Strony

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 43

~~Laura~~
Cały weekend był spokojny. Rodzice wyjechali znowu do Hiszpanii. Na szczęście pozwolili nam zostać. Oni i tak tylko tam pracują, ledwo mają czas dla siebie. A piątkowy dzień relaksu z Delly był idealny. Nie mówiłam jej o tej wiadomości od Rossa, chociaż widać było, że martwi się nieobecnością brata. Ale tłumaczyła to jako "kolejne prowokacje" z jego strony. Nie wiedziałam, o co jej chodziło. I nadal nie chcę.
Dzięki luźnemu weekendowi, w poniedziałek, czyli już dzisiaj, z łatwością wstałam wcześniej. Wlokąc się do łazienki, zerknęłam kilka razy na zegarek- 5:27. To zdecydowanie rekord. Ale to dlatego, że o 7:00 trzeba być pod szkołą, żeby o 7:30 wsiąść do autokaru. Ma nas zawieść na dworzec, bo o 8:00 mamy pociąg. Szalone liczby.
Vanessa jeszcze spała. Nie zdziwiło mnie to. Miziali się do drugiej w nocy z Rikerem, to tak jest. Nawet nie wiem, czy wrócił na noc do siebie.
Zjadłam szybko płatki. Zamiast mleka, nalałam jogurt, ale to szczegół. Potem wybrałam czarny podkoszulek, jeansową koszulę oraz czarne legginsy i poszłam się ubrać. Migiem się także uczesałam i pomalowałam. Wszystko to skończyłam o godzinie 6:20. Miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam sprawdzić, czy Ross wrócił, albo chociaż dał jakiś znak. Wystarczyło, że wyjrzałam przez okno. Na podjeździe Lynchów stał jego samochód. Musiał przyjechać po trzeciej w nocy, bo jak szłam spać, to go nie było. Gdzieś polazł w ciul. W ogóle nie powinno mnie to interesować. A jednak.
- Lau, spakowałaś wszystko?
- Kasy nie zapomnij.
- Pilnuj się tam i nie oddalaj się.
- Się nie wyjeb na schodach przed grupą.
- Uważaj na siebie.
- Vanessa, ona jest dorosła.
Vanessa i Riker tak stali i żegnali mnie przy drzwiach. Przez nich się spóźnię. Zachowują się jak nadopiekuńczy rodzice jakiegoś czterolatka, no błagam!
Kiedy zajęli się rozmową, powoli się wycofałam, zarzucając ciężką torbę na ramię. Nawet tego nie zauważyli. Lepiej dla mnie.
  Przeszłam kawałek i zatrzymałam się niedaleko domu sąsiadów. Ta torba była za ciężka. Mogłam wziąć walizkę. A może to po to Ross zostawił mi te kluczyki od motocykla?
  I wtedy tuż obok mnie zatrzymało się jego auto. Wrócił. Otworzył mi drzwi od strony pasażera. Zdziwiło mnie to, że był w okularach przeciwsłonecznych i czarnym, dużym kapturze, a na sobie miał jeszcze skórzaną kurtkę. Szyby były przyciemnione- no ładnie.
- Wsiadasz, czy wolisz taszczyć swoje klamoty?
Uśmiechnął się zawadiacko. Wiedział, że wsiądę. Chamstwo.
Otworzył mi bagażnik, a potem zrobił miejsce ma moją torbę. Ale otaczanie mnie ramieniem chyba do tego nie należało. Udałam, że tego nie było, i jakby nigdy nic, po prostu siadłam na miejsce pasażera z przodu i się zapięłam. Po chwili dołączył Ross i odpalił silnik. Spojrzałam na zegarek- 6:47.
W ciągu kilku sekund wydarzyło się wiele. Między innymi to: po odpaleniu silnika, chciał ustawić jakąś piosenkę. Jednak znieruchomiał, a ja usłyszałam ryk motoru. Był niedaleko. Może na końcu ulicy. A Ross z całej pety wcisnął gaz i pędził przez miasto, jakby uciekał przed tym kimś na motocyklu.
- Cholera...- warknął wkurzony pod nosem. Przyspieszył jeszcze bardziej i pojechał przez centrum, gubiąc tym samym motocyklistę. Kurde, o co tu, do cholery, chodzi? Przecież to nie jest normalne, że gość znika na kilka dni, a potem wraca w nocy i ucieka przed kimś! Ta historia się powtarza, czy co? Znowu kogoś "zabił"?
- Ross.- Spojrzałam na niego spod byka. Niech mnie teraz nie wkurza, bo nie ręczę za siebie.- Co się dzieje?
- Nic, co ma się dziać?- obdarzył mnie jednym ze swoich uśmieszków. Jeśli myślał, że mnie tym zdekoncentruje, to się pomylił.
- Tak, i niby tak bez powodu sobie znikasz, bez żadnego słowa, ani nic. A potem przyjeżdżasz i spieprzasz przed jakimś motocyklistą. Wytłumacz mi to.
- Nie ma co tłumaczyć. Niedługo będziemy na miejscu.
- Nie zmieniaj tematu.
- Lau, kotku, jakbym cię w to wmieszał, to musiałabyś wyjechać na drugi koniec świata, jeśli nie dalej.
- Co ty przeskrobałeś? I po co zostawiłeś mi te kluczyki?
- W najbliższym czasie po naszym powrocie nie będzie mnie w domu. Dam ci kilka instrukcji i w razie czego, wsiądziesz na mój motor. Wszystko ci wyjaśnię później.
To brzmiało coraz dziwniej. Chciałam zapytać o coś jeszcze, ale akurat podjechaliśmy pod szkołę. Wszyscy już byli, czekali tylko na nas. Autokar też.
Nie patrząc na mojego towarzysza, wysiadłam z auta i trzasnęłam drzwiami. Mimo, że Ross miał na sobie okulary, mogłam wyobrazić sobie jak go tym wkurzyłam. Upsss, tak wyszło...
Wzięłam moją torbę z bagażnika i skierowałam się do grupy. Patrzyli się na mnie jak na idiotkę. No tak- przyjechałam z byłym jednym autem, i to tak wcześnie. Według szkoły jeszcze chodziłam z Maxem, ale to przeszłość. Kierowca zapakował wszystkie bagaże do autokaru. Stałam z boku grupy. Co chwilę patrzyłam na Rossa. Miałam wrażenie, że zerkał na ulicę. Bał się, to pewne. Tylko czego? Albo kogo?
W autokarze chciałam usiąść z moją koleżanką, ale w ostatniej chwili Ross pociągnął mnie za ramię na sam koniec. Nawet na mnie nie spojrzał. Usiadł przy oknie, a ja obok niego. Kiedyś go zdzielę, serio. Wkurzający się zrobił, i to strasznie.
- Już jest później?- zapytałam zniecierpliwiona, a on raczył na mnie spojrzeć. Zdjął okulary i kaptur. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak, nachylił się i wyszeptał mi do ucha:
- Będziesz w niebezpieczeństwie.
- Już jestem. Zadaję się z tobą.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Tak.
- Jesteś tego pewna?
- Tak.
- Laura...
Bał się o mnie. Teraz to widziałam. Jakby walczył z czymś w sobie.
- Proszę.
Rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. W końcu odezwał się.
- Lau, nie wiem... Jakby ci to delikatnie... Lau, on ma mnie... Na celowniku. Długo nie dam rady ciągle uciekać.
Chwila, jak to "na celowniku"?
- Czekaj, komu ty podpadłeś?
- Pamiętasz jak kiedyś taki mafiozo chciał mnie zabić?- Powiedział to z takim spokojem i nonszalancją, że aż ciarki mnie przeszły. Oczywiście, że pamiętam. Ale przecież tamten dostał i kaputt.- On miał brata.
Mogłam się tego spodziewać. Wkurzony facet z zemsty chce zabić mordercę swojego brata. Jak w jakimś amerykańskim thrillerze. Czy w tym świecie nie można prowadzić normalnego, nudnego życia?
- Ja pier...
