poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 46

*Narrator*
Rossa natychmiast zalała fala gorąca. Czerwona, laserowa kropka, mogła oznaczać tylko jedno. Dzisiaj już je widział.
W ułamku sekundy chwycił Laurę za ramiona i rzucił się z nią na podłogę. Pocisk, zamiast w Rossa, trafił w drewnianą boazerię na ścianie.
- Ross...- zaczęła, ale Ross przyłożył jej palec do ust. Zaczął nasłuchiwać. Leżeli w ciszy jeszcze dwie minuty, dopóki Ross się nie podniósł. Wyjrzał za okno, ale nikogo nie widział. Zerknął kątem oka na przerażoną Laurę, która kucała obok niego i chwycił ją za rękę. Nachylił się nad nią i lekko pocałował w usta, po czym wyszeptał opiekuńczym, acz stanowczym tonem:
- Biegnij, jak najszybciej potrafisz. Nie odwracaj się za siebie i nie patrz na to, czy też biegnę.- Widząc, że chce się sprzeciwić, przybrał nieco ostrzejszy ton.- Będę cię trzymał za rękę. Ale jeśli, coś się stanie, zostaw mnie i leć do nauczycieli, okey?
Puściła jego dłoń i spuściła wzrok. Wiedziała, że liczy się każda sekunda, i że ktoś ma ich w tej chwili na celowniku. Ale mimo to, nie mogła sobie wyobrazić, że zostawia Rossa z tym gościem sam na sam. Szczególnie, że już jest ranny.
- Ross, nie załatwisz tego sam.
- Wcale nie zamierzam. Chcę ostrzec wszystkich, że jest niebezpiecznie i, że mają schować się w domkach, pozamykać okna. A ty masz być bezpieczna. Obiecaj mi, że pobiegniesz prosto do nauczycieli. Nie daruję sobie, jeśli gnojek coś ci zrobi, rozumiesz?
Zawahała się na chwilę. Nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku, nie ufała również swojemu głosowi, więc tylko ledwo zauważalnie skinęła głową.
- Na "trzy" pędzisz, ile sił w nogach.
Laura przygotowała się do biegu.
- Raz...
Ugięła bardziej prawe kolano.
- Dwa...
Głos Rossa zadrżał. Jakby się bał. A to rzadko się zdarza. Złapał ją za rękę i z trudem zgiął jedno kolano. Drugiego nie mógł.
- Trzy!
Laura pobiegła, ale bez Rossa. Na chwilę się odwróciła, ale on kazał jej biec dalej. Tak zrobiła. Po chwili zniknęła w ciemnościach. Słuchał jakichś dźwięków sugerujących to, że udało jej się, lecz nic takiego nie było. Po chwili jednak usłyszał jak rozmawia z nauczycielami. Pokuśtykał więc ostrożnie do grupki uczniów siedzących nad jeziorem. Początkowo uznali, że to kiepski dowcip i zaczęli się śmiać. Ale w pewnym momencie kilka osób zobaczyło kolano Rossa, a dosłownie kilka sekund później, rozległ się odgłos dwóch strzałów. Gdy na ziemię spadł martwy ptak, dziewczyny zaczęły piszczeć i wokół zapanował chaos. Wszyscy biegali, próbując znaleźć bezpieczną kryjówkę.
 Pół godziny później przyjechała policja.
 Nikogo podejrzanego nie znaleźli.

Dwa dni później uczniowie byli już w swoich domach. Ross miał nogę w bandażu, ale chodził normalnie. Dyrekcja szkoły zawiesiła wszelkie wycieczki do tego ośrodka, a część uczniów nie uczęszczała teraz na lekcje. Co prawda za dwa tygodnie miał się odbyć bal, więc uczniowie, szczególnie ci z samorządu, powinni pomagać w przygotowaniach. Ale z racji tego, że większości, nie było, nauczyciele angażowali w to starszych uczniów.
Pewnego razu na lekcję muzyki przyszła pedagog i poprosiła cztery osoby, żeby udały się z nią do auli. Poszli Max, Laura, Gabe i Owen. Ross "grzecznie" odmówił i podgłośnił piosenkę w słuchawkach. Słuchał teraz "Riot" Three Days Grace.
- Lynch, okazałbyś szacunek...- odezwała się nauczycielka, ale wiadomo- blondyn miał to w głębokim poważaniu. Po chwili uczniowie wraz z panią pedagog wyszli z klasy i skierowali się do auli.
- A co właściwie mamy robić?- Zapytał Owen, równając krok z kobietą. Mimo, że chodziła na wysokich szpilkach, trudno było za nią nadążyć.
- Dobierzecie się w pary, a ja wam przydzielę zadania.
- No spoko, spoko... A co dokładnie?
- Wytłumaczę później.
Laura trzymała się z tyłu. Myślała o nadchodzącym balu i o tym, czy ma iść na niego z Rossem. W końcu, nie zaprosił jej oficjalnie, byli skłóceni wtedy. A może z Maxem? Chociaż on jej nie pytał, ale chciał... Przynajmniej tak słyszała. A do balu zostało niewiele czasu.
Kiedy w końcu weszli do auli, stanęła obok Maxa, trochę dalej od Owena i Gabe'a, pokazując, że już się dobrali w pary i są gotowi usłyszeć, co ich czeka.
- Dobrze.- Kobieta stanęła przed nimi.- Więc tak: wasza dwójka- wskazała na chłopaków- przyniesie głośniki z piwnicy, klucze są w kantorku. Powiecie sprzątaczce, że ja was wysłałam. A wy- odwróciła się do Maxa i Laury- pościągacie wszystkie stare ozdoby stąd. Tylko ostrożnie z drabiną, proszę. Usprawiedliwię wam nieobecności. Ja w tym czasie zajmę się rozmową z dyrekcją, żeby dali wam wolną rękę na balu. Powodzenia.


- Ręce mi odpadają!
Laura szła obok Rossa i skarżyła się na to, co musiała robić. Chłopak usiłował powstrzymać śmiech, ale przychodziło mu to z trudem. Po ciężkim dniu w szkole, cieszył się, że teraz pobędzie trochę z Laurą. Co prawda, uciekł z dwóch ostatnich lekcji, ale wiadomo jak to jest.
- Od zdejmowania karteczek i balonów?
- Koleś, jestem niziutka, nie dość, że musiałam skakać po te balony wyżej, to jeszcze Max zakosił drabinę.
- Spadł chociaż?
- Raz.
- I?
- I wstał?
- Po co?...
- Żeby nie leżeć, wiesz?
- Nie zaszkodziłoby mu.
- Przestań.
Po tej wymianie zdań zapadła cisza. Nie trwała ona długo. To Ross zaczął mówić.
- Idziesz na bal?- Zapytał z lekko wyczuwalną nadzieją w głosie. Laura jej jednak nie usłyszała. Dla niej to pytanie brzmiało jak z dupy wyjęte.
- Chyba nie- odpowiedziała ze smutkiem. Nie wiedziała, co planuje jej towarzysz.
- Idziesz!- Powiedział to tak wysokim tonem, że prawie pisnął, przez co Laura zachichotała. Po chwili spoważniała. Po co miała iść?
- Z kim niby?
- No ze mną?
- A Jo?
- Ona z Calumem, kotku.- Po tych słowach objął ją w pasie i stanął na drodze tak nagle, że wpadła na niego. Byli teraz na środku chodnika, przed domem Laury i patrzyli sobie w oczy. Ross przyciągnął ją bliżej do siebie i pocałował tak, jak chciał od bardzo dawna. Jego dłoń powędrowała poniżej pleców, za co dostał w tył głowy od Laury. Uśmiechnął się zrezygnowany i odchylił głowę do tyłu.
- Nie wierzę w ciebie- Laura zaczęła się cicho śmiać i oparła się czołem o jego tors.
- Brakuje mi tego- szepnął jej uwodzicielskim głosem do ucha, aż przeszły ją dreszcze.- Proszę, powiedz, że u ciebie w domu nikogo nie ma, bo długo nie wytrzymam.
- Jest Vanessa, przyprowadziła przyjaciół, grają w butelkę, pewnie są rozbierane zadania, a jej koleżanki, że tak powiem mają, czym oddychać, ale wybacz, dom jest przepełniony i nie zmieścisz się..- mówiła z uśmiechem i patrzyła mu w oczy, obserwując, jak powiększają mu się źrenice.- A ja pewnie się do nich dołączę.
- Doprowadzisz mnie do szaleństwa.- Mruknął i odsunął się od niej.- Wiesz, że i tak wejdę z tobą, prawda?
- No wiem.
Laura podeszła do drzwi i wyjęła klucze. Wiedziała, że dom jest pusty. 
Więc dlaczego drzwi były otwarte?...
- Dziwne, ona zawsze je zamyka na cztery spusty.
- Hmm?
- Nic, chodź.
Weszli do środka i skierowali się do salonu. To było przerażające.
Telewizor leżał na podłodze, dywan był zwinięty i ustawiony pod pomalowaną ścianą. Napis na niej głosił "Nie uciekaj przede mną. Nie zdołasz uniknąć śmierci".
Laura złapała się za skronie i opadła na podłogę. Ross za to, od razu podszedł po ściany, żeby sprawdzić, czy farba jest świeża.
Jakby dopiero co napis został wykonany...
- Siedź cicho- rozkazał jej i zaczął nasłuchiwać. Kiedy przez jakiś czas była cisza, nagle na górze coś się przewróciło. Chłopak nakazał Laurze gestem, żeby została na dole, a sam poszedł sprawdzić, co to było. Kiedy był na schodach, zobaczył krople czerwonej farby. Kawałek dalej leżał pędzel. Drzwi od pokoju Laury były otwarte, więc Ross ostrożnie wszedł do środka. Wtedy drzwi się zamknęły, a on wylądował na podłodze...



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No cóż, długo mnie nie było, ale przynajmniej dodaję rozdział. Wiem, że krótki, ale ważne, że jest, no nie?

Klaudia

piątek, 25 września 2015

Zawieszka

Zawieszam bloga na czas nieokreślony. Nie wiem, co Wam tu jeszcze napisać, po prostu nie będzie długo rozdziałów i tyle.
Klaudia

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 45

~~ Ross ~~
Rano chłopacy z mojego domku wymyślili, że zażartujemy sobie z dziewczyn. Koło szóstej wybiegłem z kumplem na dwór i zapoznaliśmy resztę chłopaków z naszym planem. Wszyscy w to weszli. Dzisiaj miał być cały dzień żartowania z dziewczyn z tej grupy. Nie powiem, spodobała mi się wizja wybiegających z wody, piszczących panien. Czas wcielić plan w życie.
Pierwsze zajęcia dzisiaj to kajaki. Idealnie. Po nich mamy przerwę, więc wszyscy będą w wodzie.
Szczerze, to najbardziej ciekawiła mnie reakcja Laury.
O ósmej poszliśmy na śniadanie. Odnalazłem Laurę w kolejce po herbatę i stanąłem obok niej. Miała na sobie prześwitujący biały top i krótkie spodenki.
- Doprowadzisz mnie do szaleństwa- mruknąłem jej na ucho, a ta mnie odepchnęła. Znowu.
- Też się cieszę, że cię widzę.
- Ciągle mnie odpychasz- wytargnąłem jej już poważnym tonem i zagrodziłem jej drogę.
- Nie, nieprawda- zaprzeczyła.- Wczoraj śmierdziałeś ogniskiem i miałeś mokre włosy.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj... Dzisiaj nie mam na ciebie ochoty. Kotku.
Wypowiadając ostatnie słowo uśmiechnęła się łobuzersko i otarła o mnie ramieniem. A potem co? Wyminęła mnie i podeszła po herbatę. Dziewczyny przy stoliku zachichotały. Poczułem się dziwnie. Zawsze to ja leciałem z nią w kulki, ale teraz postanowiła przejąć pałeczkę? Coś mi tu nie pasuje... One na stówę coś knują. Tylko co? I czy ja jestem częścią ich planu? Jeśli tak, to musimy być pierwsi.
Kiedy znalazłem już coś do zjedzenia, dosiadłem się do chłopaków i zajęliśmy się obgadywaniem planu. No i poszczególnych ról. Ja na przykład miałem załatwić suchy lód. Ktoś inny- jakieś stare rybackie łachy. Jeszcze inny- zerdzewiały hak. Trzeba było jeszcze skombinować łódkę, kosę, kapelusz, sztuczną krew i maski tlenowe. Ale maski są w moim domku, więc załatwione. Odniesiemy się do legend, które wczoraj przy ognisku opowiadał nam gospodarz tego miejsca. Większość dziewczyn albo się bała, albo zasypiała, więc wybraliśmy taką, przy której nawet niektórzy chłopacy trzęśli portkami. Opowiadała o rybaku, który łowił na środku tego jeziora kilka lat temu. Jak się na koniec okazało ten rybak to syn gospodarza, więc historia jest na faktach. A gość podobno był świadkiem dziwnych zjawisk. Opowiadał, że siedział na pomoście i przygotowywał wędki, kiedy znikąd zerwał się silny wiatr. Wołał swojego syna, ale ten go nie słyszał. Wokół łódki pojawiła się gęsta mgła, co było dziwne przy tak potężnym wietrze. Facet zszedł wtedy z pomostu i  schował się między drzewami. W momencie kiedy z wysokiej sosny odłamała się gałąź, zobaczył, że jego wnuk stoi po kolana zanurzony w wodzie i woła swojego tatę, żeby wracał, bo się boi. Mgła uniemożliwiała dostrzeżenie łódki z rybakiem. Gospodarz pobiegł po swojego wnuka i spojrzał na wodę. Mgła zbliżała się do brzegu, a on usłyszał cichy szept. "Te sequentibus", czy jakoś tak. Z łaciny- "Jestem za tobą". Kiedy się odwrócił, ujrzał za sobą cień. Cień bez ciała. Kształtem przypominał człowieka. Kiedy mu się przyglądał, jego wnuk pobiegł do wody i zaczął płakać. Mężczyzna chciał pobiec po swojego sześcioletniego wnuczka, ale coś go zatrzymało. Ostatnim co widział, było coś wynurzającego się z głębin i  wciągającego chłopca pod wodę. Mgła nagle zniknęła, a w oddali było słychać odgłos syren. Potem była ciemność. Ciał nigdy nie znaleziono.
No, przynajmniej tak mówił ten gościu. Jeszcze coś, że co rok słychać krzyk i płacz dziecka... W nocy jakoś chyba. To się stało równo cztery lata temu. Prawdopodobnie. Nie wiem- zasypiałem już. Ale Laura się bała. Czułem jak kurczowo zacisnęła dłonie na mojej ręce. Między innymi ten ból trzymał mnie na nogach. Ale wracając do teraźniejszości. Kevin, jeden z moich kumpli, wymyślił, żeby zaangażować w to kilka dziewczyn. Kazał mi przekabacić Laurę i tamtą szarą myszkę, co siedziała na pomoście z lafiryndami. Dlaczego ja? Dlatego, że "każda laska chce zrobić mi laskę" I, że mi nie odmówią. Tak powiedział.
Po tej rozmowie niechętnie poszedłem do domku Laury. Dziwne, a zawsze szedłem tam z chęcią.
Kiedy wszedłem do środka, bez pukania oczywiście, no bo po co, zobaczyłem jak szara myszka szuka czegoś w walizce. Jak mnie zobaczyła mruknęła coś pod nosem. Jakby...
- Puka się...
- Co?- Nie zrozumiałem jej. W sumie to mnie nie obchodziło.
- Nic...
- Nieważne.- Machnąłem ręką.- Słuchaj... Melanie? Czy coś w tym guście. Suzy może? Rosalie?
- Becky.
- Kiedyś bym zgadł.
- Szukasz Laury?
Hmmm, aż tak łatwo się domyślić? Pewnie nadal pamiętała, jak podpłynąłem do niej i do dziewczyn wczoraj. Te miny były bezcenne...
- Gdzie ona jest?
- Poszła z dziewczynami na brzeg. Nie wiem po co.
Czyli jednak miałem rację. One coś knują. A Laura w tym siedzi. To dlatego na stołówce nazwała mnie "Kotkiem" i powiedziała, że dzisiaj nie ma na mnie ochoty. I ta koszulka... Kurde. Cykam się teraz.
- Halo?- Pomachała mi książką przed twarzą. Ocknąłem się. Chyba się zamyśliłem nad tym, co one planują.
- Co co?
- Pytałam, czy mam jej coś przekazać.
- Hmm... Nie. Ale ty chodź ze mną.
Puściłem do niej perskie oko i spuściła głowę. Uu zawstydziłem ją. Ekstra. Teraz to się w ogóle nie odezwie. Pewnie pomyślała, że chcę ją zabrać gdzieś w krzaki i zgwałcić. W sumie... Nie dziwię jej się. KIEDYŚ pewnie by tak było, ale... teraz jest inaczej.
- Po co?
- Do domku. Chłopacy chcą z tobą pogadać.
- O czym?
- Pierdzielę.- Zakryłem twarz dłonią i odpowiedziałem na, mam nadzieję, ostatnie pytanie.- Zobaczysz jak pójdziesz. To jak?
- Okey... A gdzie to?
Ughhhh...
- Usłyszysz- warknąłem, a ona się skuliła. Ale wstała. Po jej minie poznałem, że chciała znowu się czegoś dowiedzieć, ale po zobaczeniu mojego wzroku odpuściła.
Koniec, nie mam zamiaru odpowiadać na kolejne pytania. Widząc, jak niepewnie zbliża się do drzwi, pomogłem jej i popchnąłem ją, żeby było szybciej. Zatrzasnąłem drzwi za sobą i wskazałem jej palcem na mój domek. Kiedy doszła już do niego, ja postanowiłem posłuchać o czym gadają dziewczyny.
Ledwo wyszedłem zza drzew, a te już kurwa wydarły się na pół stanu, że mam się wynosić i chuj. Tyle je widziałem. Ojjj zemszczę się. 

