czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 36

~~ Laura ~~
  Obudziłam się w kurtce. Dziwne, najwyraźniej to nie był tylko zły sen. I pewnie byłam tak zmęczona, że zapomniałam zdjąć buty. No i kurtkę. W ogóle, to która godzina?
- Laura!- nagle usłyszałam za sobą cieniutki głosik jednego z moich kuzynów. Najmłodszy, prawie  czteroletni, ma na imię Ben. Ogólnie to wczoraj przyjechała babcia, dziadek, ciocia, wujek, druga ciocia; kuzynka, Amelia, z dziesięcioletnią córką Kiarą i jeszcze chrzestni, Maggie oraz Matt z dziećmi, Benem właśnie i Carterem. Jednym słowem SAJGON! Dzielę pokój z dwoma małymi, ale kochanymi gnomami.
- Nooo?- odpowiedziałam mu w końcu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Ben miał w łapkach mój telefon.- Ej, oddaj mi to.
- Hehehe, nie.
- Czemu?
- Bo nie ma dżemu. Zawsze tak mówisz.
- Ben- wstałam i przybrałam stanowczy ton. Wyciągnęłam rękę po swoją własność, jednak on zamiast telefonu, dał mi nadgryzioną parówkę.- Daj mi mój telefon.
- Ale ja rozmawiam.
- Co? Z kim?!
- Był na samej górze... Ja nie wiem kto to.
Na samej górze listy był Ross, bo to z nim ostatni raz się kontaktowałam. Świetnie, ciekawe co sobie pomyślał, otrzymując smsy typu "Ahshakahsnskaka". Tak, Ben nie umiał jeszcze pisać. Na szczęście.
- Pseplasam. Pobawimy się?? Ploooose!
- Masz Cartera, gnomie.
Pierdyliard wiadomości i jeszcze więcej nieodebranych połączeń, a do nogi przylepiony czterolatek. Lepiej być nie może. Gdzie są wszyscy?!
- Laura.
- Słucham.
- Nie lubię cię.
- Wiem, Benny. Ja ciebie też nie lubię. A teraz leć do Cartera, pewnie mu się nudzi.
I skutecznie go spławiłam. Teraz zobaczyłam godzinę. 11:48. No nieźle.
  Hmmm... Wiadomość od Rydel, to może później; Ross- usuń, znowu Ross- usuń i tak w kółko. Znudziło mi się to i kiedy chciałam zadzwonić do niego i dowiedzieć się, o co mu chodzi, rozmyśliłam się i postanowiłam zejść do reszty rodziny. Nie lubię takich spotkań. Ale przynajmniej babcię mam z głowy. Przepytuje Vanessę.
- Laura, chodź do mnie na chwilkę!- usłyszałam prośbę Maggie z salonu, kiedy szłam do kuchni. Przewróciłam oczami i podeszłam do niej ze sztucznym uśmiechem na ustach.
- Heeej- wymamrotałam uprzejmie.- Jak się spało?
- Dobrze. Naprawdę tu u was fajnie. Ale wiesz, że musimy porozmawiać, prawda?
- Yyymmm... A o czym?
- Widziałam pełno plotek w internecie. Jesteś dziewczyną muzyka?
Maggie zawsze duchem była nastolatką, mimo, że jest koło czterdziestki. Za to ją lubię. Rozumie mnie lepiej, niż mama.
- Nie, już nie. Ale chodziliśmy chwilę.
- Czy ja dobrze słyszę? Czy słuch mnie już zawodzi?- No i babcia wkroczyła do akcji. A już miałam nadzieję, że uniknę tej rozmowy.
Byłyśmy we trzy w salonie. Babcia rozsiadła się wygodnie w ulubionym fotelu i pociągnęła łyk herbaty.
- Opowiadaj- uśmiechnęła się staruszka.- Co to za chłopak?
- Żaden, jestem znowu singielką.
- Co to singielka?
Tym razem wtrącił się Ben, który przylazł tu z Carterem. Ugh! Jezu, czy teraz będę miała choć trochę prywatności?!
   Wyszłam szybko z salonu i w mgnieniu oka znalazłam się na dworze. W końcu spokój.
   Przysiadłam na werandzie i podciągnęłam kolana pod brodę, otaczając je rękoma. Nie było za ciepło, słońce schowało się za chmurami. Zaraz chyba lujnie, jak w nocy. Wpatrywałam się w podjazd i siatkę do kosza nieprzytomnym spojrzeniem. Myślałam o Rossie. Chociaż nie chciałam. Żałuję, że od razu nie powiedziałam mu prawdy, jestem idiotką. Ale on tak po prostu ze mną zerwał. Bo uwierzył w kłamstwa. Pewnie szybko znajdzie sobie nową laskę, spędzi z nią noc i porzuci. A ja dalej będę się obwiniać o głupoty.
- Cześć.