- To za to te kwiaty.
- Jesteś idiotą.
Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. To co, teraz naraża całą grupę, bo ucieka przed jakimś gościem? No błagam, nie lepiej by było to zgłosić na policję?
- Wiem.
- A policja?
- Pojebało?- Uniósł się, a potem ściszył głos do szeptu.- Jak się gliny dowiedzą, że z gangiem zabiliśmy nielegalną bronią gościa, to mnie zamkną!
- To po co go zastrzeliliście?
- Ty tak serio pytasz?- zdziwił się.
Miał taki wzrok, jakby miał mnie zaraz zabić za to pytanie. No tak, przecież tamten gość mnie porwał, chciał wymęczyć... Faktycznie, to było durne pytanie. Ale nie musieli go zabijać. Na policję mogli zadzwonić. Przynajmniej nikt by nie ucierpiał. Teraz są widoczne skutki.
- Zmieńmy temat.- Spuściłam głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy. Miałam dość tej rozmowy. Nie chcę słuchać, jakie niebezpieczeństwo mu grozi.
Gdy tak patrzyłam na swoje buty, on coś pisał w telefonie. Nie wiem, czy był na mnie zły, czy co, ale nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Zobaczyłam nazwę kontaktu- "Drake".
Zmroziło mi krew w żyłach. Przecież oni niedawno się pobili. A teraz ze sobą piszą? Coś tu nie gra.
Kątem oka zerkałam, co Ross pisze. Widziałam niektóre słowa. Takie jak: "Uważaj na..., Jak coś będziesz....to... Znać. Kto.... Jest?" i wysłał to.  Po chwili otrzymał smsa. Kiedy go odczytał, wypuścił głośno powietrze z płuc i złapał się za głowę. Co Drake mu napisał?
- Lau- szepnął drżącym głosem.- Na dworcu trzymaj się blisko mnie, okey?
- O co ci znowu chodzi?
I pokazał mi wiadomość. Była od zastrzeżonego numeru. Już gdy zobaczyłam trzy pierwsze słowa, straciłam ochotę do czegokolwiek.
"Laura Marie Marano. Lat 18. Rodzina: Vanessa Nicole Marano, Ellen Marano, Damiano Marano. Rodzice razem od 1993 roku. Adres: Beverly Hills St. 67a. Numer ubezpieczenia 428391638293629120.
Wiem wszystko o twojej dziewczynie, Rossy. Czekam na was na dworcu. Może udam się nad jezioro? Do ośrodka MOLLY? Do zobaczenia."
- Skąd... Jak to możliwe? Matko, niedobrze mi.- Podciągnęłam kolana pod brodę i otoczyłam je rękami. Do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego to spotyka mnie? Dlaczego nie mogę normalnie żyć? Kiedy już się coś ułoży, poraz kolejny jedna rzecz potrafi wszystko zniszczyć. Obrócić w pył. Mam dość.
- Ey, ale przecież mamy całą grupę, nie? Zobacz. Jaki normalny, zdrowy na umyśle człowiek, weźmie i zabije kogoś, kiedy obok jest ok. 40 świadków? Nie płacz, chroni mas gang, grupa, nauczyciele, nawet Drake.- Głaskał mnie po głowie. Wyprostowałam nogi i wtuliłam się w niego. To wszystko jego wina, gdybym go nie poznała, to pewnie nudziłabym się teraz w szkole. A nie bała się o życie.
Na dworcu było tylko kilka osób. Grupa wyszła z autokaru, a nauczycielka rozdała nam bilety. Cały czas się rozglądałam, panikowałam. Każdy, kto był wcześniej na dworcu, mógł chcieć zabić mnie, albo Rossa.
- Nie rozglądaj się- szepnął i złapał mnie za rękę. Uśmiechnął się.- Udawaj, że jesteś niczego nieświadomą uczennicą, która z resztą grupy czeka na pociąg.
- Łatwo powiedzieć- mruknęłam. Puściłam jego rękę i kawałek się od niego oddaliłam. Po chwili udało mi się zlokalizować toaletę. Kątem oka zobaczyłam, że z ławki wstał facet, który wcześniej czytał gazetę. To on?
- Gdzie ty leziesz?!
- Do kibla, ogar.
Wtedy zawołała go nauczycielka i stracił mnie z oczu. Kiedy szłam pustym korytarzem, i już chciałam skręcić, usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam jednego faceta. Tego samego, co wstawał wcześniej z ławki. Nie powiem- przestraszyłam się. On przyspieszał, a prawą rękę miał w kieszeni. W sumie... To o to mi chodziło. Chciałam sprawdzić, czy jak oddalę się od grupy do toalety, to ktoś poszedłby za mną. I jednak się sprawdziło.
Kiedy wyciągał z kieszeni dłoń (na dodatek coś w tej ręce błysnęło), z kibli wyszła grupka dziewczyn. Na szczęście. Nie wiem, co by było, gdybym była tu sama...
Poszłam z nimi do reszty. Ulżyło mi. Ale przynajmniej teraz już wiem, na kogo uważać. Chyba.
- Co tak długo?- Ross szykował ochrzan...- I dlaczego tak się zgrzałaś, co ty tam robiłaś?
Jego żartobliwy ton i złośliwy, pedalski uśmieszek nieco poprawił mi humor. Dałam mu sójkę w bok i weszliśmy do pociągu, gdzie czekała już większość osób.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dam dam daaaam
Nudy.
I jeszcze raz nudy.
Zawsze po dodaniu rozdziału zabieram się za nexta. Ale po kilku zdaniach tracę wenę i z tygodnia pisania robi się ponad miesiąc. Przepraszam Was za to, ale ostatnie tygodnie były dla mnie trudne. Zaczynam się zastanawiać, czy po tym opowiadaniu mam pisać kolejnego bloga.
A Wy jak myślicie?
Wgl to będzie cud, jeśli skomentuje chociaż 10 osób xD Ale już mam na to wywalone.
To do napisania.
Klaudia.

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 42

~ Rydel ~
Czasem mam wrażenie, że mieszkam z przedszkolakami. No, może jeden z nich znika na noc z domu, niektórzy są ode mnie starsi, no ale bez jaj! Roko jest dojrzalszy od tych patafianów. Riker chce detektywa wysłać za mną i Ratliffem do Włoch. Pewnie myśli, że mnie tam spłodzi i będzie wujaszkiem, czy coś. Rocky pomaga Rylandowi przy nowej dziewczynie. Szczerze? Bardzo jej współczuję. Wymyślają jakieś dziwactwa, żeby na niego jeszcze bardziej poleciała. Ratliff przychodzi do nas wtedy, kiedy mama nie każe mu sprzątać jego wiecznie zasyfionego bałaganu. A Ross? Znowu nie wrócił na noc. W ogóle nie przyszedł wczoraj do domu. A teraz jest 16:40 i nadal go nie ma. Telefonu też nie odbiera. Pewnie się upił i leży w łóżku jakiejś lafiryndy. Już mnie to denerwuje, ale nic na to nie poradzę. Nie umiem go zmienić.
- Riker, dzwoniłeś?- zapytałam go poraz kolejny. Próbowaliśmy się dodzwonić do Rossa, ale na próżno. Jak do jutra nie wróci, będziemy musieli zrezygnować z koncertu. Z kolejnego komcertu. Wszystkie te odwołania były z jego powodu. Przez to tracimy fanów, a oni tracą pieniądze na bilety. To nie jest fair.
- Tsa. Dupa.
Ta sama odpowiedź numer pierdylion.
- Zabiję go kiedyś.
- Pomogę ci.
- Musimy urządzić dla fanów koncert przeprosinowy. Wiesz, tanie bilety, albo nawet za darmo- co nam szkodzi? Jakieś zdjęcia z każdym przy autografach. Oni o tym marzą.
- Pomyśl o kosztach wynajmu sali, Dells.
- Oj taaam. W dupie z tym.
- No dobra. Ale wychodzisz z Roko przez tydzień.- Uległ. Ale no z Roko? Przecież to skazanie na śmierć.