Wróciłem do domku, żeby pogadać z chłopakami o komplikacjach związanych z jakimś planem dziewczyn, ale ledwo otworzyłem  drzwi, a już o mały włos nie oberwałem lampką.  W środku panował straszny chaos. Wrzaski nie pozwalały nawet pomyśleć o tym, co się stało. Gabe i Owen szarpali się i awanturowali jakby jeden zabił drugiemu matkę. A to najlepsi kumple. 
- Ty gnoju, mów prawdę!- Gabe popchnął Owena na ścianę i zbliżył się, jakby miał zamiar zaraz dać mu w twarz. Pozostali siedzieli na łóżkach i to obserwowali. Zobaczyłem przerażoną Becky i mimo wszystko się uśmiechnąłem. Też postanowiłem popatrzeć i spróbować dowiedzieć się o co im chodzi. Może będzie ciekawie. 
- Stary, ja serio nie mam pojęcia skąd to się wzięło u mnie!
- Zdjęcie mojej laski! W samej bieliźnie! Nawet mnie takiego czegoś nie wysyłała! 
Doprawdy interesujące...
- Kur... musisz mi uwierzyć. 
- Lynch!
Chryste, czego ten tępy osiłek ode mnie chce?
Niechętnie odszedłem od ściany i stanąłem między nimi z rękami w kieszeniach. Owen uśmiechnął się z nadzieją.
- Czy to prawda, że Ann to twoja była?
- Zależy.
- Od?
- Od tego, czy jedna noc zalicza się do związku.- Wykrzywiłem usta w dumnym uśmiechu. Chciałem go wkurzyć. Ale co, do cholery, ja mam z tym wspólnego?
- Ty pierdo...
- Hej!- Kłótnię przerwał cienki, damski głosik.- Przestańcie się wreszcie tak drzeć. To zdjęcie to równie dobrze może być tania przeróbka. Nie pamiętacie tej afery ze zdjęciami Laury w szkole?
Doskonale pamiętamy...
- No- odpowiedzieli wszyscy.
- Niezłe były- Kevin uśmiechnął się jak zboczeniec, a ja zmroziłem go wzrokiem.
- Morda w kubeł.- Tak się mnie przestraszył, że aż cofnął się kilka kroków i usiadł na swoim łóżku.
- Dobra- kontynuowała Becky.- A Rossa znamy przecież wszyscy. On nie szanuje dziewczyn.- Tutaj nasze spojrzenia się skrzyżowały.- Nawet Laury. Więc tamten związek nie miał szans na przetrwanie. 
Dobra, tym gadaniem, że nie szanuję Laury, to mnie nieźle wkurzyła. Poczułem jak mimowolnie zaciskam dłonie w pięści, a moje ciało zalewa fala gorąca. Ręce mnie świerzbiły, że chociaż raz przyłożyć jej w tę przemądrzałą twarzyczkę. Ale moją uwagę przykuł śmiech Gabe'a. Odwróciłem się w jego stronę i zobaczyłem jak przerażony Kevin trzyma w ręku bieliznę, którą kupiłem Laurze na urodziny.
- Co do...
- Ross, ja... nie wiem o co chodzi!
- Już nie żyjesz.

~~ Laura ~~
- Haha, doskonała robota, moje panie!- Jinny właśnie przybijała piątki wszystkim dziewczynom, które brały udział w akcji. Kiedy podeszła do mnie, zatrzymała się na chwilę.- Przykro mi, że musiałaś poświęcić takie stylowe wdzianko.
Zabrzmiało to zupełnie szczerze. Faktycznie, jedwabna, czarna koronkowa bielizna, to moja sprawka. Ale taki był plan. Z dziewczynami miałyśmy dość traktowania nas przez chłopaków, więc postanowiłyśmy ich troszkę skłócić. Jak widać, a raczej słychać, poszło nam nieźle. Jednak coś w głębi duszy podpowiadało mi, że źle robimy. 
- Wiesz, Jin. To... Wdzianko, posłużyłoby zapewne Rossowi do jego uciechy, a mnie do tortur, więc chętnie się tego pozbyłam. Chociażby na chwilę.
- Słysząc te wrzaski z ich chatki wnioskuję, że więcej nie zobaczysz tego narzędzia tortur- zaśmiała się i poklepała mnie po ramieniu. Nie wiem, dlaczego na początku szkoły jej nie lubiłam. Może dlatego, że cały czas była perfekcyjnie ubrana, wymalowana, umyta i uczesana, jakby dopiero co wyszła z salonu piękności? Uważałam ją za przemądrzałą, ale może to dlatego, że jest przewodniczącą uczniów. Teraz jednak byłyśmy przyjaciółkami. No, nie prawdziwymi, ale jednak przyjaciółkami.
  Po tej krótkiej rozmowie zakradłam się z Jinny pod domek chłopaków, którzy nadal się kłócili. Ostrożnie zajrzałyśmy do środka przez otwarte okno. Usłyszałam fragment ostrej wymiany zdań między Rossem a Kevinem. Nie będę tutaj opisywać słów, których używali, ale powiem tyle- popłynął potok wyzwisk i przekleństw. Większość z ust Rossa.
- Ty ped... zawszony! Masz odpowiedzieć teraz ch... niedorobiony, bo jak nie, to rozj... ci tę twoją mordę!
- Lynch, ogar. To tylko damskie gatki.
- Te "damskie gatki" należą do Laury i jak mi zaraz nie powiesz, jak znalazły się pod twoją poduszką, to pożałujesz, że się urodziłeś. 
Ross był tak wkurzony, jak wtedy, gdy zobaczył moje półnagie zdjęcia porozwieszane w całej szkole. Tylko, że wtedy ta jego złość zaprowadziła go do szpitala. Nie chcę kolejny raz przechodzić przez to samo piekło.
- Dobra, Lynch. Zobacz. Nie widzisz, że laski chcą nas skłócić?
Cholera. Domyślił się.
- Co ty, do cholery, pieprzysz, Kevin?
- No spójrz tylko. Sam mówiłeś, że Laura dziwnie zachowywała się rano na stołówce. Potem nagle to zebranie lasek na brzegu. Ewidentnie coś kombinują. I udaje im się. I nagle po takim czymś Gabe znajduje w rzeczach Owena zdjęcie półnagiej Ann. Teraz te gatki. Nie widzisz tego, Lynch?
Musiałyśmy przykucnąć, ponieważ Ross podszedł do okna. Jakby się wychylił, zobaczyłby nas. A to nie wróżyłoby dobrze. Czułam jak serce podchodzi mi do gardła. Galopowało zabójczym tempem. Przez cały czas panowała ogłuszająca cisza, wręcz nie do zniesienia. Wydawało mi się, że wszyscy, bez wyjątku, słyszą jak wali mi serce. W końcu jednak odezwał się Kevin, a Ross wrócił do środka. Ogarnęło mnie poczucie ulgi. Spojrzałam na Jin. Czuła to samo, co ja. 
- Ty chyba naprawdę musisz lubić Laurę. Stary, myślałem przez chwilę, że chcesz mnie zabić.
- Może przez chwilę.- Po tonie jego głosu poznałam, że się łobuzersko uśmiecha. Mimo tego, że stał plecami do nas, wyobraziłam sobie jego minę.
- Zaje- ku**a- bisty kumpel z ciebie, wiesz?
- Wiem.
- Wracając do tematu Laury.- Tutaj Kevin urwał, przyglądając się bacznie Rossowi.- Mówiłeś, że chodzi tylko o seks. Że podobno jest świetna w tych sprawach. To chyba musi być jednak coś więcej, niż tylko seks, nie?
W jednej chwili nogi się pode mną ugięły. Opowiadał kolegom o tym, co... Robiliśmy? A ja mu ufałam! Znowu popełniłam ten sam błąd. Zaufałam dupkowi. 
Mimo wszystko, postanowiłam słuchać dalej. Może jednak Ross wszystkiego się wyprze?
W głębi duszy miałam taką nadzieję.
- Bo tak było. Chodziło tylko o seks. Ale ostatnio nic takiego się nie dzieje i powiem szczerze, że brakuje mi tego. Z chęcią wybrałbym się z wami na tę imprezę przed balem. Zaliczyłbym jakąś panienkę i nie musiałbym przejmować się tym, że gumka może pęknąć, albo, że coś ją zaboli. Ale...
Nie mogłam tego dłużej słuchać i wróciłam cała we łzach do swojego domku. Jin chyba pobiegła za mną- nie wiem. Nie zwracałam na nią uwagi. 


~~ Ross~~
Kiedy Laura odbiegła cała we łzach, przez chwilę zrobiło mi się jej szkoda. Ale mogła nie podsłuchiwać. Przez te głupie żarty z jej bielizną omal nie straciłem kumpla, który był przy mnie od dziecka. Ale pomimo tego, że Laura i ta jej koleżanka nas podsłuchiwały, ta rozmowa była szczera. Wracając do niej, gdyby Lau została dłużej, nie myślałaby, że jestem dupkiem i dziwkarzem.
- Aleee...- Kevin zachęcał mnie, żebym kontynuował odpowiedź. Najwyraźniej to wszystko mu się podobało. 
- Ale nie mogę, bo skrzywdziłbym wtedy Laurę, a nie chcę, żeby znowu przeze mnie cierpiała. Poza tym jest mi z nią serio dobrze i sam się sobie dziwię, że pasuje mi nawet ilość odbywanych stosunków. Fakt, mogłoby być tego więcej, ale tak jest okey. Sam nie wierzę, że to mówię, ale zerwanie z nią to było najgorsze, co kiedykolwiek mogłem zrobić. Kocham ją i nie wyobrażam sobie życia bez niej.
Kiedy skończyłem mówić, Kev spojrzał na mnie jak na wariata. Po chwili sam zorientowałem się o co chodzi. Odmówiłem wyjścia na imprezę z "przygodą", dlatego, że okazuję UCZUCIA do dziewczyny, która uważa mnie za ostatniego palanta.
Cholera, co się ze mną stało?!
- Zakochałeś się- odparł chłopak, kiwając głową, jakby chciał wbić do niej informację, że ten Ross Shor Lynch się zakochał.- Albo nawaliłeś i jesteś na haju. Znając cię tyle lat, zgaduję, że prędzej to druga opcja. Ale wiesz, że za to co słyszała, to cię znienawidzi, nie?
- Kocha, to wybaczy.
Nie patrząc na Kevina skierowałem się do drzwi i wyszedłem na dwór. Koniec tego dobrego. Za kilka minut miała być zbiórka na brzegu, omówienie zasad bezpieczeństwa i różne takie głupoty, ale  miałem coś ważniejszego do załatwienia. Chłopacy i tak kończyli już wykonywanie planu, więc po zajęciach kajakowych zaniosę im suchy lód na mgłę i tyle. Nie mieszam się w to. I tak kilku z nas musi być wtedy wśród dziewczyn, żeby nie było dziwnie. Na dodatek muszę pogadać z Laurą, żeby oduczyła się podsłuchiwać ludzi.
    

Puk, puk, puk.
Nic. Żadnej reakcji.
Zapukałem jeszcze raz, i drugi. Też nic. Wiedziałem, że tam jest, ale zamknęła się na klucz i najwyraźniej nie miała najmniejszego zamiaru wychodzić z domku. Ale nie odpuściłem sobie tego tak łatwo. Uklęknąłem przed drzwiami i wyjąłem z kieszeni kawałek wygiętego drutu. Naprawdę nie chciałem się do tego posuwać, ale nie zostawiła mi wyboru.
- Laura, wiem, że tam jesteś.
Cisza.
- Jeśli nie otworzysz drzwi, ja to zrobię.
Usłyszałem skrzypiące deski na podłodze. Wstała. Gdzieś szła. W tym momencie oparła się o drzwi z drugiej strony i usiadła, opierając się o nie plecami. Doskonale wiedziała co robi. Uniemożliwiła mi ich otwarcie. 
 Poczułem narastającą frustrację. Wstałem i przez chwilę przebiegła mi przez głowę myśl:  " Po co? Po jaką cholerę mam błagać o wybaczenie za coś, czego nawet nie zrobiłem?". Miałem ochotę odejść i darować sobie ten cały cyrk. Ale jednak podświadomie coś mnie powstrzymało. Zostałem, mimo przypływającego gniewu. Miałem ochotę rozwalić te drzwi, nie zważając na to, że Laura siedzi po drugiej stronie, ale zapanowałem nad tym. Zamiast tego usiadłem u podnóża schodów prowadzących do jej domku i czekałem. 
Dwie minuty... Trzy... Cztery... 
Podczas piątej minuty mojego czekania, gospodarz i nauczycielka zwoływali uczniów na zbiórkę. Ale ja siedziałem. W końcu przecież wyjdzie. A wtedy z nią pogadam.
  