Z zamyśleń wyrwał mnie jakiś chłopięcy głos. Odwróciłam się tak gwałtownie, że aż zrzuciłam koc i zerknęłam na swojego kuzyna.
- Siema, Carter.
- Vanesska cię szuka.
Carter miał dziewięć lat, to brat Bena. Mieszkają z rodzicami w Detroit, z resztą jak reszta rodziny. W końcu to moje rodzinne miasto, tam się urodziłam.
- Co ja jej znowu zrobiłam?
- Jakiś Ross chce z tobą gadać. Więcej nie wiem.
- Dała ci cukierki, co?
- Tak.
Po tych słowach, w podskokach wbiegł do domu. Ross chce pogadać? No to będą kłopoty... A dobra, co mi szkodzi? Najwyżej ciśnienie mi skoczy.
  Już za nim zdążyłam dobrze wejść do środka, dopadła mnie Vanessa z telefonem w dłoni.
- Laura...
Przerwałam jej.
- Powiedz, że dzwonię do niego.
Słyszałam krótką odpowiedź w słuchawce "Okay", więc niechętnie wybrałam numer do blondyna. Nie musiałam długo czekać.
  Nie zwracając uwagi na całą rodzinkę w salonie, poszłam do pustej kuchni.

~~ Narrator~~
ROZMOWA TELEFONICZNA:
Laura: Co chciałeś?
Ross: Musisz tu przyjść.
L: Niby dlaczego?
R: Bo cię proszę? Dziennikarze tu są. I fanki. Chodź.
L: What the... Na cholerę ja tam?
R: Chcą przeprowadzić z nami wywiad.
L: Sam go udziel.
R: Lau, kotku...
L: Nie nazywaj mnie kotkiem, jasne?! Niech zgadnę, nagrywają tę rozmowę, nie?
R: No oczywiście, że tak. A czego się spodziewałaś? Możesz przyjść? Czy to dla ciebie za trudne?
L: Wiesz co? Przyjdę. I powiem im prawdę o tobie, debilu.
R: Nie zainteresujesz się tym, jak się czuję?
L: Cóż, wiem na pewno, że mocno jebnąłeś się w ten tleniony łeb. Tyle mi starczy. Narka.
R: Do zobaczenia, kotku.
L: Ugh!
Rozłączyła się, wściekle wkładając telefon do kieszeni. Szybko poszła do swojego pokoju i nie zważając na pytania od rodziny, zamknęła się w nim, żeby się przebrać i odświeżyć.
Wzięła krem.
- Co za palant!
Wybrała czarną koszulę w kratę.
- Cholerny egoista!
Biały podkoszulek i podarte, szare rurki.
- Jak ja mogłam się w nim zabujać?!
Czarne Conversy i zestaw bransoletek. Z tym kompletem weszła do łazienki. Pod prysznicem zaklęła pod nosem, przypominając sobie co kiedyś robiła z Lynchem. Nawyzywała go jeszcze od zboczeńców i idiotów przy robieniu makijażu, a następnie biorąc swoją skórzaną kurtkę, pognała schodami w dół. Przy drzwiach spotkała siostrę.
- Idę do Rossa/Rikera!- oznajmiły wspólnie i wyszły w tym samym czasie. Rozdzieliły się, kiedy Van podeszła pod dom Lynchów.

~~ SZPITAL, Laura ~~ 
TU JEST PUSTO do cholery! Niby fani, dziennikarze, tak? Gdzie? Ja się pytam, gdzie!?
  Korytarz prowadzący do sali, w której leżał Ross, był całkowicie pusty. Brakuje tylko tego sianka, które jest w westernach. Dodatkowo ta cisza. Ona chyba nie towarzyszy fankom, które opłakują idola w szpitalu. Ani wywiadom. Dobra, walić to. Skoro już tu jestem, to do niego pójdę. Przecież to... Nic wielkiego... Kurw... On mnie okłamał przecież, co za debil... Ugh!
  Ledwo weszłam do pomieszczenia, a już się uniosłam:
- Co ty odpierdalasz?
- Też się cieszę, że cię widzę.
Jego uśmiech był zabójczy, mimo rozciętej wargi. Poczułam, że się rumienię. No nie no, błagam. Nie teraz. 
- Wymyśliłeś to?
- Nie chciałaś ze mną rozmawiać.
- Bo nie ma o czym.
- Jest- nalegał, a z jego twarzy zniknął uśmiech.- Usiądź.
Zrobił miejsce obok siebie. Udam, że wcale nie chciałam tam usiąść. Stałam tylko z założonymi rękoma i czekałam, aż to on się odezwie. Tak, jestem uparta.
- Możemy do siebie wrócić?
Zamurowało mnie. Że... Wrócić? What? Nie, no bez jaj. To nie może być prawda. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Już chciałam powiedzieć "Sorka, ale przecież nie masz do mnie zaufania, kumplujesz się z gościem, który mnie prześladuje, no pewnie- wróćmy do siebie. A potem mnie zostawisz, bo coś o mnie usłyszysz. Nie ma mowy." Zamiast tego powiedziałam:
- Hmm... Wybacz, ale nie wracam do starych miłostek.
