 45 minut i ględzenie babki po czterdziestce. Jak ja nienawidzę czwartków, ugh. Nie dość, że się nie wyspałam, to jeszcze nie wzięłam kasy na wycieczkę. No gorzej być nie może.
- Dupek!- Usłyszałam nagle za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Veronicę i Rossa. Rozmawiali. A właściwie, to kłócili się, ale nie wiem o co. Widać było, że Lynch dostał z liścia.
- Ty jesteś jakaś opętana.- Chłopak złapał się za głowę. No niezłe widowisko, nie powiem.- Masz obsesję.
- Myślałam, że ci się podobam.
- Kto ci tak powiedział?- zaśmiał się. Człowieku, weź nie bądź taki chamski, kurde.
- Ale... Zabrałeś mnie na przejażdżkę swoim motocyklem i w ogóle obejmowałeś.
- I wysadziłem cię za zakrętem, prawda? Więc odczep się ode mnie, bo zasługujesz na kogoś o wiele lepszego ode mnie.- Czy on naprawdę powiedział coś takiego? Niee, to nie może być Ross Lynch.
Oparłam głowę o ręce na ławce i wygodnie się ułożyłam. Masakra, zaraz zasnę. Tej nocy zmrużyłam oczy na około dwie godziny- nie więcej. Nie mogłam spać, dręczyły mnie wyrzuty sumienia, chociaż nie wiem dlaczego. Wtedy chciało mi się płakać. Tak bez powodu. Tsa, dziwne. Wiem.
- Cześć.
- Niezła scenka- skomentowałam, patrząc na mojego rozmówcę. Miał czerwony policzek. No a ja pewnie wory pod oczami.
- Przesadziła, proste. Miała tylko moje zdjęcia zrobione z ukrycia. Jakaś nienormalna.
- A ty mogłeś być milszy. Masz tam w środku choć kawałek serca? Czy jesteś tylko pozbawioną uczuć bryłą, niezdolną do okazywania miłości?- Boże, muszę iść spać. Gadam jakieś bzdury z kosmosu wzięte. Ale mina Rossa była bezcenna.
- Naprawdę sądzisz, że nie jestem zdolny do miłości?
- Jak możesz o tym mówić, skoro nigdy tego nie zaznałeś?
- Jesteś tego pewna?
- Oczywiście.
- W stu procentach?
- Tak.
- Czyli uważasz, że nigdy nikogo nie pokochałem, tak?- Matko, dłużej tego nie zniosę. To tortura psychiczna. Straciłam wątek, nawet nie wiem jakich racji bronię.
- Na pewno nie bardziej, niż siebie samego.
- Wbrew pozorom- nie jestem samolubem, Lauro.
- To kogo tak niby pokochałeś? Swój motor, nie?
- Odpowiedź jest oczywista, nie uważasz?- Świdrował mnie wzrokiem. Czułam to przy kręgosłupie- te ciarki mnie coraz bardziej niepokoiły. Nawet nie zauważyłam, że tylko my gadamy, a lekcja się już dawno zaczęła.
- Może podzielicie się z klasą, o czym tak zawzięcie dyskutujecie, co?- Myślałam, że padnę na zawał. Ross się tylko uśmiechnął i przeniósł wzrok na nauczycielkę. Uff- wreszcie mogłam odsapnąć. Niewidoczne linie wokół kręgosłupa i krtani poluźniły uścisk.
- Chyba już wszystko słyszeli, nie?- Zmroził ją wzrokiem. Wyobrażam sobie, co teraz musi czuć ta babka. Gniew, niepewność, słabość i nienawiść. Wiem, bo to czułam, kiedy się kłóciliśmy z Rossem. Nie cierpiałam tego.
- Zostaniecie po lekcjach, posprzątacie salę. Nie wyjdziecie z niej, dopóki nie będzie błyszczeć.
O nie. Sprzątanie sali? Z nim? Sama? Błagam, wszystko, byle nie to. Mogę wypastować podłogi w całej szkole, umyć okna, ale... Nie to! Znając Lyncha, pewnie coś wymyśli. Coś, przez co zostaną poddane próbie moje uczucia.