Nie wiem, ile czasu minęło, ale kiedy się ocknąłem było grubo po południu i kajaki właśnie wypływały na brzeg. Czyli upłynęły dwie godziny. Wstałem i przeciągnąłem się. Czyli zamiast chlapania się wodą, zaliczyłem drzemkę na schodach. Oprócz tego, że mięśnie mi stężały, nie czułem żadnej różnicy. Spojrzałem w stronę drzwi.
- Walić to- wymamrotałem gniewnie do samego siebie i kopnąłem kamyk leżący przede mną. Potoczył się w stronę drzew. Wytężyłem wzrok.
Ktoś tam był.
W głębi lasu.
I przyglądał mi się. 
Na ramieniu miał dużą torbę i był za stary na ucznia.
Przez chwilę serce podskoczyło mi do gardła. Spanikowałem.
To on. 
Nie wiedziałem co robić.
W ułamku sekundy sięgnął do kieszeni, nie spuszczając ze mnie przenikliwego wzroku. Kiedy już miał coś wyciągnąć, ktoś mnie zawołał. Odwróciłem się i z ulgą zorientowałem się, że to moi kumple. Kiedy z powrotem zerknąłem w stronę lasu, nikogo tam nie było. Jakby to, co stało się przed chwilą, ogóle nie miało miejsca. Jakby to się działo tylko w mojej wyobraźni.
- Ty, Ross. Czego tak szukasz w tym lesie?- zagadnął Gabe.- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
- Skoro mowa o duchach... Do roboty.- Kevin uśmiechnął się jak jakiś pedał i wysypał na ziemię maski tlenowe.
- Nieee, no bez jaj.
Odszedłem kawałek, żeby nie brać w tym udziału, i kiedy nie patrzyli, podszedłem do domku Laury  i otworzyłem drzwi. Były otwarte.
Ale w środku nikogo nie było.
- Fuck- szepnąłem pod nosem, zatrzaskując drzwi. Nie miała kiedy znikać? Jak ktoś był w lesie i, prawdopodobnie, na nas polował? Przecież nie mogę jej teraz zostawić.
- Lynch, masz ten suchy lód?!- Gabe przywołał mnie na ziemię. Spojrzałem na niego gniewnym wzrokiem i wskazałem na nasz domek.
- Jest pod moim łóżkiem.
- Gdzie ty leziesz?- zapytał Kevin, gdy zobaczył, że oddalam się w kierunku lasu. Prawdę mówiąc, nie wiem po co tam szedłem. Miałem dziwne przeczucie, że muszę sprawdzić, kto mnie obserwował.
- Obejdziecie się beze mnie.
- Dziwak...- usłyszałem jeszcze śmiech Gabe, ale nie przejąłem się tym zbytnio i truchtem pobiegłem w głąb lasu. Z doświadczenia wiem, że lepiej biec przez las, niż spokojnie chodzić. Mam złe doświadczenia z takim miejscem. 
Spojrzałem w górę. Było po południu. Zacząłem szukać telefonu w kieszeniach, ale najwyraźniej znowu go nie wziąłem. Dobra, walić to. Najwyżej poradzę sobie bez niego.
 W pewnym momencie usłyszałem trzask gałęzi gdzieś kilka metrów ode mnie. Myślałem, że padnę na zawał. Wziąłem jakąś grubą gałąź ze zbocza. Odwróciłem się, ale ścieżka była pusta. Na wszelki wypadek schowałem się w krzakach i chwilę tam posiedziałem, nasłuchując i wypatrując czegoś dziwnego. Nic nie przykuło mojej uwagi, więc po kilku minutach z powrotem znalazłem się na ścieżce i pobiegłem dalej. 

Po jakiejś godzinie, albo mniej, nie wiem ile czasu upłynęło, usłyszałem krzyki z naszego obozu. 
- Debile...
Pomyślałem, że to pewnie chłopakom wyszedł ich plan i to laski tak wrzeszczą. Szkoda, że aż tak się myliłem.
Ale wtedy o tym jeszcze nie wiedziałem. 
Olałem te wrzaski i szukałem kogoś, kto mógł mnie wtedy obserwować. Zszedłem ze ścieżki. Z każdym krokiem byłem coraz dalej, aż w końcu straciłem ją z zasięgu wzroku. Nim się obejrzałem, otaczały mnie gęste zarośla, wysokie drzewa i pełno dziur. Nie chciałem nawet myśleć o tym, że mogłem... Się zgubić. Ale tak było. Stałem sam, otoczony drzewami. I gdzieś tam był ktoś, kto pragnął mojej śmierci.


Liście przysłaniały niebo, ale udało mi się dostrzec ciemne niebo. Powinienem wracać, ale korony drzew uniemożliwiały dostęp światła. Nie widziałem, co było dwa metry dalej, a tym bardziej, gdzie jest ścieżka. 
Serce zaczęło mi bić mocniej. Czułem je... przy gardle. 
I wtedy usłyszałem pierwszy strzał.


Zacząłem biec jak najszybciej potrafiłem, ignorując wystające korzenie i gałęzie, raniące moje nogi. W tej chwili nie liczyło się nic innego, tylko żebym dobiegł do grupy, zanim ten, ten kto strzelał, trafi we mnie. Gniew, strach i kłujący ból w kolanie dodawał mi sił. Kolejny pocisk odbił się głuchym echem od drzew i obudził odpoczywające na nich ptaki, które wzbiły się wysoko w powietrze. Teraz żałowałem, że nie byłem jednym z nich. Mógłbym odlecieć i nie wracać. 
Kolejny strzał. Tym razem, gdybym się nie potknął i nie upadł, trafiłby we mnie. Byłoby po wszystkim. 
Szybko wstałem i ruszyłem pędem w stronę widniejącej w oddali ścieżki. Przyspieszyłem co tchu i wtedy...
Coś mi przeskoczyło w bolącym kolanie i przewróciłem się. Z lekkim wysiłkiem otworzyłem zaciśnięte powieki, podwijając jednocześnie nogawkę. Było zbyt ciemno, żebym mógł zobaczyć, co właściwie się stało, lecz wyczułem metaliczny zapach krwi. Od razu zrobiło mi się niedobrze i podjąłem próbę wstania. Z ledwością utrzymałem się na drugiej nodze i rozejrzałem się wokoło. Byłem bliżej ośrodka, niż sądziłem. Las tutaj nie był już tak gęsty jak wcześniej. W oddali majaczyły drewniane domki. Ale zobaczyłem coś jeszcze. Jakieś światło. Ruchome. 
Ogień.
Kuśtykając udałem się jak najszybciej w tamtym kierunku. Po chwili rozległ się huk, tuż za mną. Pocisk jednak nie trafił we mnie, lecz w drzewo obok. To nie był charakterystyczny odgłos wystrzału, jak ze zwykłego rewolweru. To było coś innego. Osoba, która chciała mnie zabić miała inną broń palną. Ta osoba była snajperem. Ale chyba dość kiepskim, skoro jeszcze żyję. 
W końcu ostatkiem sił wydostałem się spomiędzy reszty drzew i strzały ucichły. Zastanawiało mnie, czy ktoś je słyszał. 
Rozejrzałem się, ale wokoło było... Pusto. I dziwnie cicho.
Oddaliłem się od lasu, a następnie udałem się do swojego domku. Też był pusty. A rzekomy ogień, który widziałem, również zniknął. Wtedy spojrzałem w stronę plaży.
Ognisko.
No tak. Wszyscy są tam. Najwyraźniej dostałem paranoi i mój strach wziął się z ciągłego zagrożenia śmiercią. 
  
