piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 44

~~ Laura ~~
Do ośrodka doszliśmy po mniej więcej godzinie marszu. Z pociągu pojechaliśmy autobusem do małego miasteczka, a potem szliśmy pieszo szosą przy lesie. Droga ciągnęła się w nieskończoność. Przynajmniej miałam takie wrażenie. Nigdy nie należałam do piechurów.
Próbowałam nie narzekać, żeby nie rujnować innym humoru, ale w końcu nie wytrzymałam i pociągnęłam Rossa za rękaw. Mówił, że kiedyś był w tym ośrodku z rodzeństwem.
Zdjął okulary i przybliżył głowę.
- Daleko jeszcze?- zapytałam, na co on się zaśmiał. Co w tym było śmiesznego?
- Owszem- uśmiechnął się zawadiacko i założył mi swoje okulary. Chyba nie chciał widzieć mojego wzroku. I słusznie.- To dopiero połowa drogi.
Zajebiście.

Ta druga "połowa drogi" była dłuższa od pierwszej.
 Po około czterdziestu minutach dotarliśmy nad jezioro, gdzie było dziesięć niewielkich, drewnianych domków. Sprawiały wrażenie, jakby były porozstawiane przypadkowo. Domki miały jedno piętro i mały balkon na ganku, a przed nimi stały drewniane stoły. Okoliczne drzewa dawały przyjemny cień i chroniły przed chłodnym wiatrem. Jakieś sto metrów dalej było jezioro. Przy pomoście znajdowały się łódki i kajaki, bujając się na delikatnych falach. Niedaleko było palenisko, a wokół niego leżały pnie drzew. Pewnie robiły za ławki.
Podobało mi się tu. Tak cicho, spokojnie i w ogóle przyjemnie. No, przynajmniej do czasu, aż moja grupa się tutaj nie rozgości. Wtedy będzie kataklizm.
  Razem z trzema dziewczynami dostałam kluczyk do domku numer 6. W środku było chłodno i pachniało świeżo ściętym drewnem. Po jednej stronie stało jedno łóżko piętrowe, a po drugiej- kuchnia. Przynajmniej tak mi się wydawało- widziałam tam blat, talerze i lodówkę. Drugie piętrowe łóżko było naprzeciwko łazienki, która nie była duża i zadbana. Prysznic był bez brodzika, zwykły plastikowy stolik pod natryskiem, zasłaniany przez pożółkłe zasłony. Lustro- całe zachlapane. Zlew- w miarę czysty. Jedynie kibelek się błyszczał.
  Jak potem się okazało, a właściwie dziewczyny sprawdziły, prysznic nie działał, więc zostało nam jezioro, albo mycie się u innych. Po prostu super. Ciekawe, jak jest u chłopaków...

~~ Ross ~~
Ja nie wierzę, mam tę samą chałupę, co kiedyś z Rockym. I nadal nie naprawili tych rolet. Rocky je wtedy rozwalił. Jak? Piłką jebnął i tyle...
Prysznic- do dupy, ale umyć się można. Światło- ni chuja nie działa. Przynajmniej mamy dmuchane materace w szafie i zestaw do nurkowania. Każdy z nas miał własne łóżko, ponieważ nasz domek był największy i nie potrzebowaliśmy piętrowych. Pewnie byśmy się pozabijali, gdyby było inaczej.
  Wieczorem, kiedy wszyscy się już ogarnęli, nauczycielka zabrała nas na plażę przy jeziorze. Część chłopaków, w tym ja, wskoczyła do wody, a reszta zajęła się ogniskiem. Dziewczyny usadowiły się z kocami na pomoście i wpatrywały się w chłopaków jak w obrazki. Bawiło mnie to. Ale zaniepokoiła mnie nieobecność Laury. Nie widziałem jej od kiedy rozdzieliliśmy się do swoich domków. Chyba nawet z niego nie wychodziła. A przecież ten gość, który na nas poluje może być teraz wszędzie. Nawet przy niej.
Przegoniłem szybko tę myśl i podpłynąłem do dziewczyn z jej pokoju.Kiedy mnie zobaczyły, mokrego, bez koszulki, dwóm spadły okulary z nosa, a trzeciej opadła szczęka. Wszystkie się zarumieniły. Nie powiem- spodobało mi się to.
- Co tam?- zapytałem z udawanym luzem, opierając się rękami o deski. Widać było, że te laski są forever alone.
- Spoko, a tam?
- Gdzie jest Laura?