- Yaay, kochany jesteś.- Przytuliłam go.- Ale z Roko nie wyjdę.
- Aj tam, cicho siedź.
Poszłam do kuchni, gdzie Rocky i Ellington gadali o czymś po cichu. Jak tylko weszłam, od razu ucichli.
- Co tam?- Ell pocałował mnie w policzek i przytulił do siebie.
- O czym gadaliście?
- O...- zawahał się Rocky.- O łódkach.
- Łódki? A, tak. Łódki.- Ratliff się uśmiechnął i pociągnął delikatnie w stronę schodów. Weszliśmy na górę, a potem do mojego pokoju. Jak zwykle, kiedy tylko zobaczył moje łóżko, uwalił się na nie jak na swoje. Ale mnie to nie przeszkadzało. Rozbawiał mnie tym i swoim małym móżdżkiem. Kochałam go, po prostu. Imnej możliwości nie ma.
Poklepał miejsce obok niego, ale ja wybrałam inne i położyłam się na nim. Wygodny jest- co ja na to poradzę.
- Dells, błagam cię...
- Za tydzień.
Prosi mnie o to coś od kilku dni. Boję się jak cholera. Jeszcze tam we Włoszech będziemy mieć wspólny pokój. Ale osobne łóżka. Nie wiem po co. Wystarczyłoby jedno, ale OK...
- A czemu nie teraz?
- Za dużo świadków.
Zeszłam z niego i namiętnie pocałowałam. Gładził ręką moje włosy, jednocześnie drugą jeżdżąc po moich plecach. Od karku po dolną część pleców i z powrotem. Pod lekkim naciskiem jego palców czułam przyjemne mrowienie. Uwielbiam to.
- Będziemy cichutko.
- Za tydzień.
Powiedziałam to stanowczo i wstałam z łóżka. On schował twarz w poduszkę i głośno warknął. Parsknęłam śmiechem.
- Kobieto, wymęczysz mnie.
- Też cię kocham. Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam iść na łyżwy. Chodź ze mną- poprosiłam i wyciągnęłam przed siebie rękę. Chwycił ją i niechętnie wstał. Nie lubił jazdy na łyżwach. Uważał to za czarną magię i mówił, że tylko szarlatany potrafią na nich jeździć. Niby mu pomagam, ale gdy tylko go puszczę, od razu jego dupa ląduje na lodzie.
- Masz to cholerne szczęście, że cię kocham.- Pocałował mnie w czoło, a ja złapałam go za rękę i wyszliśmy z domu.
- Wiem to.

~~ Narrator ~~
Kiedy oni szli na łyżwy, Riker siedział w domu i marudził Rocky'emu, że nie ma co robić. Kiedy chłopak miał już tego dość, wstał, pociagnął blondyna za koszulkę i wywalił za drzwi domu. Jeszcze stanął w przejściu, żeby starszy brat nie mógł wrócić do środka.
- Skoro nie masz co robić, to przeproś Vanessę.- To był jeden z tych dni, kiedy Rocky uruchamiał swój mózg, który według Rossa i Rikera "znajdował się w dupie" i wychodził na specjalne okazje. Ross wymyślił jeszcze inną wersję z wychodzeniem, ale to niecenzuralne...
- Łoło, to ona powinna mnie błagać o przebaczenie. Przyjdzie do mnie na kolanach w końcu, zobaczysz. Zrozumie swój błąd i wtedy...
- Kurna, ty doskonale wiesz, co laska może ci zrobić, kiedy jest na kolanach.
- Zboczeniec.
- Riker, to ty o tym pomyślałeś. To ty masz skojarzenia.
- Seriooo? Rocky, "chodnik".
I Rocky zaczął się śmiać. Miał skojarzenia nawet z tym słowem. Dlaczego? Za długo by opowiadać. Może kiedyś...
- Co nie zmienia faktu...- kontynuował Riker, a brat zrobił minę mówiącą "serio stary? Serio?"- Że to ona przyjdzie do mnie na kolanach pierwsza.
I uśmiechnął się pewnie.

~~~~~~~ Kilka minut później ~~~~~~~~
- Van, proszę cię, wybacz mi.- Riker klęczał przed nią i przepraszał. Jednak zdecydował, że to on pierwszy do niej przyjdzie. Ale Vanessa nie chciała go nawet wpuścić do domu.
- Odejdź. Chcę być sama.
- Wpuść mnie, porozmawiamy i dam ci spokój, obiecuję.
Nastała długa cisza. Riker już się denerwował, ale w pewnym momencie drzwi się uchyliły, a w nich stanęła Vanessa.
- Masz dwie minuty.
Blondyn szybko wstał i wszedł do środka. Niewiele myśląc, mocno przytulił brunetkę. Na początku się wyrywała i szarpała, ale kiedy lekko ją pocałował w czoło, uspokoiła się i wtuliła w jego tors.
- Przepraszam- szepnęła, cicho szlochając. Riker pogłaskał ją po włosach. Brakowało mu jej i źle się czuł z tym, że ją oszukał. Musiał jej to wynagrodzić.

~ Laura ~
Można powiedzieć, że na lekcjach przysypiałam. Nie mogłam, po prostu nie mogłam się skupić. Cały czas myślałam nad słowami Maxa. Może to, co mówił, jest prawdą? Ale nie- szczerze w to wątpię. Gdyby tak było, to nie poszłabym dzisiaj do szkoły. No, ale muszę wpłacić na tę wycieczkę. Tylko po to (chyba) przyszłam.
Po długiej godzinie francuskiego udałam się na poszukiwanie babki od muzyki. Była w pokoju nauczycielskim.
- Dzień dobry- powiedziałam beznamiętnie, gdy mnie wpuściła. Nie lubiłam jej. Oj, strasznie jej nie lubiłam.
- Coś się stało?
- Przyszłam zapłacić.
- A co masz z nogą, Lauro?
- Przewróciłam się.- Odruchowo schowałam tę nogę za drugą. Już mniej mnie bolała, to chyba tylko stłuczenie.
Nie zadając więcej pytań, wzięła ode mnie pieniądze i wpisała na listę. Widziałam na niej nazwisko Rossa. Czyli też jedzie. Spoko, nie będę sama. Ale jeśli będzie jakieś cuda z uśmieszkami i paczadłami odwalać, to wsiadam w pierwszy pociąg i wracam do domu.
- Trzeba coś szczególnego wziąć?
- Coś sportowego, obuwie wygodne, krem z filtrem, wiatrówkę, bilety na pociąg, ale to wam rozdam na dworcu, coś ciepłego, ewentualnie strój kąpielowy. Tam jest jezioro przecież. Ale nie wyzywający, ani zbyt erotyczny, bo wygonie do namiotu! Jasne?
To. Jest. Chore. Ale spoko, nie wnikam w jej logikę. Tego czegoś się nie ogarnie. Jak strój może być erotyczny? Ze wzorami w kształcie przyrodzeń męskich? No błagam. Jakaś niewyżyta seksualbie nauczycielka z nami jedzie.
Pokiwałam tylko głową i wyszłam. Matko, uwielbiam to uczucie ulgi, gdy jej już nie widzę.
Zamiast iść na kolejną lekcję, po prostu minęłam sprzątaczki i opuściłam budynek szkoły. Teraz tylko do domu.

Gdy otworzyłam drzwi, moim oczom ukazał się widok takiej jednej, dobrze mi znanej pary. Vanessa z Rikerem siedzieli na kanapie i o czymś szeptali. Chciałam przejść tak, żeby mnie nie zauważyli, ale nie udało się. Riker mnie przywitał.
- Hej Laura!!
- Cześć.
Stanęłam u podnóża schodów i czekałam jak mnie o coś zapyta. Poznałam to po jego minie. Nad czymś się zastanawiał.
- Młody był w szkole?
- Hmm nie. A co?
- Nie wrócił na noc. Znowu.