- Czemu?
- Ross, to jak czytanie tej samej książki w kółko i w kółko, kiedy wiesz jak to się kończy. 
- Nie porównuj mnie do czytania książki, co?- uniósł jedną brew, ale natychmiast skrzywił się z bólu. Zapomniał o szwach, a ja z przyzwyczajenia zerwałam się do niego.- No, skoro już tu jesteś, to usiądź, ko... Lau.
Usiąść, czy nie usiąść? O to jest pytanie... Nie, no nie będę taka zaborcza, już bez przesady. Ale i tak przegiął.
 Zajęłam miejsce poza zasięgiem jego rąk i wpatrywałam się w niego uważnie. Robił to samo. Patrzyliśmy sobie w oczy zdecydowanie za długo. Ale ja nie spuszczę wzroku, nie chcę wyjść na mięczaka. Zachowuję się jak dziecko, prawda?
- Powiesz mi w końcu- przerwałam milczenie- o co ci chodzi? Zerwałeś ze mną, to nie dzwoń do mnie, daj mi żyć, okey?
I znowu ta smutna mina. No ja zaraz nie wytrzymam, muszę jak najszybciej stąd wyjść.
  Nagle drzwi do sali się otworzyły, a w środku pojawił się lekarz Rossa z pielęgniarką. Ross jak tylko zobaczył kolejną dawkę leku, odchylił głowę do tyłu, mamrocząc coś gniewnie pod nosem.
- Dzień dobry, pani Lauro- przywitał się uprzejmie mężczyzna w fartuchu.- Wszystko dobrze? Pani jest dziwnie blada.
   Jak tylko to powiedział, Ross natychmiast podniósł głowę, aby na mnie spojrzeć, ale pielęgniarka kazała mu się położyć z powrotem. Warknął coś o "lekarkach z horrorów", a ja prychnęłam. Jego mina rozwalała, kiedy patrzył morderczo na strzykawkę z lekiem przeciwbólowym.
- Wszystko w porządku- odpowiedziałam, uśmiechając się.- To pewnie przez tę pogodę. 
Facet pokiwał w zamyśleniu głową i podszedł do Rossa. Blondyn ledwo powstrzymywał się przed zaśnięciem. To chyba przez te leki.
- Jak się czujesz?- Teraz lekarz zapytał jego. Ten ziewnął i odpowiedział sennym głosem:
- Spoko. A kiedy będę wolny?
- Może jutro, albo pojutrze.
Błagam, pojutrze, niech to będzie później... Jeszcze przylezie do mnie i rodzinka go pozna. Albo babcia. Uu...
- Jutro muszę wyjść.
Nagle się rozbudził. Spojrzał na mnie kątem oka i podniósł się gwałtownie na łóżku. Widziałam, że go coś zabolało, bo starał się zaretuszować grymas bólu na twarzy, jednym ze swoich uśmiechów. Zaraz po tym, jakby mu się coś zakręciło w głowie, miał takie nieobecne spojrzenie. 
  Jezu, jak on okropnie wyglądał. Podkrążone oczy, jedno podbite. Lewa brew i skroń w szwach. Trochę niżej zadrapania na policzkach. Górna warga rozcięta, a na szyi- sine ślady po przyduszaniu. (Swoją drogą dziwne, że jeszcze to nie zeszło). 
  Zerknęłam ostrożnie na jego klatkę piersiową w bandarzach. Prawy nagarstek zwichnięty. A dalej już nie mam ochoty patrzeć. 
Wiem, że nie powinnam się o to obwiniać, ale po prostu... Nie potrafię. 
 Nawet się nie zorientowałam, kiedy zostaliśmy sami. On siedział na swoim szpitalnym łóżku i wpatrywał się we mnie zaciekawionymi oczami, a ja... Ja miałam rumieńce. Tsaa, niestety.
- Narka- tylko na tyle było mnie stać? Naprawdę? Przynajmniej mi głos nie zadrżał, jak to on ma w zwyczaju. 
 Ross chciał się podnieść, ale zrobił to za szybko i z syknięciem z bólu, skulił się. A ja, jak ostatnia idiotka, przestraszyłam się, aż zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i zerwałam się do niego. Położyłam dłoń na jego zabandażowanym ramieniu. Od razu podniósł głowę. Kiedyś już dawno rozbierałby mnie w pościeli, a teraz tylko wpatrywał mi się głęboko w oczy. Czułam dreszcze i łaskotanie w brzuchu, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Nie byliśmy już razem. A mimo to... Ciągnęło mnie do niego coraz bardziej. To chore.  
