Uwaliłem się z pomrukiem na poduszkę i zamknąłem oczy, aż tu mi do pokoju wpada Rydel.
- Ross, błagam cię. Ogarnij trochę w pokoju, bo wejść nie można.
- Ale to jest moja obrona.
- Obrona przed czym?
- Na przykład przed wkurzonymi byłymi laskami- ziewnąłem.
- Brak mi słów do ciebie, wiesz? Chciałam ci powiedzieć, że wychodzimy. Pa- powiedziała, a ja jej tylko odpowiedziałem:
- Tia, nara.
Po jakimś czasie słyszałem, że odjeżdżają spod domu, a kilka minut później, ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Ledwo przytomny, poczochrany, z poklejonymi oczami, w bokserkach, zszedłem otworzyć. Rozpoznałem głos Laury.
- Oj, sorki. Nie obudziłam cię? To dobrze. Jest Riker?- zapytała oschle.
- Skąd taki ton?
- Nie twój interes, odpowiedz!
- Laura, oni wyszli już...
- Cholera jasna- warknęła wściekła i chyba smutna jednocześnie.
- O co ci chodzi, co?
- Nieważne...- odpowiedziała tym razem na pewno smutna.
- Jeny, czemu ty znowu płaczesz?- spytałem, a ona tylko się do mnie przytuliła i nie puszczała. Zaskoczyło mnie to, ale i obudziło.- Dobra, mów o co chodzi.
- O to, że.... a nieważne, pa- szepnęła i odeszła do siebie. Poszedłbym za nią, gdyby nie to, że rodzeństwo zostawiło mi kundla do opieki i tak się składa, że ten kundel usiadł mi na drodze.
- Ale weź odejdź- rozkazałem mu, a to coś tylko pomachało ogonem.
- Czego zacieszasz? Ze mnie?
Kolejne pomachanie.
- No czy tobie się coś przegrzało pod tymi kłakami? Co ty se robisz? Weź się rusz i odejdź mi stąd. Na dworek nie wyjdę. A jak mi spróbujesz do wyra wskoczyć, to ci żarcia nie dam- zagroziłem i poszedłem do swojego pokoju. Chwilę zajęło mi znalezienie telefonu, ale, gdy w końcu mi się udało, zadzwoniłem do Rikera:
Riker- Ross, ja prowadzę.
Ross- No przecież wiem. Chciałem się tylko zapytać, czemu Laura cię szukała?
Ri- Chciała ze mną pogadać, ale musieliśmy jechać ten koncert załatwiać. Miałeś iść z nami, ale oczywiście wolałeś spać. Co my jesteśmy, R4? Czy R5?
Ro- R5, ale nie o tym gadamy!
Ri- Chciała się pożalić komuś, komu ufa. Z tobą nie rozmawiała? Oj jak przykro, ciekawe dlaczego...
Ro- Ty, bez takich mie tu! Powiesz mi, o co jej chodziło?
Ri- Nie, sam ją zapytaj. Ja nie mogę gadać, pa!
Ro- Riker, ty cwelu jeden, nie rozłą.......się- nie zdążyłem.
Walnąłem gdzieś telefon i wybrałem jakieś ubrania na dzisiaj. Z krzesła wziąłem czarną koszulkę na ramiączka, z kąta jeansy z przetarciami na kolanach no i oczywiście Conversy czarne. Ubrałem się i wyszedłem z łazienki, a w pokoju zastałem miłą niespodziankę. Laurę.
- Jak weszłaś?
- Zostawiłeś otwarte drzwi.
- Powiesz mi, dlaczego jesteś taka smutna?
- To przez... przez rodziców- powiedziała, spuszczając wzrok. Podszedłem bliżej.
- Rodzice? No tak, oni zawsze coś spieprzą... Co zrobili?
- Wczoraj rano gadałam z tatą i obiecał mi, że dzisiaj przyjadą, a dzisiaj o 6:40 napisał mi smsa, że coś im wypadło w pracy, jakiś wyjazd i będą za miesiąc dopiero- wyznała.
- Ale może tak powiedział, żeby ci zrobić niespodziankę i przyjechać?
- On? Niee... on z pracą nie żartuje.
- Może to niewłaściwy moment, ale wpadnij wieczorem. Jak nie oni, to ja cię pocieszę. Ale nie w ten "mój sposób", tylko.. inny- zaproponowałem.
- To znaczy?