- A po co ci ona?- Standardowa zagrywka. I to jedna z tych sławnych div. Ja pierdolę, współczuję Marano.
- Może przy ognisku- odezwała się inna. Spojrzałem na nią. Jedyna nie leżała z odsłoniętym brzuchem. Jakaś szara myszka.
Nie patrząc dłużej na te tlenione lafiryndy odbiłem się od pomostu i popłynąłem do brzegu. Na mokre ciało ubrałem moją czarną bluzę i podszedłem do ogniska, żeby poszukać Laury. Mój niepokój rósł. Nigdzie jej nie było, a słońce dawno zaszło. Na pewno jest u siebie i szykuje się do snu. A ja niepotrzebnie panikuję.
Po zjedzeniu kawałka kiełbasy i pomaganiu przy ognisku zdecydowałem, że pójdę sprawdzić w domku, czy tam jest. Poszedłem do tego z numerem 6 i zapukałem do drzwi. Okazało się, że były otwarte. Niepewnie wszedłem do środka. Wziąłem do ręki parasol (tylko on był pod ręką) i skręciłem do głównego pomieszczenia. Było ciemno, światło się nie paliło. Zapaliłem i odłożyłem parasolkę. Siedziała na łóżku, cała zapłakana.Nawet na mnie nie spojrzała jak wszedłem. Po prostu... patrzyła się nieobecnym wzrokiem w dal, a z oczu płynęły jej łzy. Kurde, o co, do cholery, chodzi? Czemu ona płacze?
Podszedłem do niej powoli i uklęknąłem przed nią. Złapałem ją za ręce i zmusiłem ją, żeby na mnie spojrzała.
- Wyjdź- powiedziała oschle, chłodnym, łamiącym się głosem. Nie wyszedłem. Dalej patrzyłem jej w oczy.
- Chcę być sama.
- Nie chcesz.
Spuściła głowę. Trafiłem. Pewnie chodzi o tę sytuację. To wszystko przeze mnie, ale nic na to nie mogę poradzić. Chyba.
- Ja... ja po prostu mam tego wszystkiego dość- wydusiła po chwili milczenia, a po policzku pociekły jej nowe łzy, które delikatnie wytarłem kciukiem.- Nie wytrzymuję psychicznie. Czuję się jak w jakimś amerykańskim thrillerze, albo filmie akcji. To takie... nierealne. A prawdziwe... I to mnie przeraża. Praktycznie w każdej chwili mogę zginąć, nawet w najmniej odpowiedniej chwili. Przez to całe gówno cała moja rodzina i przyjaciele są w niebezpieczeństwie, a dla mnie najlepiej by było, jakbym sama się wcześniej zabiła, bez cierpień.
- Nawet tak nie mów.
Nie wytrzymam tego dłużej. Też nie jest mi łatwo. Ktoś chce mnie zabić, a nawet nie mam pojęcia, jak ten ktoś wygląda bez kasku motocyklowego. Najgorsze jest to, że teraz jeszcze naraziłem Laurę na niebezpieczeństwo. 

~~ W tym samym czasie, Jo ~~
Gang podzielił się na trzy części. Ja, Calum i Josh czekamy właśnie pod dworcem na jednego kolesia. Calum ma broń, a ja nóż. Niedaleko stał patrol policji. Jeśli coś pójdzie nie tak, to po nas. I po Rossie. W końcu to on wymyślił całą tę akcję, aby chronić siebie oraz Laurę. Biedna na zawał niedługo zejdzie. Jest za słaba na takie pościgi, groźby. 
Josh ukrył się za stertą cegieł i resztek z budowy. Calum za drzewami. A ja stałam jak ten debil i czekałam na mordercę. Kiedy wydawało mi się, że już nie przyjdzie, usłyszałam huk. Aż mnie dreszcze przeszły. Ktoś tutaj szedł, a dosłownie sekundę wcześniej strzelono z pistoletu. Było ciemno, nie widziałam jego twarzy, co mnie trochę zdenerwowało. Jeśli ma bluzę z kapturem zakrywającym twarz, to jestem skończona. 
Gdy był już trzy metry ode mnie, oświetliło go słabe światło latarnii. Mogłam go dokładnie zobaczyć. 
Był to wysoki mężczyzna w czarnej bluzie z kapturem i rozciągniętych dresach. Ręce trzymał w kieszeniach, a twarz była niewidoczna. 
Każdy normalny człowiek by spierdzielał, gdzie pieprz rośnie, lecz ja stałam nieruchomo jak kołek i tylko zaciskałam coraz mocniej rękojeść mojego noża, będąc w gotowości, żeby go w każdej chwili użyć. 