  Kiedy przejechał delikatnie kciukiem po moich ustach, w jego oczach dostrzegłam tęsknotę i smutek. Ughh chciałabym go teraz przytulić i nie puszczać, ale... Gdybym to zrobiła, to bym się rozkleiła i nigdy stąd nie wyszła. 
  Nagle usłyszałam przyspieszone pikanie aparatury. Czyżby serce Rossa szybciej zabiło? A może to tylko moja chora wyobraźnia? 
  Zacisnęłam powieki, żeby nie okazać skruchy i tego, jak bardzo bym chciała być teraz z nim, w jego ramionach, poczuć znowu smak jego ust. Ponownie otworzyłam oczy, patrząc na niego lodowatym, oschłym wzrokiem.
- Pa, Ross.
Unikając jego spojrzenia, kątem oka zauważyłam, że uniesioną dłoń zacisnął w pięść, a usta ułożył w cieniutką linię. Nie, ja muszę stąd jak najszybciej wyjść, bo zaraz zawrócę i tam zostanę, do cholery.
  Z wielkim trudem wróciłam do domu i unikając pytające miny rodziny, zamknęłam się w swoim pokoju. W środku był Ben.
- Laura, pobawisz się ze mną?
W sumie... Nie zaszkodzi mi to. 
- Przynieś swoje dinozaury i roboty, to się pobawimy.

~~NARRATOR~~ 
Po wyjściu Bena, Laura została na chwilę sama. Usiadła na łóżku i wzdychając ciężko, uświadomiła sobie jedną rzecz. A mianowicie: Ross Lynch ma rozdwojenie jaźni. Innego wytłumaczenia na jego zachowanie nie było. Najpierw z nią zrywa, a potem dzwoni, wymyśla jakiś wywiad i mówi "Ey, wróćmy do siebie". 
  Przeczesała sobie ręką włosy i opadła zmęczona na pościel. Wtedy sobie uświadomiła, że łóżko było niepościelone. Ale nie przejmowała się tym. Ważne, że było wygodnie. 
   Przymknęła powieki, mając cichą nadzieję, że Ben będzie szukał swoich zabawek co najmniej godzinę, albo po prostu o niej zapomni, ale po chwili usłyszała pukanie do drzwi. Z ogromną niechęcią otworzyła lewe oko i wymamrotała:
- No wejdź, Ben.
- To nie Ben.- Usłyszała znajomy jej głos. Gwałtownie podniosła głowę i wtedy  zobaczyła tę osobę. Gość przysiadł na krześle, podpierając się o laskę.
- O co chodzi?
- Co byś zrobiła- zaczęła babcia łagodnym głosem- gdybym ci powiedziała, że moja dobra przyjaciółka znalazła dla ciebie pracę?
Laura zaniemówiła. Praca? Gdzie? Kiedy może zacząć? 
W jednej chwili podniosła się z łóżka i jednym susem znalazła się przy babci. Wpatrywała się w nią zaciekawionym wzrokiem.
- Gdzie? Jakie stanowisko?
- Właściwie to... Przesłuchanie i jakieś zdjęcia. No wiesz, przebierają cię, mówią ci jak masz się wyginać, robią takie nastroszone włosy i robią ci dużo zdjęć.
- To jest sesja zdjęciowa, babciu. Jaki casting? I gdzie?
- Do reklamy. Albo jakiegoś filmu. Nieee wiem. Ale raczej film. 
- Gdzie?- trzeci raz zadawała już to pytanie. Zdawało jej się, że babcia nie chce jej na to odpowiedzieć.
- Hiszpania. 
- Wybacz, ale nie przyjmę oferty.
Hiszpania? Laura się zastanawiała, dlaczego właściwie odpowiedziała tak szybko, bez namysłu, ani nic. Zaskoczył ją też jej stanowczy i oschły ton. 
 Babcia wydawała się zbita z tropu.
- No cóż- westchnęła z dezaprobatą.- Jak wolisz. Pomyśl o tym. 
I wyszła, pomagając sobie laską. Ledwo wyszła z pokoju, a na dole dało się słyszeć dzwonek do drzwi i energiczne pukanie. 
  Walić to, pomyślała sobie.
- Nie raz jeszcze w LA będzie casting- powiadomiła ściany w swoim pokoju. W końcu była sama. Ben nadal szukał swoich zabawek, które Vanessa przed nim ukryła. Też ją, bowiem męczył o wspólną zabawę. 
  Laura ułożyła się jak rozgwiazda na swoim łóżku i z twarzą w poduszce, założyła słuchawki. Nie wiedziała ile czasu upłynęło, ale sądząc po tym, że odpłynęła na chwilę, a za oknem zmierzchało, zdała sobie sprawę, że już po 20. Przeciągnęła się leniwie. Aż dziwne, że Ben jej nie obudził. A w dodatku na dole słyszała jak babcia prowadzi z kimś konwersację. Rozpoznała także głos Cartera, Bena, Maggie i... No właśnie. 