Jak to "znowu"? Przecież wczoraj widziałam jak wieczorem, po odprowadzeniu mnie, szedł w stronę domu. No, ale dzisiaj miał jeździć z chłopakami na motorze. To może już w nocy poszedł? Albo znowu ktoś go ściga i spieprzył na drugi koniec Stanów.
- Pewnie jest z jakąś lafiryndą. Nie znasz swojego brata?- zapytałam znudzonym głosem. Ta opcja była najbardziej prawdopodobna. I najbardziej bolała.
- No właśnie się nad tym zastanawiam. Nie możemy mieć wspólnych genów, nieee. To niemożliwe.
- Ey, a ty nie miałaś kończyć za dwie godziny?- Vanessa dopiero teraz zorientowała się, która jest godzina. Ta to ma zapłon.
- Źle się czuję. Mogę iść do siebie?
- No idź.
Poszłam schodami na górę i nacisnęłam klamkę do mojego pokoju. Okno było otwarte na oścież, a papiery z parapetu leżały porozwalane na ziemi. Pościel zwinięta na podłodze, a na biurku, zamiast książek (które leżały po jego bokach) leżała jedna, mała karteczka. A na niej widniał napis:
" Przepraszam. R."
Przeszedł mnie dreszcz. Za co on, do cholery, przepraszał? I dlaczego nie wszedł normalnie, tylko oknem, robiąc mi w pokoju pobojowisko? No, chyba, że tak było. Że była tu bójka. Ale nie, to przecież niemożliwe. Vanessa była w domu cały dzień. Nie mógł wejść niezauważony. Sąsiedzi już by na policję dzwonili. Szczególnie po tym, co Ross ostatnio nawywijał. Znienawidzili go, więc na pewno od razu by o tym powiadomili władze. Albo Van go wpuściła, a okno otworzyła, żeby przewietrzyć. To najbardziej prawdopodobne.
  Podniosłam kartkę i wtedy zobaczyłam na krześle obok biurka bukiet moich ulubionych kwiatów i kluczyki do motocykla Rossa. Na karteczce przyczepionej do kwiatów widniał napis "Widzimy się w poniedziałek."
Nie, to za dużo jak na jeden dzień. Chociaż ten niedawno się zaczął. Ta sytuacja jest chora. Z chęcią bym odpoczeła od tego wszystkiego, ale najwyraźniej nie jest mi to dane. Najlepiej jutro nie pójdę do szkoły. Chociaż troszkę relaksu mi się należy. Może pojadę z Delly do spa? Albo na basen z Vanessą. A potem, przed snem, na spokojnie dokończę czytać moją ukochaną książkę, której nie mogę skończyć od tygodni... Ach, te marzenia.
  Nie mając zbytnio co robić, postanowiłam zacząć się pakować na wycieczkę. Mamy mieć ośrodek nad jeziorem. Kilka drewnianych domków, a dla nieposłusznych namioty. Właśnie, mam nie brać zbyt "wyzywającego i erotycznego" stroju, jak to powiedziała nauczycielka. Ale chłopakom na pewno by się spodobało. Znam nawet jednego, którego to bardziej pociąga...
  Kiedy już się spakowałam, wyjęłam telefon i napisałam do Rydel: "Hej, jedziem jutro do spa, przyłączysz się?". Położyłam się na kanapie i włączyłam muzykę. Właśnie leciała moja ulubiona- Crazy in love, kiedy telefon się odezwał. Sms od 'Mlecyka'- czyli Rydel. "A jak *-* Mogemmm nawet teraz :*". Odpisałam jej tylko "do jutra, Mlecyk.". Potem postanowiłam się zdrzemnąć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hei, wiem, że długo nie dodawałam rozdziału, ale nie umiałam go dokończyć. Serio. Opowiadanie robi się coraz bardziej nudne, zero akcji. Wszystko się strasznie przedłuża. I tak niedługo kończę, tak ok.8 rozdziałów zostało :') Jeśli macie jakieś pytania, walcie śmiało. Szczere opinie także mile widziane.


sobota, 2 maja 2015

Rozdział 41

~~ Laura ~~
- Chodź szybciej!- Krzyczał półgłosem Ross, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Najpierw zderzył się z szafkami, kiedy próbował się popisać, że może iść z zamkniętymi oczami, a teraz ciągał mnie za sobą, bo zobaczył Veronicę. Miałam łzy w kącikach oczu, a policzki i brzuch mnie już bolały od śmiechu. Co za idiota, hahaha.- Rusz się, to wariatka!
- Czekaaaj, nie mogę chodzić.- Serio mnie zabolała kostka. Musiałam aż usiąść. Nie wiem dlaczego tak mnie nagle zaczęła boleć, ale chyba źle stanęłam i coś mi przeskoczyło. Boli jak diabli.
- Co ci jest?- zapytał Ross z troską w głosie i kucnął przy mnie. Położył mi swoją ciepłą dłoń na policzku. Poczułam jak czerwienieję, więc ją delikatnie strzepnęłam i nie patrząc mu w oczy, próbowałam sobie rozmasować bolące miejsce, lecz było jeszcze gorzej.
- Kostka mnie napierdala, ale to nic takiego.
- Nic takiego? Pokaż.
Usiadł na podłodze naprzeciwko mnie, spojrzał mi w oczy i sięgnął do mojej nogawki. Zabrałam nogę, ale ból sprawił, że nie udało mi się uniknąć jego zatroskanego wzroku. Po kilkusekundowym patrzeniu na siebie, poddałam się i podciągnęłam kawałek nogawki do góry. Z mojej perspektywy nic nie było widać, ale z jego najwyraźniej tak.
Delikatnie przyłożył mi palce do kostki i powoli nacisnął. Z sykiem cofnęłam nogę. Ale sierota ze mnie- żeby na prostej drodze rozwalić sobie kończynę, no tylko ja to potrafię.
- Boli jak naciskam?- Jego dotyk był taki ciepły, przyjemny. Chciałam zaprzeczyć, ale nie udało mi się.- A możesz nią ruszać?
- Też dupa.
- Laura, skręciłaś kostkę- zaśmiał się. No jakim prawem on się ze mnie śmieje? To nie fair.
- Nie!
- Tak!
- Fuck...
- Chodź, zaniosę cię do domu.
Ta, i jeszcze czego. Jestem tak zmęczona, że jak mnie będzie niósł, to zasnę, a jak będę sama iść... No tylko idzie skakać na jednej nodze. No i znowu ten jego wzrok... Jemu chyba naprawdę na mnie zależy. Przecież o poprzednich dziewczynach zapominał w kilka dni i nie męczył ich o wybaczenie, nie? To chore, tylko go krzywdzę.
  Wyciągnął ręce przed siebie i nie czekając na pozwolenie podniósł mnie. Przytulił mnie do siebie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Czułam się... Bezpiecznie. Mimo tego cholernego bólu kostki przymknęłam powieki. Wtedy wyszliśmy w końcu ze szkoły i usłyszałam jego głos:
- Lau?
- Mhmm..
- To co z tym balem?
Nie odpuści, nie? Najpierw Calum, teraz on... Tylko nie Max. Fajnie. Super. Pamięta o tym w ogóle?
- Mówiłam ci już. Nie idę nigdzie.
Calumowi też odmówiłam, więc nie będziesz jedyny.
- Ale mówiłaś też, że nie idziesz, bo nie masz z kim. Teraz masz- zaprosiłem cię.- W jego oczach coś błysnęło, jakby nadzieja, oczekiwanie. Szukał odpowiedzi w moich. W pewnym momencie ją prawdopodobnie wyczuł, bo jego kąciki delikatnie się uniosły ku górze.
- Daj mi czas do soboty, okey?- Poddałam się. Nie mogę na niego patrzeć przu rozmowie, bo na wszystko się zgodzę. I gdzie tu sprawiedliwość?- Jeśli Max mnie nie zaprosi, to pójdę z tobą.
- Nie chcę siedzieć na ławce rezerwowych.- Chyba się zdenerwował.- Jeśli nie chcesz, to po prostu powiedz.