- Czego chcesz, laska?- zapytał kpiarskim, zachrypniętym głosem. Brzmiał jak pijak, który wcześniej zdrowo popił.
Nie odpowiedziałam mu. Próbowałam dojrzeć jego oczu wśród gęstych, czarnych włosów opadających na twarz. 
W pewnym momencie zbliżył się do mnie tak, że dzieliło nas kilkanaście centymetrów. Usłyszałam w krzakach, jak Calum przygotował pistolet.
- Powiedziałem 'CZEGO CHCESZ'!- Wydarł mi się do ucha, ale dalej stałam niewzruszona z głupawym uśmiechem na twarzy. Zacisnęłam tylko mocniej rączkę noża. 
Wtedy wyciągnął z kieszeni pistolet i przyłożył mi do skroni. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Puściłam nóż. Trzymał mnie z ogromną siłą za gardło. Usłyszałam odjeżdżający pociąg. O to chodziło.
- Kurwa, specjalnie to zrobiłaś?! Jesteś od Lyncha?! Specjalnie mnie zatrzymałaś, żebym nie wsiadł do tego pociągu, nie? Odpowiedz, suko! 
W ułamku sekundy zobaczyłam, że chce pociągnąć za spust. Szybko więc wyciągnęłam nóż z kieszeni i przejechałam mu nim po twarzy, a on wystrzelił w mur. Wtedy zza drzew wyszedł Calum i strzelił gościowi w nogę. Ten upadł na ziemię. Ale zaniepokoił mnie odgłos syren niedaleko. 
Nie uciekaliśmy. Czekaliśmy. Dlaczego? Taki jest plan.
Po niecałej minucie pojawiła się policja. Podbiegli do rannego mężczyzny, a potem spojrzeli na nas. Zobaczyli naszą broń. Kazali nam rzucić to na ziemię i podnieść ręce do góry. Jeden z radiowozów stał pusty. Wszyscy obstawiali teren. Nie zauważyli tylko kilku z naszych, którzy zakosili im samochód. Kiedy odjechali, odwrócili tym uwagę policjantów. W tym czasie Calum podniósł z ziemi swój pistolet i strzelił do jednego z policjantów. Inna babka pobiegła do radiowozu, żeby przez radio zawiadomić o zdarzeniu. Pobiegłam za nią i z całej siły kopnęłam w drzwi. Aż szyba się rozbiła w drobny mak. Reszta glin była zbyt zajęta, żeby zauważyć, że Josh ukradł kolejny wóz. Więcej ich już nie mieli.
Ojjj Lynch, wisisz mi wielkie piwsko.
Czterech na pięciu policjantów było rannych i leżało obok siebie. Jeden, ten co nie był potrzelony, ani nic, złapał mnie i powalił na maskę, po czym założył mi kajdanki. Były okropnie ciasne i niewygodne.
I wtedy... Stało się coś... Potwornego.
Ten gość, którego zraniłam... Postrzelił Caluma. 
Łzy automatycznie napłynęły mi do oczu. Nie, tego nie mogłam znieść. Nie mogę patrzeć jak on zwija się z bólu na ziemi, a tamten ucieka! Nawet nikt nie pomoże Calumowi, zajmują się sobą!
Wyrwałam się policjantowi i podbiegłam do rudzielca. Uklękłam przed nim i spojrzałam mu w oczy. Nic w nich nie było. Pustka. Zero życia, jakiegokolwiek uczucia. Nic. 
- Nic mi nie będzie. Wyliżę się. Uciekaj, Jo. Goń go- rozkazał mi stanowczym głosem. Lecz zaraz po tym wyszeptał- Pamiętaj, że cię nie zostawię. Kocham cię.
  Tak, wiem Calum. Ja ciebię też. 
Strzelił w łańcuch od moich kajdanek i w końcu mogłam wyprostować ręce. Nie trwało to jednak długo, ponieważ zobaczyłam, że policjanci podnoszą się z ziemi. Musiałam uciekać. Dla Cala. 

     Schowałam się pod schodami na dworcu. W jakimś pomieszczeniu gospodarczym, czy coś takiego. Pociąg, który dzisiaj odjechał, wtedy jak rozmawiałam z tym kolesiem, był ostatnim na dzisiaj. Facet chce się zemścić na Rossie. Nie ogarniam tego świata. 
Musiałam teraz tylko zadzwonić do Lyncha i powiedzieć, że koleś nam zwiał.