  Zerwała się na równe nogi tak szybko, że musiała się przytrzymać szafki, aby nie upaść. Wtedy przypomniała sobie, że na uszach ma jeszcze słuchawki, chociaż nic w nich nie grało. Rzuciła je na biurko, razem z telefonem i powoli, jak myszka, wyszła z pokoju, ostrożnie kierując się na dół.
- ... A kiedy miała cztery latka...- Babcia. Opowiadała mu kompromitujące Laurę historie z jej dzieciństwa.- Zdeptała swojego pierwszego żółwia. Pamiętam to. Albo jak Stella... Pamiętaj, młody człowieku, że jak będziesz mieć dzieci...
- Wystarczy!- Laura wbiegła do salonu, zanim babcia zdążyła dokończyć zdanie. Spostrzegła w rogu kanapy trzęsącego się ze śmiechu Rossa, Maggie w fotelu oraz Cartera z Benem, którzy bawili się w chowanego.- Babciu, mówiłam, żebyś nie wpuszczała obcych.
- Ale to nie jest obcy. Widziałam go na zdjęciach w twoim pokoju.
Laura- rumieniec. Ross- brew w górze. Taka była ich reakcja na słowa Isabelli. 
Nagle Ben się poddał i zaczął biegać wokół brunetki. Zacisnęła powieki i starając się unikać rozbawionego wzroku Lyncha, schyliła się do kuzyna, krzyczącego jej imię. 
- Ben!- zawołała, próbując go uspokoić. Zatrzymał się.- Słuchaj, Vanessa chciała się z tobą pobawić. 
Wiedziała, że to był cios poniżej pasa, ale zignorowała kuzyna i spojrzała poważnym wzrokiem na Rossa. 
- Chodź na górę.
Zabrzmiało to groźniej, niż się spodziewała, ale blondyn kulejąc, wszedł do jej pokoju i usiadł z ulgą na łóżku.
- Powinieneś leżeć w szpitalu. Debil. A jak ci się serce zatrzyma? Jesteś cały w bandażach, pogieło cię, prawda?! 
- Chciałem...
- Nie obchodzi mnie co chciałeś- przerwała mu, podchodząc do okna. Stała teraz plecami do chłopaka.- Słuchaj, zaraz stąd wyjdziesz, albo zadzwonię po pogotowie.
Martwiła się o niego. Chociaż ją zostawił. Sama się sobie dziwiła, że cokolwiek ją to obchodziło.
- Chciałem ci tylko powiedzieć...- zawiesił głos. Laura powoli się do niego odwróciła. Siedział ze splecionymi palcami, uparcie wpatrując się w swoje dłonie. Nie podnosił głowy, jakby się nad czymś zastanawiając. W pewnym momencie po prostu prychnął i powoli się podniósł. Przez chwilę stał bez ruchu, próbując pozbyć się zawrotów głowy, a potem kulejąc, podszedł do Laury. Nie patrzył jej w oczy. Wzrok skupił na ich stykających się dłoniach. Laura też to zrobiła. Na początku delikatnie bawił się jej palcami, uśmiechając się krzywo, po czym zabrał jedną dłoń i przyłożył ją do ciepłego policzka brunetki. Zarumieniła się, ale nie chciała, żeby to zobaczył. A czuła, że on na nią patrzy. Schylił się tak, aby ich spojrzenia się spotkały i nachylił się nad nią. Jej oddech był nierówny, stykali się czołami. Nie chcąc dalej tego przeciągać, odsunęła się od niego na tyle, żeby móc patrzeć mu prosto w oczy. Były nieprzeniknione. 
- Daj mi szansę- poprosił takim drżącym głosem, że Laurze przez ułamek sekundy zmiękło serce. Zrobiło jej się go troszkę szkoda. Pokiwała jednak przecząco głową, a on zacisnął powieki. Zbliżył się do niej i spróbował pocałować, lecz ona go lekko odepchnęła.
- Nie.
Zatrzymała dłoń na jego torsie. Czuła pod palcami jak mocno mu bije serce. "Nie wytrzymam, on musi stąd zaraz wyjść", pomyślała sobie.
- Lau...
Opuściła rękę i przygryzła wargę. Wkrótce po tym go przytuliła. Ross ją objął na tyle, na ile pozwalały mu na to bandaże, a twarz schował we włosach brunetki. Szybko jednak się od niego oddaliła i nie zerkając na niego, powiedziała słabym, zachrypniętym głosem:
- Idź już.
Ross nic nie mówiąc, podszedł do drzwi,  już miał je otwierać i wychodzić, kiedy Laura go zawołała.
- Ross?
- No?
- Zrobisz coś dla mnie?...
- Nooom...
- Nie przychodź jutro.
- Jasne- mruknął ponuro bardziej do siebie, niż do niej i gwałtownie szarpnął za klamkę. Nie zwrócił uwagi na Cartera i Bena, którzy stali pod drzwiami, dopóki młodszy nie pociągnął go za nogawkę.