- Ale ja chcę.- Wypsnęło mi się, ale szybko się poprawiłam.- Przecież wiesz z kim teraz chodzę, a pójść możemy jako przyjaciele.
- Przyjaźń nie jest dla mnie. Nie wytrzymałbym przy tobie wiedząc, że łączy nas tylko i wyłącznie przyjaźń. Nie wiesz co czuję, kiedy obściskujesz się z Maxem. Laura, dziewczyno. Ja cię kocham, do cholery zrozum to.- Wyraźnie posmutniał. Wiedziałam, że jestem bezduszną poczwarą. Jak ja mogę go tak ranić? Jestem potworem. I jeszcze ten smutny wyraz twarzy. Ja tak nie mogę. Szkoda mi go. Współczuję mu. Kiedyś też to przeżywałam i było mi ciężko. No, ale on mi właśnie wyznał, że mnie kocha. I to bez żadnego zająknięcia się, czy zawahania. Kur** on mnie kocha, a ja jestem w stosunku do niego taka chamska!
- Ross... Przepraszam.
- Za co?
Nid podnosił głowy, a głos miał jakoś dziwnie załamany. Sięgnęłam dłonią do jego policzka. Ciekła po nim jedna mała, samotna łza. Zupełnie jak Ross. W głębi duszy jest dobrym, uroczym, kochającym chłopakiem, ale jego skorupa wszystko przyćmiła. Całe to fałszywe zło, to jaki jest dla innych, to taka przykrywka, żeby ludzie nie dowiedzieli się jaki jest naprawdę. Robi to dla popisu.
  Wytarłam tę łzę i oparłam czoło o jego policzek. Byliśmy już niedaleko naszych domów.
- Jeśli jesteś z nim szczęśliwa, to dobrze. To jedna z najważniejszych rzeczy.
- Jestem. Można tak powiedzieć.
- A ze mną byłaś?
- Zaczynasz?
- Tak.
- Byłam.
- To dlaczego do tego nie wrócimy? Nie zaczniemy od nowa?
- Wiesz co?- zapytałam, odrywając głowę od jego policzka.- Trochę mi brakuje tego bad boya. Przynajmniej byłeś wesoły. A teraz smutas z planety smutasów.
- Wcześniej miałem ciebie.
- Wciąż masz.
Postawił mnie przed drzwiami do nojego domu. Kiedy się odwróciłam do niego, chciał odejść, ale go zawołałam i cofnął się.
- Dziękuję. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.- Pocałowałam go w policzek, ale mogłam się zorientować, jak on to wykorzysta. Zanim zdążyłam się cofnąć, on mnie przyciągnął do siebie i wpił się w moje usta. O luju, ale mi tego brakowało. Odwzajemniłam pocałunek i jedną ręką poczochrałam mu włosy, więc zabrał głowę. Właśnie zdradziłam Maxa, super. Znowu jestem potworem.
- Ogar, Ross.- Uśmiechnęłam się i oddaliłam od niego. Ten oparł się o kolumnę na ganku.
- Ale ja tylko wykorzystuję sytuację.- Wygiął usta w zawadiackim uśmieszku, a ja nacisnęłam klamkę. Vanesaa była w domu, bo nie zamknęła drzwi.- Nie wpuścisz mnie do środka?
Zrobił szczenięce oczka. I jak tu takiemu odmówić? Laura, ogar! Jesteś z Maxem, a Lynch pewnie będzie chciał iść z tobą do łóżka. A znając go, rano go nie będzie, bo nie interesują go stałe związki. Super... Już gadam do siebie...
- Do jutra w szkole.
- Wątpię.
- Co?- zapytałam.
- Nie chce mi się iść do budy.
- To co będziesz robił?
- Pójdę z chłopakami na tor.
- Będziesz się ścigał? A zrobisz coś dla mnie?
- Co?
- Nie porysuj motocyklu. Do poniedziałku.
I nie patrząc na niego, weszłam do domu. Byłam cała w skowronkach, matko. Chyba mam gorączkę. Ross mnie kocha. Ale na cholerę on jeszcze się ze mną zadaje, ze wszystkimi swoimi byłymi tracił kontakt w kilka dni. Ale mi nie daje spokoju, gej jeden niedorobiony. Przez niego bardzo wątpię w to, co czuję do Maxa.
Weszłam, a właściwie pokuśtykałam do kuchni, gdzie była Van.
- Hej, masz gościa na górze- Odezwała się, nie odrywając wzroku od kręcącego się talerza w mikrofali. Wydawała się jakaś smutna, jak nie ona. Dziwne.
- Kto to?
- Jakiś chłopak.
Max... No super, ciekawe, czy uda mi się na jednej nodze wejść po schodach.
- Ty, młoda. Co ty se zrobiłaś z nogą, sieroto ty?
- Weź tam cicho siedź, albo wyjdź. Sierodztwo ze mnie i tyle. - No ja wiem... Wytrzymałam z tobą te osiemnaście lat, nie?
- No, szacun- powiedziałam z uznaniem i zabrałam jej jednego kabanosa. Wyskoczyłam z kuchni, uważając na kostkę i powoli wskoczyłam na pierwszy stopień. Nie było tak strasznie, jak myślałam. Udało mi się w niecałą minutę. Doszłam do swojego pokoju i weszłam do środka. Od rana nic się nie zmieniło. Nawet pościel była rozwalona po całym łóżku, a lampka nocna i budzik leżały na podłodze. Przy oknie stał Max. Podeszłam do niego powoli i przytuliłam od tyłu, kładąc głowę na jego ramię.
- Skąd wiedziałeś, czy Van cię nie pobije?- Zaczęłam.- Nie zna cię i nagle taki gościu przychodzi i mówi, że chce się widzieć z jej młodszą siostrą...
- Pogadamy?- przerwał mi i uwolnił się z moich objęć. Czyżby zmieżał do czegoś konkretnego?
Usiadł na łóżku i pokazał gestem, żebym usiadła obok. Tak też zrobiłam.
- Chyba za bardzo się pospieszyliśmy, co?
- Do czego zmieżasz?
- Widzę jak patrzysz na Lyncha... No wiesz, kiedy jest blisko... W twoich oczach widać wtedy jakieś nie wypowiedziane słowa kłębiące się na język. Jakąś nieuzasadnioną nadzieję, radość. Ten błysk w nich, kiedy się mijacie. Powiedz mi, szczerze, czy nadal go kochasz?
- Nie.- Dlaczego to słowo ukłuło mnie w serce?- Kocham cię, przecież wiesz.
- Kochasz, to prawda. Jako przyjaciela. Lau, widzę jak cierpisz, a nie chcę tak patrzeć i nic z tym nie robić. Skoro go kochasz, to idź do niego, zrozumiem cię.
Teraz to mam kompletny mętlik w głowie. Max się mną opiekuje, a przy Rossie czuję się bezpieczna... Chyba najlepiej będzie, jak zostan3 singielką. Odpocznę od tego wszystkiego, a jak przyjdzie co do czego, podejmę właściwą decyzję.
- Uwielbiam cię.- Wyszeptałam i uściskaliśmy się przyjaźnie. Dobrze jest mieć takiego przyjaciela.
- OK, więc ta cięższa sprawa za nami. Daj mu szansę. Widać, że cię kocha.
- Wiem... Ale wolę być chwilowe forever alone.
- Ale musisz przyznać. Ja całuję lepiej- uśmiechnął się, a ja zrobiłam grymas zakłopotania i oddaliłam się od niego. Pokiwałam przecząco głową.- Przecież nie przerywałaś nam, czochrając mi włosy, nie?
Puścił mi perskie oczko. Cholera, widział tamten pocałunek. Świetnie. Poczułam jak oblewam się rumieńcem.
Po godzinie żartów i rozmów, poszedł do siebie, a ja owinęłam sobie kostkę w bandaże i umyłam się. Gdzieś około 22 do domu wrócili rodzice. Byli na jakiejś kolacji, czy czymś takim. Ledwo się trzymałam na nogach, ale odrobiłam lekcje, spakowałam pieniądze na wycieczkę i położyłam się spać. Tej nocy miałam koszmar...