Z trudem łapiąc kolejne oddechy i z ogromnym wysiłkiem, próbując nie zwracać uwagi na ból kolana, poszedłem do domku Laury, z nadzieją, że tym razem mnie wpuści do środka. Wewnątrz jej nie było. 
- Nie szkodzi- powiedziałem do siebie.- Poczekam.
Usiadłem na jej łóżku i jak powiedziałem, tak zrobiłem. Postanowiłem czekać. 
Pół godziny później przyszła. Jakby w poszukiwaniu jakiejś bluzy. Pewnie zrobiło się zimno. Kiedy mnie zobaczyła, spoważniała i wyprostowała się, próbując zachować kamienny wyraz twarzy. 
- Co ty tu, do cholery, robisz?
- Po pierwsze- nie krzycz.- Uniosłem ręce w geście kapitulacji i spuściłem po chwili wzrok.- Po drugie... Po co podsłuchiwałaś?
Na chwilę straciła opanowanie, a w jej oczach pojawiło się zdziwienie.
- Ja...hmm. Chciałam z tobą pogadać.
- Doprawdy?- Skarciłem ją wzrokiem.- A może przyszłyście sprawdzić, czy wasz plan się udał i nas skłóciłyście? Wiesz, że to nie było w porządku? Gabe mógł zabić Owena. Zdajesz sobie sprawę z tego, że on nie panuje nad gniewem, prawda?
Jeśli ją to zaszokowało, to nie dała tego po sobie poznać. Skrzyżowała ramiona na piersi i świdrowała mnie wzrokiem. Bez trudu wytrzymałem jej spojrzenie.
- Wasz kawał też nie był w porządku. Becky pojechała do szpitala z poparzeniami. A ja prawie się utopiłam.
Tym mnie zaskoczyła. Jakie poparzenia? Chłopacy mieli inny plan? Czy coś im nie wyszło?
Widząc moją minę, jej wyraz twarzy nieco złagodniał.
- Jak to? Ty nic nie wiesz?
Pokiwałem tylko głową. Westchnęła ciężko.
- Z dziewczynami pływałyśmy na materacach, kiedy nagle coś nas zaczęło ściągać pod wodę. Wszystkie po kolei, jakby ktoś pływał pod powierzchnią i nas z tego zrzucał. Podpłynęłyśmy do pomostu i wtedy zobaczyłyśmy na nim krew. Oczywiście sztuczną, ale okazało się to dopiero później- spojrzała na mnie z dezaprobatą, jakby myślała, że to moja sprawka. Przyglądała mi się dłużej i kontynuowała.- Wtedy na środku jeziora pojawiła się stara, drewniana łódka, ale nikogo w niej nie było. Potem ta mgła. Kiedy się odwróciłam, żeby wrócić na brzeg, na pomoście pojawiły się płomienie. Nie miałyśmy wyboru, więc wskoczyłyśmy do wody. Becky się bała i wtedy pomost się pod nią zawalił i płonące deski na nią spadły. Nie wynurzała się, więc podpłynęłyśmy do niej z Laylą. Ona ją wyciągnęła i odprowadziła na brzeg. Chyba. Pamiętam, że zaklinowałam się w tych deskach i nie potrafiłam sir wynurzyć. Dziewczyny mi pomogły.- Zrobiła pauzę i wpatrywała się w podłogę.- Nie mogę uwierzyć, że wpadliście na tak głupi pomysł! Przez was mogłam z Becky zginąć, rozumiesz?!
- Hej! Nie mam z tym nic wspólnego. 
Mimo, że ta historia mnie zszokowała, nie dałem się wytrącić z równowagi.
- Ach tak? To gdzie byłeś kiedy się topiłam?!
- Uciekałem przed psycholem w lesie.
Zamilkła. Wpatrywała się we mnie niedowierzającym wzrokiem, jakbym powiedział jakiś denny dowcip. Nie wierzyła mi. 
- Na Boga, to dlatego cię nie było?
Zapytała po długiej ciszy. Chyba dotarła do niej powaga sytuacji. 
Skinąłem ostrożnie głową. Po biegu i upadkach bolały mnie wszystkie mięśnie. 
Laura przyjrzała mi się dokładnie, jakbym był jakąś rzeźbą w muzeum. 
- Kurde, Ross. Jesteś cały poobijany... W błocie, liściach...- Podeszła do mnie i wyjęła małą gałązkę z moich włosów, po czym usiadła obok na łóżku.- Co się stało?
Opowiedziałem jej wszystko od czasu, gdy ktoś mnie rano obserwował, do chwili, gdy wróciłem wieczorem. Słuchała mnie z narastającą paniką w oczach. Ściskała mi dłoń coraz mocniej, ale nie przeszkadzało mi to. Podejrzewam, że nawet nie była tego świadoma. Kiedy pokazałem jej kolano, całe we krwi z wygiętą rzepką, mimowolnie uniosła rękę do ust, żeby nie krzyknąć.
- Co...
- Nieważne.
- I co teraz zrobimy? Znalazł nas. Ma broń.
- Sam chciałbym wiedzieć. 
Zapadła pełna napięcia cisza. Trwała może z dziesięć minut. Laura wydawała się przygnębiona i nad czymś intensywnie myślała. Pewnie tak jak ja, zastanawiała się, jak możemy wybrnąć z tej sytuacji. Kolano nie dawało mi o sobie zapomnieć, więc raz po raz krzywiłem się z bólu, co przykuwało uwagę Laury. Kilka razy kazała mi iść do pielęgniarki obozowej, ja jej jednak mówiłem, że wszystko w porządku i nie ma czym się przejmować. Oboje wiedzieliśmy, że to beznadziejne kłamstwo.
W końcu Laura spojrzała mi prosto w oczy.
- Przepraszam.
- To co wtedy usłyszałaś... Ten fragment rozmowy...- zacząłem, ale po chwili urwałem. Wziąłem głęboki wdech i kontynuowałem.- Potem Kevin uznał, że jestem psychicznie chory, bo powiedziałem, że nie chcę cię stracić i, że w końcu kogoś pokochałem. To było po tym, jak odbiegłaś.
Siedziała zamurowana i wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi, ciemnymi jak noc oczami, doszukując się oznak kłamstwa, ale najwyraźniej nic takiego nie znalazła bo uśmiechnęła się po chwili od ucha do ucha. Położyła dłoń na moim policzku, a ja poczułem ciepło jej dłoni. W pewnym momencie zmrużyła oczy, jakby dostrzegła coś niepokojącego nad moimi brwiami.
- Co to jest?- zapytała, dotykając palcem wskazującym czerwonego punkciku na moim czole.
To mogło oznaczać jedno.
To on.

~~~~~~~~~~~~~~
Wybaczcie czas oczekiwania i błędy. Pisałam z telefonu. Nie wiem, kiedy next.

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 44

~~ Laura ~~
Do ośrodka doszliśmy po mniej więcej godzinie marszu. Z pociągu pojechaliśmy autobusem do małego miasteczka, a potem szliśmy pieszo szosą przy lesie. Droga ciągnęła się w nieskończoność. Przynajmniej miałam takie wrażenie. Nigdy nie należałam do piechurów.
Próbowałam nie narzekać, żeby nie rujnować innym humoru, ale w końcu nie wytrzymałam i pociągnęłam Rossa za rękaw. Mówił, że kiedyś był w tym ośrodku z rodzeństwem.
Zdjął okulary i przybliżył głowę.
- Daleko jeszcze?- zapytałam, na co on się zaśmiał. Co w tym było śmiesznego?
- Owszem- uśmiechnął się zawadiacko i założył mi swoje okulary. Chyba nie chciał widzieć mojego wzroku. I słusznie.- To dopiero połowa drogi.
Zajebiście.

Ta druga "połowa drogi" była dłuższa od pierwszej.
 Po około czterdziestu minutach dotarliśmy nad jezioro, gdzie było dziesięć niewielkich, drewnianych domków. Sprawiały wrażenie, jakby były porozstawiane przypadkowo. Domki miały jedno piętro i mały balkon na ganku, a przed nimi stały drewniane stoły. Okoliczne drzewa dawały przyjemny cień i chroniły przed chłodnym wiatrem. Jakieś sto metrów dalej było jezioro. Przy pomoście znajdowały się łódki i kajaki, bujając się na delikatnych falach. Niedaleko było palenisko, a wokół niego leżały pnie drzew. Pewnie robiły za ławki.
Podobało mi się tu. Tak cicho, spokojnie i w ogóle przyjemnie. No, przynajmniej do czasu, aż moja grupa się tutaj nie rozgości. Wtedy będzie kataklizm.
  Razem z trzema dziewczynami dostałam kluczyk do domku numer 6. W środku było chłodno i pachniało świeżo ściętym drewnem. Po jednej stronie stało jedno łóżko piętrowe, a po drugiej- kuchnia. Przynajmniej tak mi się wydawało- widziałam tam blat, talerze i lodówkę. Drugie piętrowe łóżko było naprzeciwko łazienki, która nie była duża i zadbana. Prysznic był bez brodzika, zwykły plastikowy stolik pod natryskiem, zasłaniany przez pożółkłe zasłony. Lustro- całe zachlapane. Zlew- w miarę czysty. Jedynie kibelek się błyszczał.
  Jak potem się okazało, a właściwie dziewczyny sprawdziły, prysznic nie działał, więc zostało nam jezioro, albo mycie się u innych. Po prostu super. Ciekawe, jak jest u chłopaków...

~~ Ross ~~
Ja nie wierzę, mam tę samą chałupę, co kiedyś z Rockym. I nadal nie naprawili tych rolet. Rocky je wtedy rozwalił. Jak? Piłką jebnął i tyle...
Prysznic- do dupy, ale umyć się można. Światło- ni chuja nie działa. Przynajmniej mamy dmuchane materace w szafie i zestaw do nurkowania. Każdy z nas miał własne łóżko, ponieważ nasz domek był największy i nie potrzebowaliśmy piętrowych. Pewnie byśmy się pozabijali, gdyby było inaczej.
  Wieczorem, kiedy wszyscy się już ogarnęli, nauczycielka zabrała nas na plażę przy jeziorze. Część chłopaków, w tym ja, wskoczyła do wody, a reszta zajęła się ogniskiem. Dziewczyny usadowiły się z kocami na pomoście i wpatrywały się w chłopaków jak w obrazki. Bawiło mnie to. Ale zaniepokoiła mnie nieobecność Laury. Nie widziałem jej od kiedy rozdzieliliśmy się do swoich domków. Chyba nawet z niego nie wychodziła. A przecież ten gość, który na nas poluje może być teraz wszędzie. Nawet przy niej.
Przegoniłem szybko tę myśl i podpłynąłem do dziewczyn z jej pokoju.Kiedy mnie zobaczyły, mokrego, bez koszulki, dwóm spadły okulary z nosa, a trzeciej opadła szczęka. Wszystkie się zarumieniły. Nie powiem- spodobało mi się to.
- Co tam?- zapytałem z udawanym luzem, opierając się rękami o deski. Widać było, że te laski są forever alone.
- Spoko, a tam?
- Gdzie jest Laura?
- A po co ci ona?- Standardowa zagrywka. I to jedna z tych sławnych div. Ja pierdolę, współczuję Marano.
- Może przy ognisku- odezwała się inna. Spojrzałem na nią. Jedyna nie leżała z odsłoniętym brzuchem. Jakaś szara myszka.
Nie patrząc dłużej na te tlenione lafiryndy odbiłem się od pomostu i popłynąłem do brzegu. Na mokre ciało ubrałem moją czarną bluzę i podszedłem do ogniska, żeby poszukać Laury. Mój niepokój rósł. Nigdzie jej nie było, a słońce dawno zaszło. Na pewno jest u siebie i szykuje się do snu. A ja niepotrzebnie panikuję.
Po zjedzeniu kawałka kiełbasy i pomaganiu przy ognisku zdecydowałem, że pójdę sprawdzić w domku, czy tam jest. Poszedłem do tego z numerem 6 i zapukałem do drzwi. Okazało się, że były otwarte. Niepewnie wszedłem do środka. Wziąłem do ręki parasol (tylko on był pod ręką) i skręciłem do głównego pomieszczenia. Było ciemno, światło się nie paliło. Zapaliłem i odłożyłem parasolkę. Siedziała na łóżku, cała zapłakana.Nawet na mnie nie spojrzała jak wszedłem. Po prostu... patrzyła się nieobecnym wzrokiem w dal, a z oczu płynęły jej łzy. Kurde, o co, do cholery, chodzi? Czemu ona płacze?
Podszedłem do niej powoli i uklęknąłem przed nią. Złapałem ją za ręce i zmusiłem ją, żeby na mnie spojrzała.
- Wyjdź- powiedziała oschle, chłodnym, łamiącym się głosem. Nie wyszedłem. Dalej patrzyłem jej w oczy.
- Chcę być sama.
- Nie chcesz.
Spuściła głowę. Trafiłem. Pewnie chodzi o tę sytuację. To wszystko przeze mnie, ale nic na to nie mogę poradzić. Chyba.
- Ja... ja po prostu mam tego wszystkiego dość- wydusiła po chwili milczenia, a po policzku pociekły jej nowe łzy, które delikatnie wytarłem kciukiem.- Nie wytrzymuję psychicznie. Czuję się jak w jakimś amerykańskim thrillerze, albo filmie akcji. To takie... nierealne. A prawdziwe... I to mnie przeraża. Praktycznie w każdej chwili mogę zginąć, nawet w najmniej odpowiedniej chwili. Przez to całe gówno cała moja rodzina i przyjaciele są w niebezpieczeństwie, a dla mnie najlepiej by było, jakbym sama się wcześniej zabiła, bez cierpień.
- Nawet tak nie mów.
Nie wytrzymam tego dłużej. Też nie jest mi łatwo. Ktoś chce mnie zabić, a nawet nie mam pojęcia, jak ten ktoś wygląda bez kasku motocyklowego. Najgorsze jest to, że teraz jeszcze naraziłem Laurę na niebezpieczeństwo. 

~~ W tym samym czasie, Jo ~~
Gang podzielił się na trzy części. Ja, Calum i Josh czekamy właśnie pod dworcem na jednego kolesia. Calum ma broń, a ja nóż. Niedaleko stał patrol policji. Jeśli coś pójdzie nie tak, to po nas. I po Rossie. W końcu to on wymyślił całą tę akcję, aby chronić siebie oraz Laurę. Biedna na zawał niedługo zejdzie. Jest za słaba na takie pościgi, groźby. 
Josh ukrył się za stertą cegieł i resztek z budowy. Calum za drzewami. A ja stałam jak ten debil i czekałam na mordercę. Kiedy wydawało mi się, że już nie przyjdzie, usłyszałam huk. Aż mnie dreszcze przeszły. Ktoś tutaj szedł, a dosłownie sekundę wcześniej strzelono z pistoletu. Było ciemno, nie widziałam jego twarzy, co mnie trochę zdenerwowało. Jeśli ma bluzę z kapturem zakrywającym twarz, to jestem skończona. 
Gdy był już trzy metry ode mnie, oświetliło go słabe światło latarnii. Mogłam go dokładnie zobaczyć. 
Był to wysoki mężczyzna w czarnej bluzie z kapturem i rozciągniętych dresach. Ręce trzymał w kieszeniach, a twarz była niewidoczna. 
Każdy normalny człowiek by spierdzielał, gdzie pieprz rośnie, lecz ja stałam nieruchomo jak kołek i tylko zaciskałam coraz mocniej rękojeść mojego noża, będąc w gotowości, żeby go w każdej chwili użyć. 
- Czego chcesz, laska?- zapytał kpiarskim, zachrypniętym głosem. Brzmiał jak pijak, który wcześniej zdrowo popił.
Nie odpowiedziałam mu. Próbowałam dojrzeć jego oczu wśród gęstych, czarnych włosów opadających na twarz. 
W pewnym momencie zbliżył się do mnie tak, że dzieliło nas kilkanaście centymetrów. Usłyszałam w krzakach, jak Calum przygotował pistolet.
- Powiedziałem 'CZEGO CHCESZ'!- Wydarł mi się do ucha, ale dalej stałam niewzruszona z głupawym uśmiechem na twarzy. Zacisnęłam tylko mocniej rączkę noża. 
Wtedy wyciągnął z kieszeni pistolet i przyłożył mi do skroni. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Puściłam nóż. Trzymał mnie z ogromną siłą za gardło. Usłyszałam odjeżdżający pociąg. O to chodziło.
- Kurwa, specjalnie to zrobiłaś?! Jesteś od Lyncha?! Specjalnie mnie zatrzymałaś, żebym nie wsiadł do tego pociągu, nie? Odpowiedz, suko! 
W ułamku sekundy zobaczyłam, że chce pociągnąć za spust. Szybko więc wyciągnęłam nóż z kieszeni i przejechałam mu nim po twarzy, a on wystrzelił w mur. Wtedy zza drzew wyszedł Calum i strzelił gościowi w nogę. Ten upadł na ziemię. Ale zaniepokoił mnie odgłos syren niedaleko. 
Nie uciekaliśmy. Czekaliśmy. Dlaczego? Taki jest plan.
Po niecałej minucie pojawiła się policja. Podbiegli do rannego mężczyzny, a potem spojrzeli na nas. Zobaczyli naszą broń. Kazali nam rzucić to na ziemię i podnieść ręce do góry. Jeden z radiowozów stał pusty. Wszyscy obstawiali teren. Nie zauważyli tylko kilku z naszych, którzy zakosili im samochód. Kiedy odjechali, odwrócili tym uwagę policjantów. W tym czasie Calum podniósł z ziemi swój pistolet i strzelił do jednego z policjantów. Inna babka pobiegła do radiowozu, żeby przez radio zawiadomić o zdarzeniu. Pobiegłam za nią i z całej siły kopnęłam w drzwi. Aż szyba się rozbiła w drobny mak. Reszta glin była zbyt zajęta, żeby zauważyć, że Josh ukradł kolejny wóz. Więcej ich już nie mieli.
Ojjj Lynch, wisisz mi wielkie piwsko.
Czterech na pięciu policjantów było rannych i leżało obok siebie. Jeden, ten co nie był potrzelony, ani nic, złapał mnie i powalił na maskę, po czym założył mi kajdanki. Były okropnie ciasne i niewygodne.
I wtedy... Stało się coś... Potwornego.
Ten gość, którego zraniłam... Postrzelił Caluma. 
Łzy automatycznie napłynęły mi do oczu. Nie, tego nie mogłam znieść. Nie mogę patrzeć jak on zwija się z bólu na ziemi, a tamten ucieka! Nawet nikt nie pomoże Calumowi, zajmują się sobą!
Wyrwałam się policjantowi i podbiegłam do rudzielca. Uklękłam przed nim i spojrzałam mu w oczy. Nic w nich nie było. Pustka. Zero życia, jakiegokolwiek uczucia. Nic. 
- Nic mi nie będzie. Wyliżę się. Uciekaj, Jo. Goń go- rozkazał mi stanowczym głosem. Lecz zaraz po tym wyszeptał- Pamiętaj, że cię nie zostawię. Kocham cię.
  Tak, wiem Calum. Ja ciebię też. 
Strzelił w łańcuch od moich kajdanek i w końcu mogłam wyprostować ręce. Nie trwało to jednak długo, ponieważ zobaczyłam, że policjanci podnoszą się z ziemi. Musiałam uciekać. Dla Cala. 

     Schowałam się pod schodami na dworcu. W jakimś pomieszczeniu gospodarczym, czy coś takiego. Pociąg, który dzisiaj odjechał, wtedy jak rozmawiałam z tym kolesiem, był ostatnim na dzisiaj. Facet chce się zemścić na Rossie. Nie ogarniam tego świata. 
Musiałam teraz tylko zadzwonić do Lyncha i powiedzieć, że koleś nam zwiał.


~~ Ross ~~
- Nie odbierzesz?- zapytała Laura. Nadal siedziałem z nią w pokoju, tylko tym razem byłem obok niej na jej łóżku. Od jakiegoś czasu dzwoni mi komórka, ale mam to gdzieś. Pewnie Rocky zapomniał znowu gdzie jest żarcie psa.
- Nie.
- A jeśli to ważne? 
- To co z tego?
- Ross...
- Jeśli ma cię to uspokoić, to OK. 
Sięgnąłem po telefon leżący na komodzie i przeczytałem nazwę kontaktu.
- Jo.
Odebrałem i... Myślałem, że ucho mi rozsadzi. 
- Człowieku, on postrzelił Caluma! Prawie mi kurwa wpakował kulkę w łeb, ale na szczęście zakosiłam ci wczoraj ten twój nóż, więc jeszcze żyję! 
- Jo, spokojnie. Cal jest silny. Nie panikuj. 
- Nie uspokajaj mnie. Ten patafian zwiał, kumasz? Mamy gliny na karku. Znowu! Wypisuję się z tego! On już mnie widział, teraz może na mnie polować! To jest psychol, ogarniasz?!
- Jak to uciekł?! 
- Tak to. Normalnie. Wziął wstał i poszedł sobie na tych jego malutkich nóżkach. 
Ale zajechało sarkazmem....
- Miej go na oku. OK? I daj znać co z Calumem. 
- Wisisz mi piwo, Lynch.
- Też cię kocham, narka.
Rzuciłem telefon na łóżko i przeczesałem mokre włosy dłonią. Nic nie poszło tak, jak miało być. Wszystko diabli wzięli. Jeszcze Caluma postrzelił. Prawie zabił Joan. Do czego on jeszcze jest zdolny?
- Wisisz Jo piwo?- zaśmiała się Lau. No tak- pewnie słyszała jak ta się darła do słuchawki. 
- Tsaaa, ale i tak za tydzień o tym zapomni.
- Jeśli dożyjemy do "za tydzień"..- westchnęła i znowu posmutniała. Podszedłem do niej i nachyliłem się nad nią. Oparłem dłonie o górną część łóżka i spojrzałem jej w oczy.
- Skoro tak, to w ten tydzień musimy wszystko nadrobić...- mruknąłem, coraz bardziej zbliżając się do niej. Zarzuciłem swój uwodzicielski uśmiech, od którego dostawała dreszczy.- Wiesz o czym mówię.
- Wal się- zachichotała. Wow, nareszcie się nie smuci. No to daję dalej.