- Czego?
- Co ci się stało?
- Coś cię boli?
Chłopcy się przekrzykiwali, próbując być coraz bliżej Rossa. W końcu ten, wyczuwszy ból w klatce piersiowej, skrzywił się i nachylił do nich. Miał wrażenie, że głowa mu zaraz wybuchnie.
- Miałem wypadek, okey? Nic mnie nie boli, coś jeszcze, czy mogę iść?
Carter uderzył go z pięści w zabandażowane ramię, niby po przyjacielsku, ale Lynch zdusił syknięcie.
- Co robiłeś u Lau?
- A to jakiś wywiad? Gadaliśmy. A teraz sorry, spadam.
Powiedziawszy to, podniósł się. Trochę za szybko to zrobił, więc musiał się podeprzeć o ścianę, aby nie upaść, a potem odszedł od nich, utykając na jedną nogę. Szybko minął salon, żeby nie wpaść na kogoś z rodziny Marano i w mgnieniu oka znalazł się na dworze. Nie miał zamiaru wracać do domu, tym bardziej do szpitala. 
- Ey, Ross?!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie chce mi się tutaj nic pisać, rozdział też do dupy. Znowu zawiodłam. Ostatnio wszystkich zawodzę, soooł... Miejmy nadzieję, że nexta dodam szybciej xD 
 Domyślacie się kto zawołał Rossa?


niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 35 + niespodzianka

~~ Narrator ~~
Rocky podjął bardzo nieodpowiedzialną decyzję. Kazał Rylandowi prowadzić, kiedy on w świetle mijanych latarni, czytał pamiętnik Rossa, który jego młodszy brat znalazł pod łóżkiem blondyna. Omijał pokreślone, podarte kartki, szukając czegoś o sobie. Znalazł jednak tylko jakieś denne (według niego) teksty, wpisy i rysunki.
- Skleił strony, kretyn jeden- mruknął wkurzony brunet i rzucił zeszyt na tylne siedzenie. Ryland wzniósł oczy ku niebu, ciężko wzdychając.
- Czasem mam wrażenie, że mimo wieku, jestem dojrzalszy od ciebie, wiesz, Rocky?
Chłopak nie odrywał wzroku od drogi. Rocky dopiero teraz zorientował się, że siedział na miejscu pasażera.
- Ty, a co ty odwalasz?- poruszył się nagle.- Gdzie ty siedzisz? Co ty robisz w ogóle?
- Nieee, przecież ja nic nie mówiłem parę sekund temu, niee... Sam mi kazałeś prowadzić, geniuszu.
- Siedź cicho. Nie udzielaj się, kit mi wciskasz- uparł się przy swoim, a młodszy prychnął załamany.- Pewnie mi zajomałeś kluczyki, jak czytałem.
- Ta, bo nie mam nic lepszego do roboty, nie?
Później już jechali w milczeniu. Rocky bał się, że Ryland zaraz spowoduje wypadek, albo źle skręci i wpadną do studni. Oczywiście tylko sobie to wyobrażał, jego młodszy brat jeździł całkiem dobrze.
    Około pół godziny później byli już na miejscu. Rocky wziął z tylnego siedzenia zeszyt brata, schował go w kurtce, a Rylandowi podał torbę z innymi rzeczami. Weszli w milczeniu do szpitala i od razu skierowali się do sali, w której leżał nieprzytomny Ross. Rozsiedli się wygodnie na taboretach pod ścianą. Rydel spojrzała na nich z dezaprobatą widoczną w oczach.
- Dłużej się nie dało?
Bracia wymienili się porozumiewawczo wzrokiem. Rocky pomijając wcześniejsze pytanie siostry, zadał swoje.
- A gdzie Laura?
- Pojechała do domu- odpowiedział mu Riker.- Jej rodzinka wróciła.
Rydel westchnęła ciężko.
- Że też nie mógł sobie znaleźć innego dnia na bójkę. Pojutrze są urodziny Laury, zaprosiła nas. Mam nadzieję, że Ross się obudzi.
- Ja mam nadzieję, że jeszcze trochę pośpi.- Wszyscy popatrzyli zszokowanym wzrokiem na Rylanda i Rocky'ego, którzy mówili to w tym samym czasie.
- Zabije mnie za to, że byłem u niego w pokoju!- dokończył najmłodszy z Lynchów. Zaraz po nim, odpowiedział także Rocky.
- A ja muszę... Dokończyć swoją lekturę. Nie wnikajcie.
Wyjął spod kurtki dziennik i go otworzył na pierwszej stronie. Nie zwracał uwagi na rozmowy w pomieszczeniu, był zbyt zajęty czytaniem.