~~~~~~~~~~~~~~
Hejhooo!! Kolejny rozdział z telefonu xd Przypominam o zakładce "pytania do bohaterów". Jak będę miała dostęp do kompa to Wam odpowiem na pytania. Zwiastun też możecie obejrzeć w jednej z zakładek.
Co do rozdziału... Sorki za błędy, literówki, itd. Mam wrażenie, że rozdziały robią się coraz nudniejsze. Napiszcie mi SZCZERZE co sądzicie o ostatnich nextach. Do napisania.
Klaudia

piątek, 1 maja 2015

Rozdział 40

~~ Laura ~~
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Czy kochałam Rossa? Jak powiem prawdę, zrobi sobie nadzieję, a jeśli go okłamię, że nie kochałam go, załamie się. Dziwnie się czuję. Miałam nadzieję, że nigdy nie usłyszę tego cholernego pytania, a teraz... Kiedy patrzę w te jego smutne oczy, szukające odpowiedzi w moich, zaczynam czuć się jak potwór bez uczuć.
- Kochałam- wyszeptałam, a po chwili dodałam.- Kiedyś... Byłeś inny. Potem wszystko się zaczęło walić i... To przeszłość. Nie wracam do niej.- Jestem bezduszną poczwarą, która nie umie rozmawiać o uczuciach.- Sorki, muszę iść.
Ross się nie odzywał, tylko spuścił głowę. Najwyraźniej nie takiej odpowiedzi się spodziewał.  Szybko odeszłam od niego. Nie potrafię tak patrzeć na osobę, która przeze mnie cierpi. Może zrobię coś, żeby mniej go to bolało? Na przykład... Będę się spotykać Maxem po szkole, a nie w niej. No trzymać się za ręce możemy, przytulić czasem też , ale inne czułości poza liceum. Ooo matko, za dużo tego wszystkiego. Muszę odsapnąć. Może faktycznie zastanowię się nad tą pracą, którą zaproponowała mi babcia?
   Nawet nie zauważyłam, kiedy już skręcałam w moją ulicę. Spacerowałam sobie spokojnie, kiedy nagle podbiegła do mnie Rydel z uśmiechem na twarzy. Za nią szedł Roko. Jak ja ich dawno nie widziałam...
- Hej, Lau.- Przytuliła mnie.- Dlaczego wczoraj nie przyszłaś?
- Ross ci nie mówił?
- Nie. No to znaczy mówił tylko, że go olałaś. Tak to określił. Że wolałaś jakiegoś "pedała" w mokasynach.
Co za piep***ny ch*j! Po kiego on... Ugh!
- Że jak? Nie olałam go! Normalnie mu odpowiedziałam, że nie mogłam, bo się spotykałam z kimś. A ten cały "pedał w mokasynach" to Max, mój.. Przyjaciel.
- Chłopak.
- Tak.
- Laura, spokojnie.- Rydel pomachała rękami, jakby chciała wstrzymać ruch uliczny.- Wierzę ci. Ross jest strasznie upierdliwy od kilku dni. Ciągle marudzi. Wiesz kiedy ostatni raz widziałam go z jakąś dziewczyną? On cię kocha i..
- On kocha każdą, Delly- przerwałam jej.- No niby kiedy go widziałaś? Wczoraj? Przyprowadził na noc tę całą Veronicę, nie?
- Co?
- No jego nową pannę.
- Laura, żadnej Veroniki tutaj nie było. Nigdy.
- Ale... On z nią wczoraj odjechał spod szkoły.
- Wrócił sam. Ale na chwilę. Potem polazł do klubu i Rocky musiał po niego jechać po 3 w nocy, bo się nachlał.
  To by tłumaczyło, czemu dzisiaj był taki dziwny. Miał kaca, po prostu. No i dlatego też takie rzeczy odwalał.
- Dopiero co leżał w szpitalu, a teraz się upija? Ten człowiek jest powalony- stwierdziłam i ruszyłam przed siebie. Rydel poszła za mną.
- I tak na niego lecisz.
- Kolejna?
- To widać z daleka.
- Te stwierdzenia są u was rodzinne, czy co?
- Nie rozumiem dlaczego mu nie wybaczysz.
- Nie rozumiem dlaczego dalej dążymy ten temat.
- Pasujecie do siebie.
- On jest debilem.
- Laura, nie możesz przestać o nim myśleć.
Co za chora rozmowa.
- A co z tobą i Ellem?
No i rozgadała się na dobre. Że za kilka dni jadą do Włoch na tydzień, we dwoje. I, że Riker dostaje przez to paranoi. Mówiła też o Rockym, który ma nową dziewczynę. I to już długo. Podobno Nicole jest bardzo miła i uwielbia się bawić z Roko. Jedyne, co mnie zaniepokoiło, to to, że to od Rydel dowiedziałam się o kłótni mojej siostry z Rikerem. Dlaczego Vanessa sama mi tego nie powiedziała? W sumie, ja też jej nie wspominałam o Maxie...
   
•• Następny dzień ••
Pffff muzyka pierwsza, siedzenie z Rossem, długie 45 minut i ględzenie babki po czterdziestce. Jak ja nienawidzę czwartków, ugh. Nie dość, że się nie wyspałam, to jeszcze nie wzięłam kasy na wycieczkę. No gorzej być nie może.
- Dupek!- Usłyszałam nagle za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Veronicę i Rossa. Rozmawiali. A właściwie, to kłócili się, ale nie wiem o co. Widać było, że Lynch dostał z liścia.
- Ty jesteś jakaś opętana.- Chłopak złapał się za głowę. No niezłe widowisko, nie powiem.- Masz obsesję.
- Myślałam, że ci się podobam.
- Kto ci tak powiedział?- zaśmiał się. Człowieku, weź nie bądź taki chamski, kurde.
- Ale... Zabrałeś mnie na przejażdżkę swoim motocyklem i w ogóle obejmowałeś.
- I wysadziłem cię za zakrętem, prawda? Więc odczep się ode mnie, bo zasługujesz na kogoś o wiele lepszego ode mnie.- Czy on naprawdę powiedział coś takiego? Niee, to nie może być Ross Lynch.
  Oparłam głowę o ręce na ławce i wygodnie się ułożyłam. Masakra, zaraz zasnę. Tej nocy zmrużyłam oczy na około dwie godziny- nie więcej. Nie mogłam spać, dręczyły mnie wyrzuty sumienia, chociaż nie wiem dlaczego. Wtedy chciało mi się płakać. Tak bez powodu. Tsa, dziwne. Wiem.
- Cześć.
- Niezła scenka- skomentowałam, patrząc na mojego rozmówcę. Miał czerwony policzek. No a ja pewnie wory pod oczami.
- Przesadziła, proste. Miała tylko moje zdjęcia zrobione z ukrycia. Jakaś nienormalna.
- A ty mogłeś być milszy. Masz tam w środku choć kawałek serca? Czy jesteś tylko pozbawioną uczuć bryłą, niezdolną do okazywania miłości?- Boże, muszę iść spać. Gadam jakieś bzdury z kosmosu wzięte. Ale mina Rossa była bezcenna.
- Naprawdę sądzisz, że nie jestem zdolny do miłości?
- Jak możesz o tym mówić, skoro nigdy tego nie zaznałeś?
- Jesteś tego pewna?
- Oczywiście.
- W stu procentach?
- Tak.
- Czyli uważasz, że nigdy nikogo nie pokochałem, tak?- Matko, dłużej tego nie zniosę. To tortura psychiczna. Straciłam wątek, nawet nie wiem jakich racji bronię.
- Na pewno nie bardziej, niż siebie samego.
- Wbrew pozorom- nie jestem samolubem, Lauro.
- To kogo tak niby pokochałeś? Swój motor, nie?
- Odpowiedź jest oczywista, nie uważasz?- Świdrował mnie wzrokiem. Czułam to przy kręgosłupie- te ciarki mnie coraz bardziej niepokoiły. Nawet nie zauważyłam, że tylko my gadamy, a lekcja się już dawno zaczęła.