- Ojoj, takie wyrażenia do takiego zboczeńca jak ja? Wiesz, że tylko podsycasz ogień, prawda? 
Byłem już tak blisko niej, że gdybym zgiął ręce, to bym na niej leżał.
- Sama nie wiem, Ross...
- Czego nie wiesz? Od czego zacząć? Bo mój kolega doskonale wie.
I zacząłem ją całował namiętnie w usta. Na początku w ogóle nie reagowała, ale po chwili oddawała pocałunki. Kiedy złapałem za rąbek jej bluzki, ona zatrzymała mi dłoń i odsunęła moją twarz od swojej. 
- Ktoś idzie. 
- Ughhh... Zawsze ktoś musi być- warknąłem i uwaliłem się na miejscu obok. Po kilku sekundach do domku wparowały te panienki z pomostu. Po zobaczeniu ich min omal nie wybuchnąłem śmiechem. Może to dlatego, że ja i Lau mieliśmy poczochrane włosy, a jej kawałek bluzki zahaczył się o stanik. 
Ona też się śmiała. A dziewczyny jak szybko się zjawiły, tak szybko się zmyły. 
Powróciłem do mojej poprzedniej czynności, a przynajmniej próbowałem. Laura mnie odepchnęła.
- Weź się odsuń. Śmierdzisz ogniskiem i brudnym jeziorem. 
Po tym wstała i założyła bluzę z kapturem. Nosz co za jędzowaty, mały, uroczy patafiolec. 
Niechętnie się podniosłem z jej jakże wygodnego materaca i trzymając się za ręce, wróciliśmy do reszty grupy nad ognisko. 
Coś mam złe przeczucia, co do jutra...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nwm co tu napisać, soooł....
Chciałam dodać później, ale do 15.07. mnie nie ma, więc nic nie napiszę. Ale może znajdę czas po wyjeździe (a będzie go duuuzioo) to coś naskrobię. 
Olejcie błędy- piszę z telefonu.
20+ komów= next szybciej. 
Klaudia



niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 43

~~Laura~~
Cały weekend był spokojny. Rodzice wyjechali znowu do Hiszpanii. Na szczęście pozwolili nam zostać. Oni i tak tylko tam pracują, ledwo mają czas dla siebie. A piątkowy dzień relaksu z Delly był idealny. Nie mówiłam jej o tej wiadomości od Rossa, chociaż widać było, że martwi się nieobecnością brata. Ale tłumaczyła to jako "kolejne prowokacje" z jego strony. Nie wiedziałam, o co jej chodziło. I nadal nie chcę.
Dzięki luźnemu weekendowi, w poniedziałek, czyli już dzisiaj, z łatwością wstałam wcześniej. Wlokąc się do łazienki, zerknęłam kilka razy na zegarek- 5:27. To zdecydowanie rekord. Ale to dlatego, że o 7:00 trzeba być pod szkołą, żeby o 7:30 wsiąść do autokaru. Ma nas zawieść na dworzec, bo o 8:00 mamy pociąg. Szalone liczby.
Vanessa jeszcze spała. Nie zdziwiło mnie to. Miziali się do drugiej w nocy z Rikerem, to tak jest. Nawet nie wiem, czy wrócił na noc do siebie.
Zjadłam szybko płatki. Zamiast mleka, nalałam jogurt, ale to szczegół. Potem wybrałam czarny podkoszulek, jeansową koszulę oraz czarne legginsy i poszłam się ubrać. Migiem się także uczesałam i pomalowałam. Wszystko to skończyłam o godzinie 6:20. Miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam sprawdzić, czy Ross wrócił, albo chociaż dał jakiś znak. Wystarczyło, że wyjrzałam przez okno. Na podjeździe Lynchów stał jego samochód. Musiał przyjechać po trzeciej w nocy, bo jak szłam spać, to go nie było. Gdzieś polazł w ciul. W ogóle nie powinno mnie to interesować. A jednak.
- Lau, spakowałaś wszystko?
- Kasy nie zapomnij.
- Pilnuj się tam i nie oddalaj się.
- Się nie wyjeb na schodach przed grupą.
- Uważaj na siebie.
- Vanessa, ona jest dorosła.
Vanessa i Riker tak stali i żegnali mnie przy drzwiach. Przez nich się spóźnię. Zachowują się jak nadopiekuńczy rodzice jakiegoś czterolatka, no błagam!
Kiedy zajęli się rozmową, powoli się wycofałam, zarzucając ciężką torbę na ramię. Nawet tego nie zauważyli. Lepiej dla mnie.
  Przeszłam kawałek i zatrzymałam się niedaleko domu sąsiadów. Ta torba była za ciężka. Mogłam wziąć walizkę. A może to po to Ross zostawił mi te kluczyki od motocykla?
  I wtedy tuż obok mnie zatrzymało się jego auto. Wrócił. Otworzył mi drzwi od strony pasażera. Zdziwiło mnie to, że był w okularach przeciwsłonecznych i czarnym, dużym kapturze, a na sobie miał jeszcze skórzaną kurtkę. Szyby były przyciemnione- no ładnie.
- Wsiadasz, czy wolisz taszczyć swoje klamoty?
Uśmiechnął się zawadiacko. Wiedział, że wsiądę. Chamstwo.
Otworzył mi bagażnik, a potem zrobił miejsce ma moją torbę. Ale otaczanie mnie ramieniem chyba do tego nie należało. Udałam, że tego nie było, i jakby nigdy nic, po prostu siadłam na miejsce pasażera z przodu i się zapięłam. Po chwili dołączył Ross i odpalił silnik. Spojrzałam na zegarek- 6:47.
W ciągu kilku sekund wydarzyło się wiele. Między innymi to: po odpaleniu silnika, chciał ustawić jakąś piosenkę. Jednak znieruchomiał, a ja usłyszałam ryk motoru. Był niedaleko. Może na końcu ulicy. A Ross z całej pety wcisnął gaz i pędził przez miasto, jakby uciekał przed tym kimś na motocyklu.
- Cholera...- warknął wkurzony pod nosem. Przyspieszył jeszcze bardziej i pojechał przez centrum, gubiąc tym samym motocyklistę. Kurde, o co tu, do cholery, chodzi? Przecież to nie jest normalne, że gość znika na kilka dni, a potem wraca w nocy i ucieka przed kimś! Ta historia się powtarza, czy co? Znowu kogoś "zabił"?
- Ross.- Spojrzałam na niego spod byka. Niech mnie teraz nie wkurza, bo nie ręczę za siebie.- Co się dzieje?
- Nic, co ma się dziać?- obdarzył mnie jednym ze swoich uśmieszków. Jeśli myślał, że mnie tym zdekoncentruje, to się pomylił.
- Tak, i niby tak bez powodu sobie znikasz, bez żadnego słowa, ani nic. A potem przyjeżdżasz i spieprzasz przed jakimś motocyklistą. Wytłumacz mi to.
- Nie ma co tłumaczyć. Niedługo będziemy na miejscu.
- Nie zmieniaj tematu.
- Lau, kotku, jakbym cię w to wmieszał, to musiałabyś wyjechać na drugi koniec świata, jeśli nie dalej.
- Co ty przeskrobałeś? I po co zostawiłeś mi te kluczyki?
- W najbliższym czasie po naszym powrocie nie będzie mnie w domu. Dam ci kilka instrukcji i w razie czego, wsiądziesz na mój motor. Wszystko ci wyjaśnię później.
To brzmiało coraz dziwniej. Chciałam zapytać o coś jeszcze, ale akurat podjechaliśmy pod szkołę. Wszyscy już byli, czekali tylko na nas. Autokar też.
Nie patrząc na mojego towarzysza, wysiadłam z auta i trzasnęłam drzwiami. Mimo, że Ross miał na sobie okulary, mogłam wyobrazić sobie jak go tym wkurzyłam. Upsss, tak wyszło...
Wzięłam moją torbę z bagażnika i skierowałam się do grupy. Patrzyli się na mnie jak na idiotkę. No tak- przyjechałam z byłym jednym autem, i to tak wcześnie. Według szkoły jeszcze chodziłam z Maxem, ale to przeszłość. Kierowca zapakował wszystkie bagaże do autokaru. Stałam z boku grupy. Co chwilę patrzyłam na Rossa. Miałam wrażenie, że zerkał na ulicę. Bał się, to pewne. Tylko czego? Albo kogo?
W autokarze chciałam usiąść z moją koleżanką, ale w ostatniej chwili Ross pociągnął mnie za ramię na sam koniec. Nawet na mnie nie spojrzał. Usiadł przy oknie, a ja obok niego. Kiedyś go zdzielę, serio. Wkurzający się zrobił, i to strasznie.
- Już jest później?- zapytałam zniecierpliwiona, a on raczył na mnie spojrzeć. Zdjął okulary i kaptur. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak, nachylił się i wyszeptał mi do ucha:
- Będziesz w niebezpieczeństwie.
- Już jestem. Zadaję się z tobą.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Tak.
- Jesteś tego pewna?
- Tak.
- Laura...
Bał się o mnie. Teraz to widziałam. Jakby walczył z czymś w sobie.
- Proszę.
Rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. W końcu odezwał się.
- Lau, nie wiem... Jakby ci to delikatnie... Lau, on ma mnie... Na celowniku. Długo nie dam rady ciągle uciekać.
Chwila, jak to "na celowniku"?
- Czekaj, komu ty podpadłeś?
- Pamiętasz jak kiedyś taki mafiozo chciał mnie zabić?- Powiedział to z takim spokojem i nonszalancją, że aż ciarki mnie przeszły. Oczywiście, że pamiętam. Ale przecież tamten dostał i kaputt.- On miał brata.
Mogłam się tego spodziewać. Wkurzony facet z zemsty chce zabić mordercę swojego brata. Jak w jakimś amerykańskim thrillerze. Czy w tym świecie nie można prowadzić normalnego, nudnego życia?
- Ja pier...
- To za to te kwiaty.
- Jesteś idiotą.
Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. To co, teraz naraża całą grupę, bo ucieka przed jakimś gościem? No błagam, nie lepiej by było to zgłosić na policję?
- Wiem.
- A policja?
- Pojebało?- Uniósł się, a potem ściszył głos do szeptu.- Jak się gliny dowiedzą, że z gangiem zabiliśmy nielegalną bronią gościa, to mnie zamkną!
- To po co go zastrzeliliście?
- Ty tak serio pytasz?- zdziwił się.
Miał taki wzrok, jakby miał mnie zaraz zabić za to pytanie. No tak, przecież tamten gość mnie porwał, chciał wymęczyć... Faktycznie, to było durne pytanie. Ale nie musieli go zabijać. Na policję mogli zadzwonić. Przynajmniej nikt by nie ucierpiał. Teraz są widoczne skutki.
- Zmieńmy temat.- Spuściłam głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy. Miałam dość tej rozmowy. Nie chcę słuchać, jakie niebezpieczeństwo mu grozi.
Gdy tak patrzyłam na swoje buty, on coś pisał w telefonie. Nie wiem, czy był na mnie zły, czy co, ale nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Zobaczyłam nazwę kontaktu- "Drake".
Zmroziło mi krew w żyłach. Przecież oni niedawno się pobili. A teraz ze sobą piszą? Coś tu nie gra.
Kątem oka zerkałam, co Ross pisze. Widziałam niektóre słowa. Takie jak: "Uważaj na..., Jak coś będziesz....to... Znać. Kto.... Jest?" i wysłał to.  Po chwili otrzymał smsa. Kiedy go odczytał, wypuścił głośno powietrze z płuc i złapał się za głowę. Co Drake mu napisał?
- Lau- szepnął drżącym głosem.- Na dworcu trzymaj się blisko mnie, okey?
- O co ci znowu chodzi?
I pokazał mi wiadomość. Była od zastrzeżonego numeru. Już gdy zobaczyłam trzy pierwsze słowa, straciłam ochotę do czegokolwiek.
"Laura Marie Marano. Lat 18. Rodzina: Vanessa Nicole Marano, Ellen Marano, Damiano Marano. Rodzice razem od 1993 roku. Adres: Beverly Hills St. 67a. Numer ubezpieczenia 428391638293629120.
Wiem wszystko o twojej dziewczynie, Rossy. Czekam na was na dworcu. Może udam się nad jezioro? Do ośrodka MOLLY? Do zobaczenia."
- Skąd... Jak to możliwe? Matko, niedobrze mi.- Podciągnęłam kolana pod brodę i otoczyłam je rękami. Do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego to spotyka mnie? Dlaczego nie mogę normalnie żyć? Kiedy już się coś ułoży, poraz kolejny jedna rzecz potrafi wszystko zniszczyć. Obrócić w pył. Mam dość.
- Ey, ale przecież mamy całą grupę, nie? Zobacz. Jaki normalny, zdrowy na umyśle człowiek, weźmie i zabije kogoś, kiedy obok jest ok. 40 świadków? Nie płacz, chroni mas gang, grupa, nauczyciele, nawet Drake.- Głaskał mnie po głowie. Wyprostowałam nogi i wtuliłam się w niego. To wszystko jego wina, gdybym go nie poznała, to pewnie nudziłabym się teraz w szkole. A nie bała się o życie.
Na dworcu było tylko kilka osób. Grupa wyszła z autokaru, a nauczycielka rozdała nam bilety. Cały czas się rozglądałam, panikowałam. Każdy, kto był wcześniej na dworcu, mógł chcieć zabić mnie, albo Rossa.
- Nie rozglądaj się- szepnął i złapał mnie za rękę. Uśmiechnął się.- Udawaj, że jesteś niczego nieświadomą uczennicą, która z resztą grupy czeka na pociąg.
- Łatwo powiedzieć- mruknęłam. Puściłam jego rękę i kawałek się od niego oddaliłam. Po chwili udało mi się zlokalizować toaletę. Kątem oka zobaczyłam, że z ławki wstał facet, który wcześniej czytał gazetę. To on?
- Gdzie ty leziesz?!
- Do kibla, ogar.
Wtedy zawołała go nauczycielka i stracił mnie z oczu. Kiedy szłam pustym korytarzem, i już chciałam skręcić, usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam jednego faceta. Tego samego, co wstawał wcześniej z ławki. Nie powiem- przestraszyłam się. On przyspieszał, a prawą rękę miał w kieszeni. W sumie... To o to mi chodziło. Chciałam sprawdzić, czy jak oddalę się od grupy do toalety, to ktoś poszedłby za mną. I jednak się sprawdziło.
Kiedy wyciągał z kieszeni dłoń (na dodatek coś w tej ręce błysnęło), z kibli wyszła grupka dziewczyn. Na szczęście. Nie wiem, co by było, gdybym była tu sama...
Poszłam z nimi do reszty. Ulżyło mi. Ale przynajmniej teraz już wiem, na kogo uważać. Chyba.
- Co tak długo?- Ross szykował ochrzan...- I dlaczego tak się zgrzałaś, co ty tam robiłaś?
Jego żartobliwy ton i złośliwy, pedalski uśmieszek nieco poprawił mi humor. Dałam mu sójkę w bok i weszliśmy do pociągu, gdzie czekała już większość osób.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dam dam daaaam
Nudy.
I jeszcze raz nudy.
Zawsze po dodaniu rozdziału zabieram się za nexta. Ale po kilku zdaniach tracę wenę i z tygodnia pisania robi się ponad miesiąc. Przepraszam Was za to, ale ostatnie tygodnie były dla mnie trudne. Zaczynam się zastanawiać, czy po tym opowiadaniu mam pisać kolejnego bloga.
A Wy jak myślicie?
Wgl to będzie cud, jeśli skomentuje chociaż 10 osób xD Ale już mam na to wywalone.
To do napisania.
Klaudia.

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 42

~ Rydel ~
Czasem mam wrażenie, że mieszkam z przedszkolakami. No, może jeden z nich znika na noc z domu, niektórzy są ode mnie starsi, no ale bez jaj! Roko jest dojrzalszy od tych patafianów. Riker chce detektywa wysłać za mną i Ratliffem do Włoch. Pewnie myśli, że mnie tam spłodzi i będzie wujaszkiem, czy coś. Rocky pomaga Rylandowi przy nowej dziewczynie. Szczerze? Bardzo jej współczuję. Wymyślają jakieś dziwactwa, żeby na niego jeszcze bardziej poleciała. Ratliff przychodzi do nas wtedy, kiedy mama nie każe mu sprzątać jego wiecznie zasyfionego bałaganu. A Ross? Znowu nie wrócił na noc. W ogóle nie przyszedł wczoraj do domu. A teraz jest 16:40 i nadal go nie ma. Telefonu też nie odbiera. Pewnie się upił i leży w łóżku jakiejś lafiryndy. Już mnie to denerwuje, ale nic na to nie poradzę. Nie umiem go zmienić.
- Riker, dzwoniłeś?- zapytałam go poraz kolejny. Próbowaliśmy się dodzwonić do Rossa, ale na próżno. Jak do jutra nie wróci, będziemy musieli zrezygnować z koncertu. Z kolejnego komcertu. Wszystkie te odwołania były z jego powodu. Przez to tracimy fanów, a oni tracą pieniądze na bilety. To nie jest fair.
- Tsa. Dupa.
Ta sama odpowiedź numer pierdylion.
- Zabiję go kiedyś.
- Pomogę ci.
- Musimy urządzić dla fanów koncert przeprosinowy. Wiesz, tanie bilety, albo nawet za darmo- co nam szkodzi? Jakieś zdjęcia z każdym przy autografach. Oni o tym marzą.
- Pomyśl o kosztach wynajmu sali, Dells.
- Oj taaam. W dupie z tym.
- No dobra. Ale wychodzisz z Roko przez tydzień.- Uległ. Ale no z Roko? Przecież to skazanie na śmierć.
- Yaay, kochany jesteś.- Przytuliłam go.- Ale z Roko nie wyjdę.
- Aj tam, cicho siedź.
Poszłam do kuchni, gdzie Rocky i Ellington gadali o czymś po cichu. Jak tylko weszłam, od razu ucichli.
- Co tam?- Ell pocałował mnie w policzek i przytulił do siebie.
- O czym gadaliście?
- O...- zawahał się Rocky.- O łódkach.
- Łódki? A, tak. Łódki.- Ratliff się uśmiechnął i pociągnął delikatnie w stronę schodów. Weszliśmy na górę, a potem do mojego pokoju. Jak zwykle, kiedy tylko zobaczył moje łóżko, uwalił się na nie jak na swoje. Ale mnie to nie przeszkadzało. Rozbawiał mnie tym i swoim małym móżdżkiem. Kochałam go, po prostu. Imnej możliwości nie ma.
Poklepał miejsce obok niego, ale ja wybrałam inne i położyłam się na nim. Wygodny jest- co ja na to poradzę.
- Dells, błagam cię...
- Za tydzień.
Prosi mnie o to coś od kilku dni. Boję się jak cholera. Jeszcze tam we Włoszech będziemy mieć wspólny pokój. Ale osobne łóżka. Nie wiem po co. Wystarczyłoby jedno, ale OK...
- A czemu nie teraz?
- Za dużo świadków.
Zeszłam z niego i namiętnie pocałowałam. Gładził ręką moje włosy, jednocześnie drugą jeżdżąc po moich plecach. Od karku po dolną część pleców i z powrotem. Pod lekkim naciskiem jego palców czułam przyjemne mrowienie. Uwielbiam to.
- Będziemy cichutko.
- Za tydzień.
Powiedziałam to stanowczo i wstałam z łóżka. On schował twarz w poduszkę i głośno warknął. Parsknęłam śmiechem.
- Kobieto, wymęczysz mnie.
- Też cię kocham. Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam iść na łyżwy. Chodź ze mną- poprosiłam i wyciągnęłam przed siebie rękę. Chwycił ją i niechętnie wstał. Nie lubił jazdy na łyżwach. Uważał to za czarną magię i mówił, że tylko szarlatany potrafią na nich jeździć. Niby mu pomagam, ale gdy tylko go puszczę, od razu jego dupa ląduje na lodzie.
- Masz to cholerne szczęście, że cię kocham.- Pocałował mnie w czoło, a ja złapałam go za rękę i wyszliśmy z domu.
- Wiem to.

~~ Narrator ~~
Kiedy oni szli na łyżwy, Riker siedział w domu i marudził Rocky'emu, że nie ma co robić. Kiedy chłopak miał już tego dość, wstał, pociagnął blondyna za koszulkę i wywalił za drzwi domu. Jeszcze stanął w przejściu, żeby starszy brat nie mógł wrócić do środka.
- Skoro nie masz co robić, to przeproś Vanessę.- To był jeden z tych dni, kiedy Rocky uruchamiał swój mózg, który według Rossa i Rikera "znajdował się w dupie" i wychodził na specjalne okazje. Ross wymyślił jeszcze inną wersję z wychodzeniem, ale to niecenzuralne...
- Łoło, to ona powinna mnie błagać o przebaczenie. Przyjdzie do mnie na kolanach w końcu, zobaczysz. Zrozumie swój błąd i wtedy...
- Kurna, ty doskonale wiesz, co laska może ci zrobić, kiedy jest na kolanach.
- Zboczeniec.
- Riker, to ty o tym pomyślałeś. To ty masz skojarzenia.
- Seriooo? Rocky, "chodnik".
I Rocky zaczął się śmiać. Miał skojarzenia nawet z tym słowem. Dlaczego? Za długo by opowiadać. Może kiedyś...
- Co nie zmienia faktu...- kontynuował Riker, a brat zrobił minę mówiącą "serio stary? Serio?"- Że to ona przyjdzie do mnie na kolanach pierwsza.
I uśmiechnął się pewnie.