- Przekonasz się ja przyjdziesz- mruknąłem jej na ucho, wziąłem kurtkę z podłogi i wyszedłem, zostawiając ją w niepewności. Tak się zamyśliła, że nie zauważyła nawet jak mijając ją, wyjąłem jej telefon z kieszeni. Widać jak na nią wpływam.
Mówi, że rozmawiała z tatą, tak? To teraz ja sobie z nim pogadam....
♥♥Narrator♥♥
ROZMOWA TELEFONICZNA:
Damiano- Lau, mówiłem ci, żebyś nie dzwoniła jak jestem w pracy.
Ross- Ja nie jestem Laura...
D- Kto mówi? Czemu używasz telefonu mojej córki?
R- Przyjaciel Laury. Ja dzwonię w spr...
D- Posłuchaj mnie, młody człowieku. Czy ona w ogóle wie, że masz jej telefon? I jaki przyjaciel?
R- Ro... Brad. Tak, wie, sama mi dała. Dzwonię do pana w s...
D- Brad? A masz głos jak ten bezczelny Ross...
R- Wcale nie bezczelny, bez takich! Niech mi pan łaskawie nie przerywa, okej?!
D- Jak ty się do mnie odzywasz?
R- Normalnie! Dzwonię, aby poprosić, żebyście państwo przyjechali do Laury.
D- Dlaczego mam cię słuchać?
R- Bo mam wrażenie, że będąc rodzicem, powinien pan bardziej interesować się dzieckiem, niż pracą. Najwyraźniej ma pan ją gdzieś. Szkoda, że pan nie widzi jak pańska córka przez was płacze. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy z tego, że tak się załamała, że wdała sie w towarzystwo tego całego Lyncha... - skłamał Ross.
D- Laura i on?!
R- A Vanessa z jego bratem.
D- ............... Naprawdę cierpi?
R- Bardzo...
D- To gdzie mamy przyjechać?
R- Ooo, jak miło. Do Los Angeles, dom naprzeciwko pańskiego, taki biały. O 18:30. Dzisiaj. Laura u mnie będzie, do widzenia.
D- Do widzenia...
♥♥ Ross ♥♥
No może zadowolony nie był jak mu powiedziałem o sobie i Laurze, ale przynajmniej się zgodził przyjechać. Teraz tylko się zastanawiam, jak wielki ta brunetka musi mieć na mnie wpływ, żebym tak cholernie się zmienił... Wróciłem do Laury, żeby jej potajemnie oddać telefon i tak się złożyło, że akurat go szukała. Szybko rzuciłem go na kanapę i pokazałem, że tam jest.
- No więc, 18:00 przyjdę po ciebie i tu wrócimy, okej?- zapytałem.
- Tia... - odpowiedziała ponuro i wyszła. Jak jakaś zjawa!
Zrobię coś do żarcia tylko i już. W pół godziny raczej zje, a potem jej rodzice przyjdą. Zadzwoniłem po moją bandę i zrobiliśmy wypad na miasto.
~~~~ 8,5 godziny później ~~
Jest 17:30, a ja leżę na kanapie w salonie i nie mam zamiaru ruszyć dupy, żeby coś upichcić. Z chęcią zamówiłbym z jakiejś knajpki dostawę do domu, ale nie chce mi się szukać ulotek. Tak leżałem... i leżałem... i leżałem... a tu mi dzwoni telefon:
Narrator
ROZMOWA TELEFONICZNA:
Ross- Noooom..?
Ellen- Witam, z tej strony Ellen Marano, mama Laury. Kto mówi?
R- Eeee... skąd pani ma mój numer?
E- Miło poznać, panie "skąd pani ma mój numer".
R- O jeeeny, jestem Ro.. Brad! Mam na imię Brad.
E- No więc, Brad, spóźniliśmy się na samolot i nie wiem, czy będziemy.
R- Ale jak?! Było ruszyć du.... Mogli państwo wcześniej wyjść!
E- Przykro mi, do widzenia.
♥♥ Ross ♥♥
Skoro nie przyjdą, to muszę wstać i zabrać się do roboty. O 18:00 poszedłem po mojego kotka, a gdy usiadła przy stole, nałożyłem jej jedzenie.
- Wow. Ty chyba chcesz, żebym była pasztetem, co?- zażartowała.
- Kochanego ciałka nigdy za wiele...
- Czyli gustujesz w pasztetach, tak?
- Tego nie powiedziałem...- obroniłem się.
- Jaaaaaasne...
- Jak słońce, nie? A teraz siadaj i jedz- mruknąłem, kładąc jej ręce na talię.