- Może podzielicie się z klasą, o czym tak zawzięcie dyskutujecie, co?- Myślałam, że padnę na zawał. Ross się tylko uśmiechnął i przeniósł wzrok na nauczycielkę. Uff- wreszcie mogłam odsapnąć. Niewidoczne linie wokół kręgosłupa i krtani poluźniły uścisk.
- Chyba już wszystko słyszeli, nie?- Zmroził ją wzrokiem. Wyobrażam sobie, co teraz musi czuć ta babka. Gniew, niepewność, słabość i nienawiść. Wiem, bo to czułam, kiedy się kłóciliśmy z Rossem. Nie cierpiałam tego.
- Zostaniecie po lekcjach, posprzątacie salę. Nie wyjdziecie z niej, dopóki nie będzie błyszczeć.
O nie. Sprzątanie sali? Z nim? Sama? Błagam, wszystko, byle nie to. Mogę wypastować podłogi w całej szkole, umyć okna, ale... Nie to! Znając Lyncha, pewnie coś wymyśli. Coś, przez co zostaną poddane próbie moje uczucia.
- Przyjdźcie tutaj po ostatniej lekcji. A teraz nie gadajcie już.- Nauczycielka dokończyła i zabrała się za prowadzenie lekcji. Znowu przysypiałam.
  Noo, jeszcze tylko siedem minut, szybciej- dawaj, Dzwonek.
- No więc, co do tej wycieczki. Ba pieniądze czekam do jutra. Zbiórka będzie w poniedziałek o 7:00 przed szkołą. Zabierzcie spray na komary i rzeczy z tej listy. Ośrodek jest nad jeziorem. Wrócimy dwa dni przed balem. Reszta informacji będzie na karteczkach.- I przy ostatnim zdaniu zaczęła rozdawać papierki z potrzebnymi rzeczami, planem tych czterech dni dni i takimi tam.
- Jedziesz?- zapytał mnie nagle Ross. Aż podskoczyłam. Wyszeptał mi to do ucha, co spowodowało dreszcze.
- Noo, a co?
- Nic, nic. Tak tylko pytam.
Mi się wydawało, czy on się uśmiechnął jak zbok? On też jedzie? I ma plan. O nieee, nie, nie. Po kiego Ross tam? Tylko tego mi było trzeba. A najgorsze jest to, że Max zostaje na te dni w szkole, żeby nadrobić zaległości z miesiąca. Super- sama z tym tlenionym blondi nad jeziorem. I to bez Maxa. Lepiej być nie mogło!

** 5 GODZIN PÓŹNIEJ **
Przebrałam się po w-fie i powoli, bardzo powoli wyszłam z szatni. Trudno, że śmierdziało tam po przepoconych facetach i ich cuchnących skarpetach z poprzedniej godziny. Wolałam siedzieć w tym smrodzie, niż sprzątać salę z jakimś patafianem, do którego prawdopodobnie nadal coś czuję. Uświadomiłam to sobie podczas rozgrzewki. Przecież to w sumie dzięki niemu doznałam trochę adrenaliny w życiu, to z nim miałam swój pierwszy raz i to on był moim pierwszym chłopakiem oraz tym, który pierwszy mnie pocałował. Nie tak łatwo zapomnieć o człowieku, który tak namieszał mi w życiu. Ale czasu nie cofnę. Teraz jestem z Maxem i jestem szczęśliwa. Kocham go, a uczucie do Rossa z czasem przejdzie. Wszystko w końcu się kończy, prawda? Ktoś kiedyś powiedział, że w chwili kiedy zaczynasz się zastanawiać czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze. Ale związek z nim był cudowny... Przez pewien czas. Potem mnie za bardzo to wszystko przytłaczało. Teraz czuję się wolna. No, prawie. Muszę jeszcze przeżyć tę karę.
   Po ostatniej lekcji, jaką był francuski, poszłam do sali od muzyki. W środku była tylko nauczycielka, która nawet nie podniosła wzroku znad sterty papierów kiedy weszłam. Czyżby Ross sobie odpuścił? Nie chciało mu się sprzątać po całym dniu nauki? Kurde, mogłam to przewidzieć. Że zostanę sama i pójdzie mi to dwa razy szybciej.
- A gdzie zgubiłaś chłopaka?
Baba spojrzała na mnie spod okularów.
- Chłopaka?
- Lyncha.
- Niee, my nie jesteśmy razem. Ja chodzę z kimś innym. Ale to raczej nie powinno pani interesować.
- Owszem, nie powinno. Ale osobiście uważam, że to jest za szybko. Niedawno przecież byłaś w ramionach Rossa, a teraz...
- Niech się pani, za przeproszeniem, przymknie i przestanie chrzanić te bzdury. To moja sprawa z kim jestem, a pani nie ma prawa mieszać się w moje prywatne życie, nie?
Wkurzyłam się na nią. No sorry, ale to nie jej zasrany interes z kim jestem i byłam. Czy nie może po prostu wyjść i pozwolić mi sprzątać, żeby było szybciej?
 Nagle drzwi się otworzyły i do sali wszedł spocony Ross. Czyli ćwiczył na w-fie? Wow, co za zmiana. Co się stało, że ON zaczął ruszać tym swoim tyłkiem?
- Cześć.- Uśmiechnął się do mnie jak chochlik. Był czerwony na twarzy, a włosy sterczały mu na wszystkie strony świata. Nauczycielka tylko na nas spojrzała i wyszła, zostawiając nam na zapleczu wszystkie potrzebne rzeczy. Teraz zobaczyłam jaki tu był syf.
  Ławki stały porozstawiane pod ścianami, a na nich leżały plakaty, zdjęcia i informacje, które trzeba wymienić. Tablice korkowe opierały się o nogi krzeseł, a te zaś, były ustawione w wielkim kółku na środku. Instrumenty leżały w nieładzie i kurzu na półkach, a rośliny na parapecie usychały. Czysta tablica to była tutaj chyba... Na początku roku szkolnego? Cała była w kolorowej kredzie, a pod nią stało stare wiadro w kałuży z praktycznie białą wodą w środku. O warstwie pyłu na podłodze nie wspomnę, tak samo na ławkach, przy których zwykle nikt nie siedzi. Najgorzej było z gumami poprzyklejanymi do ławek od spodu. 
- Czy ty ćwiczyłeś na w-fie?
- Pogięło? Wyszedłem na chwilę po chipsy do marketu niedaleko i kurna fanki spotkałem, musiałem spieprzać, bo nie dawały mi spokoju. 
Ach ta naciągana sława. Szkoda, że media i te jego fanki nie wiedzą jaki jest naprawdę. Przedstawiają go jako "chodzący ideał", albo wzór do naśladowania. No ja podziękuję za takiego idola, który z gangiem zabił w przeszłości członka mafii.
- Może chciały cię po prostu... Obejrzeć na żywo, pomacać to i owo, no wiesz.- Zarysowałam palcem w powietrzu kółko wokół niego.
- I przy okazji zaciągnąć w krzaczki, nie? Zajmuję miotłę- zmienił temat i wziął do ręki miotełkę. Zaczął odwalać, że to mikrofon, a on sam jest jakąś megagwiazdą rocka.
- Wiesz, uczą się od idola. 
Jego mina była bezcenna. Spojrzał na mnie spod byka i odłożył "mikrofon". Nie spuszczając wzroku ze mnie, podchodził coraz bliżej, nie spieszył się w ogóle. Za to ja, z każdym jego krokiem, coraz bardziej się oddalałam, aż w pewnym momencie uderzyłam dupą o ławkę i byłam zmuszona się zatrzymać. Potajemnie wzięłam brudną szmatkę od tablicy z biurka.
Kiedy Ross był już na tyle blisko, że mogłam poczuć jego perfumy, zaczął się nade mną nachylać, a ja, za to oddalać, przez co leżałam plecami na ławce. Pod nim.