~~~~~~~ Kilka minut później ~~~~~~~~
- Van, proszę cię, wybacz mi.- Riker klęczał przed nią i przepraszał. Jednak zdecydował, że to on pierwszy do niej przyjdzie. Ale Vanessa nie chciała go nawet wpuścić do domu.
- Odejdź. Chcę być sama.
- Wpuść mnie, porozmawiamy i dam ci spokój, obiecuję.
Nastała długa cisza. Riker już się denerwował, ale w pewnym momencie drzwi się uchyliły, a w nich stanęła Vanessa.
- Masz dwie minuty.
Blondyn szybko wstał i wszedł do środka. Niewiele myśląc, mocno przytulił brunetkę. Na początku się wyrywała i szarpała, ale kiedy lekko ją pocałował w czoło, uspokoiła się i wtuliła w jego tors.
- Przepraszam- szepnęła, cicho szlochając. Riker pogłaskał ją po włosach. Brakowało mu jej i źle się czuł z tym, że ją oszukał. Musiał jej to wynagrodzić.

~ Laura ~
Można powiedzieć, że na lekcjach przysypiałam. Nie mogłam, po prostu nie mogłam się skupić. Cały czas myślałam nad słowami Maxa. Może to, co mówił, jest prawdą? Ale nie- szczerze w to wątpię. Gdyby tak było, to nie poszłabym dzisiaj do szkoły. No, ale muszę wpłacić na tę wycieczkę. Tylko po to (chyba) przyszłam.
Po długiej godzinie francuskiego udałam się na poszukiwanie babki od muzyki. Była w pokoju nauczycielskim.
- Dzień dobry- powiedziałam beznamiętnie, gdy mnie wpuściła. Nie lubiłam jej. Oj, strasznie jej nie lubiłam.
- Coś się stało?
- Przyszłam zapłacić.
- A co masz z nogą, Lauro?
- Przewróciłam się.- Odruchowo schowałam tę nogę za drugą. Już mniej mnie bolała, to chyba tylko stłuczenie.
Nie zadając więcej pytań, wzięła ode mnie pieniądze i wpisała na listę. Widziałam na niej nazwisko Rossa. Czyli też jedzie. Spoko, nie będę sama. Ale jeśli będzie jakieś cuda z uśmieszkami i paczadłami odwalać, to wsiadam w pierwszy pociąg i wracam do domu.
- Trzeba coś szczególnego wziąć?
- Coś sportowego, obuwie wygodne, krem z filtrem, wiatrówkę, bilety na pociąg, ale to wam rozdam na dworcu, coś ciepłego, ewentualnie strój kąpielowy. Tam jest jezioro przecież. Ale nie wyzywający, ani zbyt erotyczny, bo wygonie do namiotu! Jasne?
To. Jest. Chore. Ale spoko, nie wnikam w jej logikę. Tego czegoś się nie ogarnie. Jak strój może być erotyczny? Ze wzorami w kształcie przyrodzeń męskich? No błagam. Jakaś niewyżyta seksualbie nauczycielka z nami jedzie.
Pokiwałam tylko głową i wyszłam. Matko, uwielbiam to uczucie ulgi, gdy jej już nie widzę.
Zamiast iść na kolejną lekcję, po prostu minęłam sprzątaczki i opuściłam budynek szkoły. Teraz tylko do domu.

Gdy otworzyłam drzwi, moim oczom ukazał się widok takiej jednej, dobrze mi znanej pary. Vanessa z Rikerem siedzieli na kanapie i o czymś szeptali. Chciałam przejść tak, żeby mnie nie zauważyli, ale nie udało się. Riker mnie przywitał.
- Hej Laura!!
- Cześć.
Stanęłam u podnóża schodów i czekałam jak mnie o coś zapyta. Poznałam to po jego minie. Nad czymś się zastanawiał.
- Młody był w szkole?
- Hmm nie. A co?
- Nie wrócił na noc. Znowu.
Jak to "znowu"? Przecież wczoraj widziałam jak wieczorem, po odprowadzeniu mnie, szedł w stronę domu. No, ale dzisiaj miał jeździć z chłopakami na motorze. To może już w nocy poszedł? Albo znowu ktoś go ściga i spieprzył na drugi koniec Stanów.
- Pewnie jest z jakąś lafiryndą. Nie znasz swojego brata?- zapytałam znudzonym głosem. Ta opcja była najbardziej prawdopodobna. I najbardziej bolała.
- No właśnie się nad tym zastanawiam. Nie możemy mieć wspólnych genów, nieee. To niemożliwe.
- Ey, a ty nie miałaś kończyć za dwie godziny?- Vanessa dopiero teraz zorientowała się, która jest godzina. Ta to ma zapłon.
- Źle się czuję. Mogę iść do siebie?
- No idź.
Poszłam schodami na górę i nacisnęłam klamkę do mojego pokoju. Okno było otwarte na oścież, a papiery z parapetu leżały porozwalane na ziemi. Pościel zwinięta na podłodze, a na biurku, zamiast książek (które leżały po jego bokach) leżała jedna, mała karteczka. A na niej widniał napis:
" Przepraszam. R."
Przeszedł mnie dreszcz. Za co on, do cholery, przepraszał? I dlaczego nie wszedł normalnie, tylko oknem, robiąc mi w pokoju pobojowisko? No, chyba, że tak było. Że była tu bójka. Ale nie, to przecież niemożliwe. Vanessa była w domu cały dzień. Nie mógł wejść niezauważony. Sąsiedzi już by na policję dzwonili. Szczególnie po tym, co Ross ostatnio nawywijał. Znienawidzili go, więc na pewno od razu by o tym powiadomili władze. Albo Van go wpuściła, a okno otworzyła, żeby przewietrzyć. To najbardziej prawdopodobne.
  Podniosłam kartkę i wtedy zobaczyłam na krześle obok biurka bukiet moich ulubionych kwiatów i kluczyki do motocykla Rossa. Na karteczce przyczepionej do kwiatów widniał napis "Widzimy się w poniedziałek."
Nie, to za dużo jak na jeden dzień. Chociaż ten niedawno się zaczął. Ta sytuacja jest chora. Z chęcią bym odpoczeła od tego wszystkiego, ale najwyraźniej nie jest mi to dane. Najlepiej jutro nie pójdę do szkoły. Chociaż troszkę relaksu mi się należy. Może pojadę z Delly do spa? Albo na basen z Vanessą. A potem, przed snem, na spokojnie dokończę czytać moją ukochaną książkę, której nie mogę skończyć od tygodni... Ach, te marzenia.
  Nie mając zbytnio co robić, postanowiłam zacząć się pakować na wycieczkę. Mamy mieć ośrodek nad jeziorem. Kilka drewnianych domków, a dla nieposłusznych namioty. Właśnie, mam nie brać zbyt "wyzywającego i erotycznego" stroju, jak to powiedziała nauczycielka. Ale chłopakom na pewno by się spodobało. Znam nawet jednego, którego to bardziej pociąga...
  Kiedy już się spakowałam, wyjęłam telefon i napisałam do Rydel: "Hej, jedziem jutro do spa, przyłączysz się?". Położyłam się na kanapie i włączyłam muzykę. Właśnie leciała moja ulubiona- Crazy in love, kiedy telefon się odezwał. Sms od 'Mlecyka'- czyli Rydel. "A jak *-* Mogemmm nawet teraz :*". Odpisałam jej tylko "do jutra, Mlecyk.". Potem postanowiłam się zdrzemnąć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hei, wiem, że długo nie dodawałam rozdziału, ale nie umiałam go dokończyć. Serio. Opowiadanie robi się coraz bardziej nudne, zero akcji. Wszystko się strasznie przedłuża. I tak niedługo kończę, tak ok.8 rozdziałów zostało :') Jeśli macie jakieś pytania, walcie śmiało. Szczere opinie także mile widziane.