~~ Ross ~~
- Nie odbierzesz?- zapytała Laura. Nadal siedziałem z nią w pokoju, tylko tym razem byłem obok niej na jej łóżku. Od jakiegoś czasu dzwoni mi komórka, ale mam to gdzieś. Pewnie Rocky zapomniał znowu gdzie jest żarcie psa.
- Nie.
- A jeśli to ważne? 
- To co z tego?
- Ross...
- Jeśli ma cię to uspokoić, to OK. 
Sięgnąłem po telefon leżący na komodzie i przeczytałem nazwę kontaktu.
- Jo.
Odebrałem i... Myślałem, że ucho mi rozsadzi. 
- Człowieku, on postrzelił Caluma! Prawie mi kurwa wpakował kulkę w łeb, ale na szczęście zakosiłam ci wczoraj ten twój nóż, więc jeszcze żyję! 
- Jo, spokojnie. Cal jest silny. Nie panikuj. 
- Nie uspokajaj mnie. Ten patafian zwiał, kumasz? Mamy gliny na karku. Znowu! Wypisuję się z tego! On już mnie widział, teraz może na mnie polować! To jest psychol, ogarniasz?!
- Jak to uciekł?! 
- Tak to. Normalnie. Wziął wstał i poszedł sobie na tych jego malutkich nóżkach. 
Ale zajechało sarkazmem....
- Miej go na oku. OK? I daj znać co z Calumem. 
- Wisisz mi piwo, Lynch.
- Też cię kocham, narka.
Rzuciłem telefon na łóżko i przeczesałem mokre włosy dłonią. Nic nie poszło tak, jak miało być. Wszystko diabli wzięli. Jeszcze Caluma postrzelił. Prawie zabił Joan. Do czego on jeszcze jest zdolny?
- Wisisz Jo piwo?- zaśmiała się Lau. No tak- pewnie słyszała jak ta się darła do słuchawki. 
- Tsaaa, ale i tak za tydzień o tym zapomni.
- Jeśli dożyjemy do "za tydzień"..- westchnęła i znowu posmutniała. Podszedłem do niej i nachyliłem się nad nią. Oparłem dłonie o górną część łóżka i spojrzałem jej w oczy.
- Skoro tak, to w ten tydzień musimy wszystko nadrobić...- mruknąłem, coraz bardziej zbliżając się do niej. Zarzuciłem swój uwodzicielski uśmiech, od którego dostawała dreszczy.- Wiesz o czym mówię.
- Wal się- zachichotała. Wow, nareszcie się nie smuci. No to daję dalej.
- Ojoj, takie wyrażenia do takiego zboczeńca jak ja? Wiesz, że tylko podsycasz ogień, prawda? 
Byłem już tak blisko niej, że gdybym zgiął ręce, to bym na niej leżał.
- Sama nie wiem, Ross...
- Czego nie wiesz? Od czego zacząć? Bo mój kolega doskonale wie.
I zacząłem ją całował namiętnie w usta. Na początku w ogóle nie reagowała, ale po chwili oddawała pocałunki. Kiedy złapałem za rąbek jej bluzki, ona zatrzymała mi dłoń i odsunęła moją twarz od swojej. 
- Ktoś idzie. 
- Ughhh... Zawsze ktoś musi być- warknąłem i uwaliłem się na miejscu obok. Po kilku sekundach do domku wparowały te panienki z pomostu. Po zobaczeniu ich min omal nie wybuchnąłem śmiechem. Może to dlatego, że ja i Lau mieliśmy poczochrane włosy, a jej kawałek bluzki zahaczył się o stanik. 
Ona też się śmiała. A dziewczyny jak szybko się zjawiły, tak szybko się zmyły. 
Powróciłem do mojej poprzedniej czynności, a przynajmniej próbowałem. Laura mnie odepchnęła.
- Weź się odsuń. Śmierdzisz ogniskiem i brudnym jeziorem. 
Po tym wstała i założyła bluzę z kapturem. Nosz co za jędzowaty, mały, uroczy patafiolec. 
Niechętnie się podniosłem z jej jakże wygodnego materaca i trzymając się za ręce, wróciliśmy do reszty grupy nad ognisko. 
Coś mam złe przeczucia, co do jutra...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nwm co tu napisać, soooł....
Chciałam dodać później, ale do 15.07. mnie nie ma, więc nic nie napiszę. Ale może znajdę czas po wyjeździe (a będzie go duuuzioo) to coś naskrobię. 
Olejcie błędy- piszę z telefonu.
20+ komów= next szybciej. 
Klaudia