- Sugerujesz coś?- zapytał, zmieniając głos na uwodzicielski. Przeszedł mnie dreszcz. Laura, nie patrz w te oczy, nie paczaj tam...
- To znaczy?
- Nauka od idola pewnych spraw.
- Nie jestem twoją fanką.
- Nie pociągam cię?
- Nie.
- Nic dla ciebie nie znaczę?
- Nic a nic.- Do czego on zmierza? Zaczynam się bać.
- Skoro tak, to mnie pocałuj.
- Ross, ja nic do ciebie nie czuję.- Kogo ja oszukuję, nie umiem kłamać.
- Oszukujesz samą siebie.- Kurwa.
- Nie.
- To dlaczego głos ci drży, masz ciężki oddech, źrenice ci się powiększyły, masz rumieńce, a serce wali ci jak facet kobietę?
Zniżył się jeszcze bardziej, praktycznie na mnie leżał, a jakby opuścił głowę niżej, nasze usta by się dotykały. No i spojrzałam w te jego oczy. Poczułam mrowienie w brzuchu, a policzki mi zapłonęły jeszcze bardziej.
Kiedy zbliżył swoją twarz do mojej, po wewnętrznej stronie uda przeszył mnie prąd. Nie- tak nie może być. 
Wystawiłam szmatkę i to ją pocałował, a ja szybko odeszłam na bok. Myślałam, że nie wyrobię kiedy się tak wycierał. Wyglądał komicznie.
- Przesadziłaś.
 Obraził się na mnie? No... Wziął miotłę i zaczął zamiatać. Nawet się nie odzywał, ani na mnie nie patrzył- tylko zamiatał. Ja zabrałam się za zmazywanie tablicy. 
  Po piętnastu minutach bolały mnie ręce i miałam dość tej ciszy. Wrzuciłam szmatkę do wiadra, przez co wylała się z niego woda, i podeszłam do Rossa. Stanęłam przed nim, ale nawet nie przerwał sortować papierów. 
- Ej.
Zero reakcji. Kolejna próba.
- Ross?
Nic.
- No weź, to za tę szmatkę? Ross.
Dalej nie reagował. Odłożył tylko papiery i spojrzał mi w oczy. Tyle. 
- Jesteś zły?
- Tak.
Wow, nareszcie coś!
- Wybaczysz?
- Pomyśli się.
- Proszę?
- A co będę miał w zamian?- On już się chyba nie gniewa, co? Skoro zaczął coś wymyślać..
- A co chcesz?
- A co mi dasz?
- A na co masz ochotę?
- Na ciebie.
Mogłam się tego spodziewać. W ogóle przez tę rozmowę nawet nie zauważyłam, że opieram się o ścianę, a on mi blokuje drogę rękoma. Odepchnęłam go lekko od siebie i odeszłam od niego. Tak nie może być. Nie mogę się do niego na nowo zbliżać. Przecież jestem z Maxem i nie chcę go skrzywdzić.
- Może kiedy indziej.- Podniosłam kosz z ziemi, a w drugą rękę wzięłam wiadro z brudną wodą. - Idę wymienić wodę i... wynieść śmieci.
 Nic nie odpowiedział, więc nie czekając dłużej, wyszłam na korytarz. Matko, jak tu pusto, aż strasznie. Miałam nadzieję, że nie będę musiała tyle tutaj siedzieć, zwłaszcza sprzątać z Rossem. No ale takie jest życie. Nic na to nie poradzę.
  W łazience spotkałam nauczycielkę, która dała nam karę. Już chciała się bulwersować, że wyszłam z sali, ale zauważyła, że wymieniam wodę w wiadrze, a przy zlewie są worki ze śmieciami.
- Jak wam idzie?
- Dobrze. A teraz przepraszam, ale mam robotę.
- Pogodziliście się z Rossem?
 Aż wylałam na siebie wodę, co wyglądało, jakbym się zeszczała. No nie nooo, świetnie! I w ogóle jakim prawem ona się znowu miesza w moje życie? Ugh, nie wyrobię.
Zostawiłam napełnione wiadro i wyniosłam śmieci. Wracając jeszcze weszłam po nie do łazienki i skierowałam się do sali, gdzie były już ustawione ławki, a Ross na jednej leżał.
Postawiłam wiadro na miejsce, a następnie usiadłam za biurkiem kobiety. Leżał tam otwarty dziennik. Uuu, jutrzejsza grupa będzie mieć sprawdzian. Sprawdziłam swoje oceny. Akurat z muzyki miałam dość dobre. Ross dostał dwie szóstki? Wow.
- O czym gadałaś z Calem?- zapytał Ross. Cal- tak mówimy na babkę od muzyki.
- Co? Ale skąd wiesz?
- Przecież jak wszedłem, to wkurzałaś się na to.
- Aaa, to. O niczym.- Dalej przeglądałam dziennik. Po co on ma wiedzieć, że wciskała mi kit o nim?
- Laura? To coś o mnie?
- Nom.
- Czyli co?
 Podniósł się i spojrzał na mnie. Kiedy zobaczył mokrą plamę na noich spodniach, o mało co nie wybuchnął śmiechem. Ostrzegłam go wzrokiem.
- To była prywatna rozmowa.
- Ale o mnie, czyli mogę wiedzieć, nie?
- Ale nie musisz, nie?
- Powiesz mi kiedyś?
- Kiedyś.
- Czy ty wiesz, Lau, ile mi już rzeczy obiecałaś na później?
- Spokojnie, ja, w przeciwieństwie do niektórych, dotrzymuję obietnic. 
Wstałam od biurka, odkładając dziennik na miejsce. Nie zwracając uwagi na pewną osobę, która przyglądała się moim ruchom z boku, podlałam kwiaty i przetarłam blaty ławek. Na koniec wrzuciłam szmatkę od tablicy do wiadra i usiadłam na ławce obok Rossa. Za oknem już się ściemniało. Było po 19. Matko, sprzątaliśmy tutaj ponad trzy godziny?
- Masz już sukienkę na bal?- zapytał, przerywając ciszę. Położyłam głowę na jego ramieniu. Mogłabym przysiądz, że przeszedł go dreszcz.
- Nie idę na bal.- Zamknęłam oczy. Byłam zmęczona, najchętniej położyłabym się spać. A o balu to po co rozmawiać? Max mnie jeszcze nie zaprosił, a czasu jest coraz mniej.
- Nie masz się w co ubrać? Czy nikt cię nie zaprosił?
- Mam sukienkę. Od twojej starszej siostry, która niedługo jedzie sama z Ellem daleekooo stąd.- Tak, specjalbie mu to przypomniałam. Wzdrygnął się.
- Jestem za młody na wujaszkowanie. A drużbą na ich ślubie stanowczo nie będę. 
- Praktycznie wszyscy w twojej rodzinie mają drugie połówki, wow. No oprócz ciebie i Rylanda.
- Młody ma dziewczynę. Od kilku dni. A skąd pewność, że ja nie mam?
- To kto to?
- Lau, kotku. Przecież wiesz. 
- No, twój kotek jest zajęty.
- Ale na bal wolny...
- Nie, Ross- nie pójdę z tobą na bal- powiedziałam stanowczo i wstałam. Zrobił to samo.
- No weeeź. Oboje nie mamy partnerów. Poza tym musisz zrobić coś, żebym ci wybaczył. 
- Ty możesz coś zrobić.
- Co?
- Odprowadzić mnie do domu.

~~~~~~~~~~~~~~
Hei koty :*
No rozdział jest...
Nie będę się wypowiadać na jego temat, cóóż. 
Dodałam zakładkę "Pytania do bohaterów", odwiedzajcie ją. No i co by tu jeszcze...
Aha- doszłam ostatnio do wniosku, że wolę mieć kilka dłuższych, szczerych komów, niż pierdyliard fałszywych.
No i nie wiem co jeszcze, więc do nexta.
Klaudia
PS Sorki za błędy, ostatnio piszę tylko na fonie, bo laptopa to najchętniej wywaliłabym przez okno. Gówno się zepsuło i skazało mnie na telefon ;_;