sobota, 2 maja 2015

Rozdział 41

~~ Laura ~~
- Chodź szybciej!- Krzyczał półgłosem Ross, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Najpierw zderzył się z szafkami, kiedy próbował się popisać, że może iść z zamkniętymi oczami, a teraz ciągał mnie za sobą, bo zobaczył Veronicę. Miałam łzy w kącikach oczu, a policzki i brzuch mnie już bolały od śmiechu. Co za idiota, hahaha.- Rusz się, to wariatka!
- Czekaaaj, nie mogę chodzić.- Serio mnie zabolała kostka. Musiałam aż usiąść. Nie wiem dlaczego tak mnie nagle zaczęła boleć, ale chyba źle stanęłam i coś mi przeskoczyło. Boli jak diabli.
- Co ci jest?- zapytał Ross z troską w głosie i kucnął przy mnie. Położył mi swoją ciepłą dłoń na policzku. Poczułam jak czerwienieję, więc ją delikatnie strzepnęłam i nie patrząc mu w oczy, próbowałam sobie rozmasować bolące miejsce, lecz było jeszcze gorzej.
- Kostka mnie napierdala, ale to nic takiego.
- Nic takiego? Pokaż.
Usiadł na podłodze naprzeciwko mnie, spojrzał mi w oczy i sięgnął do mojej nogawki. Zabrałam nogę, ale ból sprawił, że nie udało mi się uniknąć jego zatroskanego wzroku. Po kilkusekundowym patrzeniu na siebie, poddałam się i podciągnęłam kawałek nogawki do góry. Z mojej perspektywy nic nie było widać, ale z jego najwyraźniej tak.
Delikatnie przyłożył mi palce do kostki i powoli nacisnął. Z sykiem cofnęłam nogę. Ale sierota ze mnie- żeby na prostej drodze rozwalić sobie kończynę, no tylko ja to potrafię.
- Boli jak naciskam?- Jego dotyk był taki ciepły, przyjemny. Chciałam zaprzeczyć, ale nie udało mi się.- A możesz nią ruszać?
- Też dupa.
- Laura, skręciłaś kostkę- zaśmiał się. No jakim prawem on się ze mnie śmieje? To nie fair.
- Nie!
- Tak!
- Fuck...
- Chodź, zaniosę cię do domu.
Ta, i jeszcze czego. Jestem tak zmęczona, że jak mnie będzie niósł, to zasnę, a jak będę sama iść... No tylko idzie skakać na jednej nodze. No i znowu ten jego wzrok... Jemu chyba naprawdę na mnie zależy. Przecież o poprzednich dziewczynach zapominał w kilka dni i nie męczył ich o wybaczenie, nie? To chore, tylko go krzywdzę.
  Wyciągnął ręce przed siebie i nie czekając na pozwolenie podniósł mnie. Przytulił mnie do siebie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Czułam się... Bezpiecznie. Mimo tego cholernego bólu kostki przymknęłam powieki. Wtedy wyszliśmy w końcu ze szkoły i usłyszałam jego głos:
- Lau?
- Mhmm..
- To co z tym balem?
Nie odpuści, nie? Najpierw Calum, teraz on... Tylko nie Max. Fajnie. Super. Pamięta o tym w ogóle?
- Mówiłam ci już. Nie idę nigdzie.
Calumowi też odmówiłam, więc nie będziesz jedyny.
- Ale mówiłaś też, że nie idziesz, bo nie masz z kim. Teraz masz- zaprosiłem cię.- W jego oczach coś błysnęło, jakby nadzieja, oczekiwanie. Szukał odpowiedzi w moich. W pewnym momencie ją prawdopodobnie wyczuł, bo jego kąciki delikatnie się uniosły ku górze.
- Daj mi czas do soboty, okey?- Poddałam się. Nie mogę na niego patrzeć przu rozmowie, bo na wszystko się zgodzę. I gdzie tu sprawiedliwość?- Jeśli Max mnie nie zaprosi, to pójdę z tobą.
- Nie chcę siedzieć na ławce rezerwowych.- Chyba się zdenerwował.- Jeśli nie chcesz, to po prostu powiedz.
- Ale ja chcę.- Wypsnęło mi się, ale szybko się poprawiłam.- Przecież wiesz z kim teraz chodzę, a pójść możemy jako przyjaciele.
- Przyjaźń nie jest dla mnie. Nie wytrzymałbym przy tobie wiedząc, że łączy nas tylko i wyłącznie przyjaźń. Nie wiesz co czuję, kiedy obściskujesz się z Maxem. Laura, dziewczyno. Ja cię kocham, do cholery zrozum to.- Wyraźnie posmutniał. Wiedziałam, że jestem bezduszną poczwarą. Jak ja mogę go tak ranić? Jestem potworem. I jeszcze ten smutny wyraz twarzy. Ja tak nie mogę. Szkoda mi go. Współczuję mu. Kiedyś też to przeżywałam i było mi ciężko. No, ale on mi właśnie wyznał, że mnie kocha. I to bez żadnego zająknięcia się, czy zawahania. Kur** on mnie kocha, a ja jestem w stosunku do niego taka chamska!
- Ross... Przepraszam.
- Za co?
Nid podnosił głowy, a głos miał jakoś dziwnie załamany. Sięgnęłam dłonią do jego policzka. Ciekła po nim jedna mała, samotna łza. Zupełnie jak Ross. W głębi duszy jest dobrym, uroczym, kochającym chłopakiem, ale jego skorupa wszystko przyćmiła. Całe to fałszywe zło, to jaki jest dla innych, to taka przykrywka, żeby ludzie nie dowiedzieli się jaki jest naprawdę. Robi to dla popisu.
  Wytarłam tę łzę i oparłam czoło o jego policzek. Byliśmy już niedaleko naszych domów.
- Jeśli jesteś z nim szczęśliwa, to dobrze. To jedna z najważniejszych rzeczy.
- Jestem. Można tak powiedzieć.
- A ze mną byłaś?
- Zaczynasz?
- Tak.
- Byłam.
- To dlaczego do tego nie wrócimy? Nie zaczniemy od nowa?
- Wiesz co?- zapytałam, odrywając głowę od jego policzka.- Trochę mi brakuje tego bad boya. Przynajmniej byłeś wesoły. A teraz smutas z planety smutasów.
- Wcześniej miałem ciebie.
- Wciąż masz.
Postawił mnie przed drzwiami do nojego domu. Kiedy się odwróciłam do niego, chciał odejść, ale go zawołałam i cofnął się.
- Dziękuję. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.- Pocałowałam go w policzek, ale mogłam się zorientować, jak on to wykorzysta. Zanim zdążyłam się cofnąć, on mnie przyciągnął do siebie i wpił się w moje usta. O luju, ale mi tego brakowało. Odwzajemniłam pocałunek i jedną ręką poczochrałam mu włosy, więc zabrał głowę. Właśnie zdradziłam Maxa, super. Znowu jestem potworem.
- Ogar, Ross.- Uśmiechnęłam się i oddaliłam od niego. Ten oparł się o kolumnę na ganku.
- Ale ja tylko wykorzystuję sytuację.- Wygiął usta w zawadiackim uśmieszku, a ja nacisnęłam klamkę. Vanesaa była w domu, bo nie zamknęła drzwi.- Nie wpuścisz mnie do środka?
Zrobił szczenięce oczka. I jak tu takiemu odmówić? Laura, ogar! Jesteś z Maxem, a Lynch pewnie będzie chciał iść z tobą do łóżka. A znając go, rano go nie będzie, bo nie interesują go stałe związki. Super... Już gadam do siebie...
- Do jutra w szkole.
- Wątpię.
- Co?- zapytałam.
- Nie chce mi się iść do budy.
- To co będziesz robił?
- Pójdę z chłopakami na tor.
- Będziesz się ścigał? A zrobisz coś dla mnie?
- Co?
- Nie porysuj motocyklu. Do poniedziałku.
I nie patrząc na niego, weszłam do domu. Byłam cała w skowronkach, matko. Chyba mam gorączkę. Ross mnie kocha. Ale na cholerę on jeszcze się ze mną zadaje, ze wszystkimi swoimi byłymi tracił kontakt w kilka dni. Ale mi nie daje spokoju, gej jeden niedorobiony. Przez niego bardzo wątpię w to, co czuję do Maxa.
Weszłam, a właściwie pokuśtykałam do kuchni, gdzie była Van.
- Hej, masz gościa na górze- Odezwała się, nie odrywając wzroku od kręcącego się talerza w mikrofali. Wydawała się jakaś smutna, jak nie ona. Dziwne.
- Kto to?
- Jakiś chłopak.
Max... No super, ciekawe, czy uda mi się na jednej nodze wejść po schodach.
- Ty, młoda. Co ty se zrobiłaś z nogą, sieroto ty?
- Weź tam cicho siedź, albo wyjdź. Sierodztwo ze mnie i tyle. - No ja wiem... Wytrzymałam z tobą te osiemnaście lat, nie?
- No, szacun- powiedziałam z uznaniem i zabrałam jej jednego kabanosa. Wyskoczyłam z kuchni, uważając na kostkę i powoli wskoczyłam na pierwszy stopień. Nie było tak strasznie, jak myślałam. Udało mi się w niecałą minutę. Doszłam do swojego pokoju i weszłam do środka. Od rana nic się nie zmieniło. Nawet pościel była rozwalona po całym łóżku, a lampka nocna i budzik leżały na podłodze. Przy oknie stał Max. Podeszłam do niego powoli i przytuliłam od tyłu, kładąc głowę na jego ramię.
- Skąd wiedziałeś, czy Van cię nie pobije?- Zaczęłam.- Nie zna cię i nagle taki gościu przychodzi i mówi, że chce się widzieć z jej młodszą siostrą...
- Pogadamy?- przerwał mi i uwolnił się z moich objęć. Czyżby zmieżał do czegoś konkretnego?
Usiadł na łóżku i pokazał gestem, żebym usiadła obok. Tak też zrobiłam.
- Chyba za bardzo się pospieszyliśmy, co?
- Do czego zmieżasz?
- Widzę jak patrzysz na Lyncha... No wiesz, kiedy jest blisko... W twoich oczach widać wtedy jakieś nie wypowiedziane słowa kłębiące się na język. Jakąś nieuzasadnioną nadzieję, radość. Ten błysk w nich, kiedy się mijacie. Powiedz mi, szczerze, czy nadal go kochasz?
- Nie.- Dlaczego to słowo ukłuło mnie w serce?- Kocham cię, przecież wiesz.
- Kochasz, to prawda. Jako przyjaciela. Lau, widzę jak cierpisz, a nie chcę tak patrzeć i nic z tym nie robić. Skoro go kochasz, to idź do niego, zrozumiem cię.
Teraz to mam kompletny mętlik w głowie. Max się mną opiekuje, a przy Rossie czuję się bezpieczna... Chyba najlepiej będzie, jak zostan3 singielką. Odpocznę od tego wszystkiego, a jak przyjdzie co do czego, podejmę właściwą decyzję.
- Uwielbiam cię.- Wyszeptałam i uściskaliśmy się przyjaźnie. Dobrze jest mieć takiego przyjaciela.
- OK, więc ta cięższa sprawa za nami. Daj mu szansę. Widać, że cię kocha.
- Wiem... Ale wolę być chwilowe forever alone.
- Ale musisz przyznać. Ja całuję lepiej- uśmiechnął się, a ja zrobiłam grymas zakłopotania i oddaliłam się od niego. Pokiwałam przecząco głową.- Przecież nie przerywałaś nam, czochrając mi włosy, nie?
Puścił mi perskie oczko. Cholera, widział tamten pocałunek. Świetnie. Poczułam jak oblewam się rumieńcem.
Po godzinie żartów i rozmów, poszedł do siebie, a ja owinęłam sobie kostkę w bandaże i umyłam się. Gdzieś około 22 do domu wrócili rodzice. Byli na jakiejś kolacji, czy czymś takim. Ledwo się trzymałam na nogach, ale odrobiłam lekcje, spakowałam pieniądze na wycieczkę i położyłam się spać. Tej nocy miałam koszmar...

~~~~~~~~~~~~~~
Hejhooo!! Kolejny rozdział z telefonu xd Przypominam o zakładce "pytania do bohaterów". Jak będę miała dostęp do kompa to Wam odpowiem na pytania. Zwiastun też możecie obejrzeć w jednej z zakładek.
Co do rozdziału... Sorki za błędy, literówki, itd. Mam wrażenie, że rozdziały robią się coraz nudniejsze. Napiszcie mi SZCZERZE co sądzicie o ostatnich nextach. Do napisania.
Klaudia

piątek, 1 maja 2015

Rozdział 40

~~ Laura ~~
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Czy kochałam Rossa? Jak powiem prawdę, zrobi sobie nadzieję, a jeśli go okłamię, że nie kochałam go, załamie się. Dziwnie się czuję. Miałam nadzieję, że nigdy nie usłyszę tego cholernego pytania, a teraz... Kiedy patrzę w te jego smutne oczy, szukające odpowiedzi w moich, zaczynam czuć się jak potwór bez uczuć.
- Kochałam- wyszeptałam, a po chwili dodałam.- Kiedyś... Byłeś inny. Potem wszystko się zaczęło walić i... To przeszłość. Nie wracam do niej.- Jestem bezduszną poczwarą, która nie umie rozmawiać o uczuciach.- Sorki, muszę iść.
Ross się nie odzywał, tylko spuścił głowę. Najwyraźniej nie takiej odpowiedzi się spodziewał.  Szybko odeszłam od niego. Nie potrafię tak patrzeć na osobę, która przeze mnie cierpi. Może zrobię coś, żeby mniej go to bolało? Na przykład... Będę się spotykać Maxem po szkole, a nie w niej. No trzymać się za ręce możemy, przytulić czasem też , ale inne czułości poza liceum. Ooo matko, za dużo tego wszystkiego. Muszę odsapnąć. Może faktycznie zastanowię się nad tą pracą, którą zaproponowała mi babcia?
   Nawet nie zauważyłam, kiedy już skręcałam w moją ulicę. Spacerowałam sobie spokojnie, kiedy nagle podbiegła do mnie Rydel z uśmiechem na twarzy. Za nią szedł Roko. Jak ja ich dawno nie widziałam...
- Hej, Lau.- Przytuliła mnie.- Dlaczego wczoraj nie przyszłaś?
- Ross ci nie mówił?
- Nie. No to znaczy mówił tylko, że go olałaś. Tak to określił. Że wolałaś jakiegoś "pedała" w mokasynach.
Co za piep***ny ch*j! Po kiego on... Ugh!
- Że jak? Nie olałam go! Normalnie mu odpowiedziałam, że nie mogłam, bo się spotykałam z kimś. A ten cały "pedał w mokasynach" to Max, mój.. Przyjaciel.
- Chłopak.
- Tak.
- Laura, spokojnie.- Rydel pomachała rękami, jakby chciała wstrzymać ruch uliczny.- Wierzę ci. Ross jest strasznie upierdliwy od kilku dni. Ciągle marudzi. Wiesz kiedy ostatni raz widziałam go z jakąś dziewczyną? On cię kocha i..
- On kocha każdą, Delly- przerwałam jej.- No niby kiedy go widziałaś? Wczoraj? Przyprowadził na noc tę całą Veronicę, nie?
- Co?
- No jego nową pannę.
- Laura, żadnej Veroniki tutaj nie było. Nigdy.
- Ale... On z nią wczoraj odjechał spod szkoły.
- Wrócił sam. Ale na chwilę. Potem polazł do klubu i Rocky musiał po niego jechać po 3 w nocy, bo się nachlał.
  To by tłumaczyło, czemu dzisiaj był taki dziwny. Miał kaca, po prostu. No i dlatego też takie rzeczy odwalał.
- Dopiero co leżał w szpitalu, a teraz się upija? Ten człowiek jest powalony- stwierdziłam i ruszyłam przed siebie. Rydel poszła za mną.
- I tak na niego lecisz.
- Kolejna?
- To widać z daleka.
- Te stwierdzenia są u was rodzinne, czy co?
- Nie rozumiem dlaczego mu nie wybaczysz.
- Nie rozumiem dlaczego dalej dążymy ten temat.
- Pasujecie do siebie.
- On jest debilem.
- Laura, nie możesz przestać o nim myśleć.
Co za chora rozmowa.
- A co z tobą i Ellem?
No i rozgadała się na dobre. Że za kilka dni jadą do Włoch na tydzień, we dwoje. I, że Riker dostaje przez to paranoi. Mówiła też o Rockym, który ma nową dziewczynę. I to już długo. Podobno Nicole jest bardzo miła i uwielbia się bawić z Roko. Jedyne, co mnie zaniepokoiło, to to, że to od Rydel dowiedziałam się o kłótni mojej siostry z Rikerem. Dlaczego Vanessa sama mi tego nie powiedziała? W sumie, ja też jej nie wspominałam o Maxie...
   
•• Następny dzień ••
Pffff muzyka pierwsza, siedzenie z Rossem, długie 45 minut i ględzenie babki po czterdziestce. Jak ja nienawidzę czwartków, ugh. Nie dość, że się nie wyspałam, to jeszcze nie wzięłam kasy na wycieczkę. No gorzej być nie może.
- Dupek!- Usłyszałam nagle za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Veronicę i Rossa. Rozmawiali. A właściwie, to kłócili się, ale nie wiem o co. Widać było, że Lynch dostał z liścia.
- Ty jesteś jakaś opętana.- Chłopak złapał się za głowę. No niezłe widowisko, nie powiem.- Masz obsesję.
- Myślałam, że ci się podobam.
- Kto ci tak powiedział?- zaśmiał się. Człowieku, weź nie bądź taki chamski, kurde.