- Przyjdźcie tutaj po ostatniej lekcji. A teraz nie gadajcie już.- Nauczycielka dokończyła i zabrała się za prowadzenie lekcji. Znowu przysypiałam.
Noo, jeszcze tylko siedem minut, szybciej- dawaj, Dzwonek.
- No więc, co do tej wycieczki. Ba pieniądze czekam do jutra. Zbiórka będzie w poniedziałek o 7:00 przed szkołą. Zabierzcie spray na komary i rzeczy z tej listy. Ośrodek jest nad jeziorem. Wrócimy dwa dni przed balem. Reszta informacji będzie na karteczkach.- I przy ostatnim zdaniu zaczęła rozdawać papierki z potrzebnymi rzeczami, planem tych czterech dni dni i takimi tam.
- Jedziesz?- zapytał mnie nagle Ross. Aż podskoczyłam. Wyszeptał mi to do ucha, co spowodowało dreszcze.
- Noo, a co?
- Nic, nic. Tak tylko pytam.
Mi się wydawało, czy on się uśmiechnął jak zbok? On też jedzie? I ma plan. O nieee, nie, nie. Po kiego Ross tam? Tylko tego mi było trzeba. A najgorsze jest to, że Max zostaje na te dni w szkole, żeby nadrobić zaległości z miesiąca. Super- sama z tym tlenionym blondi nad jeziorem. I to bez Maxa. Lepiej być nie mogło!
- A co będę miał w zamian?- On już się chyba nie gniewa, co? Skoro zaczął coś wymyślać..
- A co chcesz?
- A co mi dasz?
- A na co masz ochotę?
- Na ciebie.
Mogłam się tego spodziewać. W ogóle przez tę rozmowę nawet nie zauważyłam, że opieram się o ścianę, a on mi blokuje drogę rękoma. Odepchnęłam go lekko od siebie i odeszłam od niego. Tak nie może być. Nie mogę się do niego na nowo zbliżać. Przecież jestem z Maxem i nie chcę go skrzywdzić.
- Może kiedy indziej.- Podniosłam kosz z ziemi, a w drugą rękę wzięłam wiadro z brudną wodą. - Idę wymienić wodę i... wynieść śmieci.
Nic nie odpowiedział, więc nie czekając dłużej, wyszłam na korytarz. Matko, jak tu pusto, aż strasznie. Miałam nadzieję, że nie będę musiała tyle tutaj siedzieć, zwłaszcza sprzątać z Rossem. No ale takie jest życie. Nic na to nie poradzę.
W łazience spotkałam nauczycielkę, która dała nam karę. Już chciała się bulwersować, że wyszłam z sali, ale zauważyła, że wymieniam wodę w wiadrze, a przy zlewie są worki ze śmieciami.
- Jak wam idzie?
- Dobrze. A teraz przepraszam, ale mam robotę.
- Pogodziliście się z Rossem?
Aż wylałam na siebie wodę, co wyglądało, jakbym się zeszczała. No nie nooo, świetnie! I w ogóle jakim prawem ona się znowu miesza w moje życie? Ugh, nie wyrobię.
Zostawiłam napełnione wiadro i wyniosłam śmieci. Wracając jeszcze weszłam po nie do łazienki i skierowałam się do sali, gdzie były już ustawione ławki, a Ross na jednej leżał.
Postawiłam wiadro na miejsce, a następnie usiadłam za biurkiem kobiety. Leżał tam otwarty dziennik. Uuu, jutrzejsza grupa będzie mieć sprawdzian. Sprawdziłam swoje oceny. Akurat z muzyki miałam dość dobre. Ross dostał dwie szóstki? Wow.
- O czym gadałaś z Calem?- zapytał Ross. Cal- tak mówimy na babkę od muzyki.
- Co? Ale skąd wiesz?
- Przecież jak wszedłem, to wkurzałaś się na to.
- Aaa, to. O niczym.- Dalej przeglądałam dziennik. Po co on ma wiedzieć, że wciskała mi kit o nim?
- Laura? To coś o mnie?