- E, bez takich- strzepnęła je i usiadła.
Po jedzeniu zapytała się mnie, dlaczego nie chcę znać swojej matki.
- To długa historia... Nie chcę o tym mówić- syknąłem zimno.
- Może ci pomogę jakoś?
- Pff... Cofniesz przeszłość? Nie.
- Nie, ale mogę cię wysłuchać- nalegała. Dobra, w dupie z tym.
- Po prostu mnie zlewała i zostawiła nas z ojcem, a jak moje rodzeństwo wychodziło beze mnie, jak zawsze, to on sobie do domu dziwki przyprowadzał. Serio nie chciałabyś takich rodziców, więc nie narzekaj na swoich. Masz bardzo łatwo w życiu.
- Nie narzekam na nich. Kocham ich. I nawet nie mów, że mam łatwo, bo tak nie jest. Fakt, jestem dziewczyna, ale przeżyłam więcej niż ci się wydaje.
- Raczej nie to co ja...
- No nie. Ale i tak ci nie wierzę, że się ciąłeś- oznajmiła z przekonaniem.
- A nie widziałaś, że chodzę w kurtce, długim rękawie, a jak już mam krótki, to mam bandanki na nadgarstkach?- zapytałem.
- Myślałam, że to element stroju, po tobie niczego nie można się spodziewać- przyznała i spojrzała się na moje ręce na stole.
- Co, chciałaś zobaczyć?- spytałem, speszyła się.
- Nie wiem, to chyba za dużo na moje nerwy.
- Skoro nie wierzysz, to patrz- powiedziałem i podciągnąłem rękawy od bluzy. Pokazałem Laurze blizny, a ta zbladła. Jeździła po nich delikatnie palcem, jakby bała się, że mnie to boli.
- Tylko ty jedyna o tym wiesz- szepnąłem i schowałem te błędy z przeszłości.
- Aaa.... nadal masz te żyletki, czy wyrzuciłeś?- zapytała oschle.
- Wyrzuciłem, ale jedną zachowałem.
- Idiota z ciebie. Przecież to musiało boleć, a ty to tyle razy robiłeś- skarciła mnie i w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Właśnie chodzi o to- wstałem- że ten ból był najlepszy i najgorszy za razem- podsumowałem i poszedłem otworzyć drzwi. Byli to rodzice Laury. Jednak przyszli, a to niezdecydowane osóbki, no. Ale jak mnie zobaczyli, to pomyślałem, że padną trupem.
- Przepraszamy, pomyłka- powiedziała pod nosem kobieta.
- To nie pomyłka. Lau jest u mnie.
- Ale ty nie jesteś Brad- warknął tata Laury.- Ty jesteś Ross Lynch, ten drań, o którym wszyscy piszą.
- To kłamstwa- zapewniłem.
- Ona tutaj jest?
- Nom. Laura, kotku! Ktoś do ciebie!- zawołałem ją. Specjalnie powiedziałem "kotku", a mina jej ojca była straszna.
- Mówiłam, żebyś nie nazywał mnie kotek. Nie jestem żadnym zwierzęciem, więc nie.. O matko!- krzyknęła zszokowana i szczęśliwa. Z bananem na twarzy ich przytuliła, a oni mocno to odwzajemnili. Ciekawe jakie to uczucie, być kochanym przez rodziców... Oni się witali, a ja stałem oparty luźno o framugę drzwi i czekałem aż skończą.
- Skąd wiedzieliście gdzie będę?- zapytała uradowana Laura. Damiano spojrzał się na mnie niechętnie.
- Ten.. "Brad" nas poprosił. Czeka nad długa rozmowa, młoda damo- pogroził jej, ale był uśmiechnięty, więc mu nie wyszło.
- Serio to zrobiłeś? Ross, kocham cię normalnie!- pisnęła radośnie i rzuciła mi się na szyję. Cała nasza trójka była nieźle zdziwiona tym, ale, jak to zwykle ja, zamiast ją przytulić, zrobiłem jej rodzicom na złość i ją czule pocałowałem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Na długość i ogólnie może być? Zdania mogą być chu... dupne, bo pisałam fragmenty na przerwach, zamiast się uczyć, ale cicho xD Nie wiem kiedy next, ale mam zajebiaszczego pomysła i ostrzegam, że możliwy wyciskacz łez. Zdradzę tylko, że Ross przy czymś zmięknie i coś takiego się wydarzy na plaży............ Ale ma być dużo komentarzy ☺
Klaudia ☺