- Ale... Zabrałeś mnie na przejażdżkę swoim motocyklem i w ogóle obejmowałeś.
- I wysadziłem cię za zakrętem, prawda? Więc odczep się ode mnie, bo zasługujesz na kogoś o wiele lepszego ode mnie.- Czy on naprawdę powiedział coś takiego? Niee, to nie może być Ross Lynch.
  Oparłam głowę o ręce na ławce i wygodnie się ułożyłam. Masakra, zaraz zasnę. Tej nocy zmrużyłam oczy na około dwie godziny- nie więcej. Nie mogłam spać, dręczyły mnie wyrzuty sumienia, chociaż nie wiem dlaczego. Wtedy chciało mi się płakać. Tak bez powodu. Tsa, dziwne. Wiem.
- Cześć.
- Niezła scenka- skomentowałam, patrząc na mojego rozmówcę. Miał czerwony policzek. No a ja pewnie wory pod oczami.
- Przesadziła, proste. Miała tylko moje zdjęcia zrobione z ukrycia. Jakaś nienormalna.
- A ty mogłeś być milszy. Masz tam w środku choć kawałek serca? Czy jesteś tylko pozbawioną uczuć bryłą, niezdolną do okazywania miłości?- Boże, muszę iść spać. Gadam jakieś bzdury z kosmosu wzięte. Ale mina Rossa była bezcenna.
- Naprawdę sądzisz, że nie jestem zdolny do miłości?
- Jak możesz o tym mówić, skoro nigdy tego nie zaznałeś?
- Jesteś tego pewna?
- Oczywiście.
- W stu procentach?
- Tak.
- Czyli uważasz, że nigdy nikogo nie pokochałem, tak?- Matko, dłużej tego nie zniosę. To tortura psychiczna. Straciłam wątek, nawet nie wiem jakich racji bronię.
- Na pewno nie bardziej, niż siebie samego.
- Wbrew pozorom- nie jestem samolubem, Lauro.
- To kogo tak niby pokochałeś? Swój motor, nie?
- Odpowiedź jest oczywista, nie uważasz?- Świdrował mnie wzrokiem. Czułam to przy kręgosłupie- te ciarki mnie coraz bardziej niepokoiły. Nawet nie zauważyłam, że tylko my gadamy, a lekcja się już dawno zaczęła.
- Może podzielicie się z klasą, o czym tak zawzięcie dyskutujecie, co?- Myślałam, że padnę na zawał. Ross się tylko uśmiechnął i przeniósł wzrok na nauczycielkę. Uff- wreszcie mogłam odsapnąć. Niewidoczne linie wokół kręgosłupa i krtani poluźniły uścisk.
- Chyba już wszystko słyszeli, nie?- Zmroził ją wzrokiem. Wyobrażam sobie, co teraz musi czuć ta babka. Gniew, niepewność, słabość i nienawiść. Wiem, bo to czułam, kiedy się kłóciliśmy z Rossem. Nie cierpiałam tego.
- Zostaniecie po lekcjach, posprzątacie salę. Nie wyjdziecie z niej, dopóki nie będzie błyszczeć.
O nie. Sprzątanie sali? Z nim? Sama? Błagam, wszystko, byle nie to. Mogę wypastować podłogi w całej szkole, umyć okna, ale... Nie to! Znając Lyncha, pewnie coś wymyśli. Coś, przez co zostaną poddane próbie moje uczucia.
- Przyjdźcie tutaj po ostatniej lekcji. A teraz nie gadajcie już.- Nauczycielka dokończyła i zabrała się za prowadzenie lekcji. Znowu przysypiałam.
  Noo, jeszcze tylko siedem minut, szybciej- dawaj, Dzwonek.
- No więc, co do tej wycieczki. Ba pieniądze czekam do jutra. Zbiórka będzie w poniedziałek o 7:00 przed szkołą. Zabierzcie spray na komary i rzeczy z tej listy. Ośrodek jest nad jeziorem. Wrócimy dwa dni przed balem. Reszta informacji będzie na karteczkach.- I przy ostatnim zdaniu zaczęła rozdawać papierki z potrzebnymi rzeczami, planem tych czterech dni dni i takimi tam.
- Jedziesz?- zapytał mnie nagle Ross. Aż podskoczyłam. Wyszeptał mi to do ucha, co spowodowało dreszcze.
- Noo, a co?
- Nic, nic. Tak tylko pytam.
Mi się wydawało, czy on się uśmiechnął jak zbok? On też jedzie? I ma plan. O nieee, nie, nie. Po kiego Ross tam? Tylko tego mi było trzeba. A najgorsze jest to, że Max zostaje na te dni w szkole, żeby nadrobić zaległości z miesiąca. Super- sama z tym tlenionym blondi nad jeziorem. I to bez Maxa. Lepiej być nie mogło!

** 5 GODZIN PÓŹNIEJ **
Przebrałam się po w-fie i powoli, bardzo powoli wyszłam z szatni. Trudno, że śmierdziało tam po przepoconych facetach i ich cuchnących skarpetach z poprzedniej godziny. Wolałam siedzieć w tym smrodzie, niż sprzątać salę z jakimś patafianem, do którego prawdopodobnie nadal coś czuję. Uświadomiłam to sobie podczas rozgrzewki. Przecież to w sumie dzięki niemu doznałam trochę adrenaliny w życiu, to z nim miałam swój pierwszy raz i to on był moim pierwszym chłopakiem oraz tym, który pierwszy mnie pocałował. Nie tak łatwo zapomnieć o człowieku, który tak namieszał mi w życiu. Ale czasu nie cofnę. Teraz jestem z Maxem i jestem szczęśliwa. Kocham go, a uczucie do Rossa z czasem przejdzie. Wszystko w końcu się kończy, prawda? Ktoś kiedyś powiedział, że w chwili kiedy zaczynasz się zastanawiać czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze. Ale związek z nim był cudowny... Przez pewien czas. Potem mnie za bardzo to wszystko przytłaczało. Teraz czuję się wolna. No, prawie. Muszę jeszcze przeżyć tę karę.
   Po ostatniej lekcji, jaką był francuski, poszłam do sali od muzyki. W środku była tylko nauczycielka, która nawet nie podniosła wzroku znad sterty papierów kiedy weszłam. Czyżby Ross sobie odpuścił? Nie chciało mu się sprzątać po całym dniu nauki? Kurde, mogłam to przewidzieć. Że zostanę sama i pójdzie mi to dwa razy szybciej.
- A gdzie zgubiłaś chłopaka?
Baba spojrzała na mnie spod okularów.
- Chłopaka?
- Lyncha.
- Niee, my nie jesteśmy razem. Ja chodzę z kimś innym. Ale to raczej nie powinno pani interesować.
- Owszem, nie powinno. Ale osobiście uważam, że to jest za szybko. Niedawno przecież byłaś w ramionach Rossa, a teraz...
- Niech się pani, za przeproszeniem, przymknie i przestanie chrzanić te bzdury. To moja sprawa z kim jestem, a pani nie ma prawa mieszać się w moje prywatne życie, nie?
Wkurzyłam się na nią. No sorry, ale to nie jej zasrany interes z kim jestem i byłam. Czy nie może po prostu wyjść i pozwolić mi sprzątać, żeby było szybciej?
 Nagle drzwi się otworzyły i do sali wszedł spocony Ross. Czyli ćwiczył na w-fie? Wow, co za zmiana. Co się stało, że ON zaczął ruszać tym swoim tyłkiem?
- Cześć.- Uśmiechnął się do mnie jak chochlik. Był czerwony na twarzy, a włosy sterczały mu na wszystkie strony świata. Nauczycielka tylko na nas spojrzała i wyszła, zostawiając nam na zapleczu wszystkie potrzebne rzeczy. Teraz zobaczyłam jaki tu był syf.
  Ławki stały porozstawiane pod ścianami, a na nich leżały plakaty, zdjęcia i informacje, które trzeba wymienić. Tablice korkowe opierały się o nogi krzeseł, a te zaś, były ustawione w wielkim kółku na środku. Instrumenty leżały w nieładzie i kurzu na półkach, a rośliny na parapecie usychały. Czysta tablica to była tutaj chyba... Na początku roku szkolnego? Cała była w kolorowej kredzie, a pod nią stało stare wiadro w kałuży z praktycznie białą wodą w środku. O warstwie pyłu na podłodze nie wspomnę, tak samo na ławkach, przy których zwykle nikt nie siedzi. Najgorzej było z gumami poprzyklejanymi do ławek od spodu. 
- Czy ty ćwiczyłeś na w-fie?
- Pogięło? Wyszedłem na chwilę po chipsy do marketu niedaleko i kurna fanki spotkałem, musiałem spieprzać, bo nie dawały mi spokoju. 
Ach ta naciągana sława. Szkoda, że media i te jego fanki nie wiedzą jaki jest naprawdę. Przedstawiają go jako "chodzący ideał", albo wzór do naśladowania. No ja podziękuję za takiego idola, który z gangiem zabił w przeszłości członka mafii.
- Może chciały cię po prostu... Obejrzeć na żywo, pomacać to i owo, no wiesz.- Zarysowałam palcem w powietrzu kółko wokół niego.
- I przy okazji zaciągnąć w krzaczki, nie? Zajmuję miotłę- zmienił temat i wziął do ręki miotełkę. Zaczął odwalać, że to mikrofon, a on sam jest jakąś megagwiazdą rocka.
- Wiesz, uczą się od idola. 
Jego mina była bezcenna. Spojrzał na mnie spod byka i odłożył "mikrofon". Nie spuszczając wzroku ze mnie, podchodził coraz bliżej, nie spieszył się w ogóle. Za to ja, z każdym jego krokiem, coraz bardziej się oddalałam, aż w pewnym momencie uderzyłam dupą o ławkę i byłam zmuszona się zatrzymać. Potajemnie wzięłam brudną szmatkę od tablicy z biurka.
Kiedy Ross był już na tyle blisko, że mogłam poczuć jego perfumy, zaczął się nade mną nachylać, a ja, za to oddalać, przez co leżałam plecami na ławce. Pod nim.
- Sugerujesz coś?- zapytał, zmieniając głos na uwodzicielski. Przeszedł mnie dreszcz. Laura, nie patrz w te oczy, nie paczaj tam...
- To znaczy?
- Nauka od idola pewnych spraw.
- Nie jestem twoją fanką.
- Nie pociągam cię?
- Nie.
- Nic dla ciebie nie znaczę?
- Nic a nic.- Do czego on zmierza? Zaczynam się bać.
- Skoro tak, to mnie pocałuj.
- Ross, ja nic do ciebie nie czuję.- Kogo ja oszukuję, nie umiem kłamać.
- Oszukujesz samą siebie.- Kurwa.
- Nie.
- To dlaczego głos ci drży, masz ciężki oddech, źrenice ci się powiększyły, masz rumieńce, a serce wali ci jak facet kobietę?
Zniżył się jeszcze bardziej, praktycznie na mnie leżał, a jakby opuścił głowę niżej, nasze usta by się dotykały. No i spojrzałam w te jego oczy. Poczułam mrowienie w brzuchu, a policzki mi zapłonęły jeszcze bardziej.
Kiedy zbliżył swoją twarz do mojej, po wewnętrznej stronie uda przeszył mnie prąd. Nie- tak nie może być. 
Wystawiłam szmatkę i to ją pocałował, a ja szybko odeszłam na bok. Myślałam, że nie wyrobię kiedy się tak wycierał. Wyglądał komicznie.
- Przesadziłaś.
 Obraził się na mnie? No... Wziął miotłę i zaczął zamiatać. Nawet się nie odzywał, ani na mnie nie patrzył- tylko zamiatał. Ja zabrałam się za zmazywanie tablicy. 
  Po piętnastu minutach bolały mnie ręce i miałam dość tej ciszy. Wrzuciłam szmatkę do wiadra, przez co wylała się z niego woda, i podeszłam do Rossa. Stanęłam przed nim, ale nawet nie przerwał sortować papierów. 
- Ej.
Zero reakcji. Kolejna próba.
- Ross?
Nic.
- No weź, to za tę szmatkę? Ross.
Dalej nie reagował. Odłożył tylko papiery i spojrzał mi w oczy. Tyle. 
- Jesteś zły?
- Tak.
Wow, nareszcie coś!
- Wybaczysz?
- Pomyśli się.
- Proszę?
- A co będę miał w zamian?- On już się chyba nie gniewa, co? Skoro zaczął coś wymyślać..
- A co chcesz?
- A co mi dasz?
- A na co masz ochotę?
- Na ciebie.
Mogłam się tego spodziewać. W ogóle przez tę rozmowę nawet nie zauważyłam, że opieram się o ścianę, a on mi blokuje drogę rękoma. Odepchnęłam go lekko od siebie i odeszłam od niego. Tak nie może być. Nie mogę się do niego na nowo zbliżać. Przecież jestem z Maxem i nie chcę go skrzywdzić.
- Może kiedy indziej.- Podniosłam kosz z ziemi, a w drugą rękę wzięłam wiadro z brudną wodą. - Idę wymienić wodę i... wynieść śmieci.
 Nic nie odpowiedział, więc nie czekając dłużej, wyszłam na korytarz. Matko, jak tu pusto, aż strasznie. Miałam nadzieję, że nie będę musiała tyle tutaj siedzieć, zwłaszcza sprzątać z Rossem. No ale takie jest życie. Nic na to nie poradzę.
  W łazience spotkałam nauczycielkę, która dała nam karę. Już chciała się bulwersować, że wyszłam z sali, ale zauważyła, że wymieniam wodę w wiadrze, a przy zlewie są worki ze śmieciami.
- Jak wam idzie?
- Dobrze. A teraz przepraszam, ale mam robotę.
- Pogodziliście się z Rossem?
 Aż wylałam na siebie wodę, co wyglądało, jakbym się zeszczała. No nie nooo, świetnie! I w ogóle jakim prawem ona się znowu miesza w moje życie? Ugh, nie wyrobię.
Zostawiłam napełnione wiadro i wyniosłam śmieci. Wracając jeszcze weszłam po nie do łazienki i skierowałam się do sali, gdzie były już ustawione ławki, a Ross na jednej leżał.
Postawiłam wiadro na miejsce, a następnie usiadłam za biurkiem kobiety. Leżał tam otwarty dziennik. Uuu, jutrzejsza grupa będzie mieć sprawdzian. Sprawdziłam swoje oceny. Akurat z muzyki miałam dość dobre. Ross dostał dwie szóstki? Wow.
- O czym gadałaś z Calem?- zapytał Ross. Cal- tak mówimy na babkę od muzyki.
- Co? Ale skąd wiesz?
- Przecież jak wszedłem, to wkurzałaś się na to.
- Aaa, to. O niczym.- Dalej przeglądałam dziennik. Po co on ma wiedzieć, że wciskała mi kit o nim?
- Laura? To coś o mnie?
- Nom.
- Czyli co?
 Podniósł się i spojrzał na mnie. Kiedy zobaczył mokrą plamę na noich spodniach, o mało co nie wybuchnął śmiechem. Ostrzegłam go wzrokiem.
- To była prywatna rozmowa.
- Ale o mnie, czyli mogę wiedzieć, nie?
- Ale nie musisz, nie?
- Powiesz mi kiedyś?
- Kiedyś.
- Czy ty wiesz, Lau, ile mi już rzeczy obiecałaś na później?
- Spokojnie, ja, w przeciwieństwie do niektórych, dotrzymuję obietnic. 
Wstałam od biurka, odkładając dziennik na miejsce. Nie zwracając uwagi na pewną osobę, która przyglądała się moim ruchom z boku, podlałam kwiaty i przetarłam blaty ławek. Na koniec wrzuciłam szmatkę od tablicy do wiadra i usiadłam na ławce obok Rossa. Za oknem już się ściemniało. Było po 19. Matko, sprzątaliśmy tutaj ponad trzy godziny?
- Masz już sukienkę na bal?- zapytał, przerywając ciszę. Położyłam głowę na jego ramieniu. Mogłabym przysiądz, że przeszedł go dreszcz.
- Nie idę na bal.- Zamknęłam oczy. Byłam zmęczona, najchętniej położyłabym się spać. A o balu to po co rozmawiać? Max mnie jeszcze nie zaprosił, a czasu jest coraz mniej.
- Nie masz się w co ubrać? Czy nikt cię nie zaprosił?
- Mam sukienkę. Od twojej starszej siostry, która niedługo jedzie sama z Ellem daleekooo stąd.- Tak, specjalbie mu to przypomniałam. Wzdrygnął się.
- Jestem za młody na wujaszkowanie. A drużbą na ich ślubie stanowczo nie będę. 
- Praktycznie wszyscy w twojej rodzinie mają drugie połówki, wow. No oprócz ciebie i Rylanda.
- Młody ma dziewczynę. Od kilku dni. A skąd pewność, że ja nie mam?
- To kto to?
- Lau, kotku. Przecież wiesz. 
- No, twój kotek jest zajęty.
- Ale na bal wolny...
- Nie, Ross- nie pójdę z tobą na bal- powiedziałam stanowczo i wstałam. Zrobił to samo.
- No weeeź. Oboje nie mamy partnerów. Poza tym musisz zrobić coś, żebym ci wybaczył. 
- Ty możesz coś zrobić.
- Co?
- Odprowadzić mnie do domu.

~~~~~~~~~~~~~~
Hei koty :*
No rozdział jest...
Nie będę się wypowiadać na jego temat, cóóż. 
Dodałam zakładkę "Pytania do bohaterów", odwiedzajcie ją. No i co by tu jeszcze...
Aha- doszłam ostatnio do wniosku, że wolę mieć kilka dłuższych, szczerych komów, niż pierdyliard fałszywych.
No i nie wiem co jeszcze, więc do nexta.
Klaudia
PS Sorki za błędy, ostatnio piszę tylko na fonie, bo laptopa to najchętniej wywaliłabym przez okno. Gówno się zepsuło i skazało mnie na telefon ;_;