" Kiedyś taki dener wkurwiający koleś mnie zapytał co sądzę o miłości, czy w ogóle wiem co to znaczy, bo nie szanuję dziewczyn. Odpowiedziałem mu, że dla mnie MIŁOŚĆ to po prostu ślepa dziwka, bez własnego życia i poczucia humoru. A jak mnie jeszcze zaczął męczyć pytaniami typu 'A dlaczego tak traktujesz laski?', zdzieliłem mu w mordę i się zamknął."
- Rocky, co ty czytasz?- Rydel teraz stała przed nim i wpatrywała się w niego zaciekawionym wzrokiem. Przed chwilę patrzył jej prosto w oczy, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Och, no wiesz. Takie hobby.
- Hobby? Pamiętnik Rossa?
- Skąd to wiesz?- Ściszył głos do szeptu. Rydel usiadła obok niego na podłodze.
- Ponieważ mój młodszy braciszek był na tyle mądry, że go podpisał- wyjaśniła, patrząc na niego z dezaprobatą.- Wiesz, że nie powinieneś tego robić?
- Nie matkuj mi.
    Rocky ponownie otworzył zeszyt i przeczytał ostatnią stronę, ignorując siostrę.
"Ciekawe, co byście zrobili, gdybym nagle zniknął? Tak bez pożegnania, słowa wyjaśnienia. Bolałoby? Mam nadzieję, może kiedyś tego spróbuję."
- Rocky!
- Czego?!- uniósł się. Zapomniał się, że jest w szpitalu, a obok leży jego brat. Nieprzytomny.
Popatrzył na Laurę, która właśnie przyszła do nich razem z Vanessą.- Sorki. Cześć.
- Nie masz nic lepszego do roboty?
Najwyraźniej Laura i Rydel zdążyły już sobie porozmawiać. Brunet tylko wzniósł oczy ku niebu, a następnie rozsiadł się wygodnie na skraju łóżka Rossa.
- Oj dajcie już spokój- westchnął.- Tu i tak nic ciekawego nie ma. Nazywa tylko miłość ślepą dziwką i pisze, że może kiedyś kogoś opuści. A ja szukam tylko czegoś o sobie.
- Niezła wymówka- mruknął nagle Riker, otaczając ramieniem Vanessę.- To se szukaj i przy okazji daj znać, jak coś o mnie tam wspomni.
- Mam! Ale to o Laurze.
- O mnie?- zdziwiła się brunetka.- Nie, nie. Nie chcę tego słuchać.
Rocky zrobił 'brewki', czytając kolejne słowa. Marano przez chwilę się wahała, w końcu przygryzła wargę, wykonała niepewne machnięcie ręką i odwróciła się.
- "Niedawno poznałem taką Larę Laurę. Jest nawet spoko i (...)".
- To tyle?
- Dalej jest tak troszkę gorzej...
- Dawaj.
- No dobra- kontynuował.- "(...) i mam takie cholernie debilne wrażenie, że podoba mi się bardziej, niż inne panny. Kurwa, nienawidzę, kiedy mam uczucia. Kilka razy były takie sytuacje, kiedy na przykład się całowaliśmy, że... no że serce zaczynało mi walić jak szalone i chciałem przejść do konkretów, ale wtedy wychodziłem na zboka, gnoja, dupka, palanta, jak to ona określała... Ale jak w końcu..."... Kontynuować?
Laura skinęła głową. Rocky westchnął i czytał dalej, reszta słuchała z zaciekawieniem. Przez moment było słychać tylko pikanie aparatury.
- "(...) Jak w końcu TO zrobiliśmy, to czułem się MEEEGA dziwnie. Kurwa, no serio nie wiem co się ze mną dzieje."
Kiedy skończył, spojrzał na zaróżowione policzki Laury. Ratliff się uśmiechnął zawadiacko i dawał jej sójki w bok. Zmroziła go wzrokiem, ale nie przestał, więc po chwili oboje wybuchnęli śmiechem.
- Lau- odezwała się Vanessa, gdy się uspokoili.- Słuchaj, ja już będę się zbierać.
- Dopiero przyszłaś- przypomniał jej Riker, jeszcze mocniej tuląc do siebie.- Zostań.
- Riker, jest już późno. U mnie w domu jest babcia, której obiecałam opowiedzieć swoje osiągnięcia w życiu. Laura- zwróciła się do siostry.- Idziesz ze mną?
- Zostanę z Rossem.
- Odwiozę cię- zaproponował Riker, ponownie zbliżając się do Van. O ile to "bardziej" było możliwe.
- Chłopacy, my też lecimy- zdecydowała Rydel. Bracia wbili w nią wzrok, jakby zrobiła coś niewiarygodnie głupiego.- No co? Ross chce od was odpocząć. Na 100%. I jest już późno.
- I może jeszcze mi powiesz, że mam zostawić tutaj dziennik?
Rocky wydawał się być obrażony, co sprawiało, że wyglądał komicznie. Rydel skinęła głową. Chłopak z niechęcią odłożył pamiętnik na szafkę i wyszedł z sali w milczeniu. Po chwili reszta też się pożegnała z Laurą oraz Ratliffem i poszli w ślady bruneta.
  Laura podeszła do Rossa i siadając na skraju łóżka, chwyciła go delikatnie za dłoń. Pierwszy raz poczuła od niego taki chłód, zawsze był ciepły.
- Obudzi się- odezwał się Ellington, który stał za nią.- Zostaliśmy sami.
Spojrzała się na niego spod zmrużonych powiek. Nigdy jakoś tak nie gadali ze sobą.
- Uważaj sobie, masz Rydel.
- A ty Rossa, spokojnie.
- Zerwał ze mną.
Na jej twarzy od razu zawitał smutek. Przed oczami stanęły jej wydarzenia z rana. Odruchowo zagryzła wargę, żeby się nie rozpłakać.
- Co?- Ratliff wydawał się zdziwiony.- Ale... Czemu?
Opowiedziała mu w skrócie wszystko o Drake'u i Ashtonie, o zdjęciach i reszcie.
- Przecież on cię kocha, inaczej by przecież nie walczył.
- Ostatnio mam wątpliwości.
Wyszeptała i zanim się zorientowała, po jej policzku spłynęła łza. W pewnym momencie brunet usiadł obok niej i otoczył przyjacielsko ramieniem.
- Nawet jeśli cię zostawił, to prędzej czy później przyjdzie w klęczkach. Albo nie, bo jeszcze uzna to za zboczone- oboje się zaśmiali, a po chwili Ell jeszcze dodał- Tak, czy siak, kiedyś pożałuje, że teraz cię rzucił. I to jeszcze w takiej chwili... Powinien ci pomagać. Albo skopać tych ćwoków. A jak nie on to ja to zrobię.
- Ellington...- Laura nie wytrzymała i się uśmiechnęła. Kolejna łza. 
Ratliff ją wytarł wierzchem dłoni, a Laura się zarumieniła. 
- Tak mi na imię, słucham?
- Ty jesteś mega pokręcony.
- Myślisz, że jakbym tego nie wiedział, to pokazywałbym się z Rockym publicznie? Spokojnie, jestem z Delly, nie musisz się tak rumienić na mój widok.
Pacnęła go lekko w ramię, a on odwzajemnił jej się sójką. 
- To z zimna, debilu.
- Taaak, yhmm... Jeszcze mi wmawiaj, że tu jest mróz.
- No, Antarktyda normalnie. 
Po tych słowach mimowolnie ziewnęła. To był ciężki dzień, a na dodatek ostre światło jarzeniówek drażniło oczy. 
- Zawieść cię do domu? Już późno. A ty zaraz zaśniesz. I tak się już zbieram.
Zastanawiała się nad tym przez chwilę, aż w końcu podjęła decyzję. Sennym wzrokiem spojrzała na zegarek. "22:48, cały dzień straciłam.", pomyślała sobie. 
Wstała powoli z łóżka i nachyliła się nad Rossem. "Jaki on poobijany, biedny." 
  Pocałowała go delikatnie w czoło. Przez chwilę miała wrażenie, że sprzęt szybciej zapikał, ale doszła do wniosku, że z przemęczenia jej się przesłyszało. 
 Wkrótce z Ellingtonem czekała już na taksówkę pod szpitalem. Lało jak z cebra, więc brunet dał jej swoją kurtkę.


- Laura, Laura, Laura!- Rydel była zdecydowanie nieznośna o piątej nad ranem.- Wstawaj, kurde!
- Cooo?- zamruczała zdezorientowana i zaspana Laura.- Co ty... Jak tu weszłaś? Która godzina?...
Blondynka jej odpowiedziała, nie patrząc na zegarek.
- Twoja babcia mnie wpuściła. Wpół do piątej. Dzwonili ze szpitala, rozumiesz?
- Co? Babcia? Szpital, tak wcześnie? Jezu, czy was wszystkich pos..
- Albo Vanessa. Nie odróżniam ich. Wszystko ci wytłumaczę w samochodzie, no rusz się!
Rydel wstała i pociągnęła za sobą niewyspaną przyjaciółkę. Ta zakryła usta dłonią i głośno ziewnęła, niechętnie zmuszając się do otwarcia oczu. Głos Delly był drżący i zaniepokojony, dlatego Marano założyła na koszulkę kurtkę i przebrała spodnie tak szybko, jak tylko mogła. Ledwo ubrała buty, a Rydel już pisała liścik w jej imieniu, że pojechała z nią do szpitala, bo coś tam, coś.
  Gdy były już w samochodzie z zaspanym Rikerem, Rydel postanowiła jej wszystko wyjaśnić.
- Czekaj, czekaj. Chcesz mi wmówić, że Ross...
- Nie, daj mi dokończyć. No więc, tak jak mówiłam. Kazałam dzwonić lekarzowi jak tylko się coś stanie. A że nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi, to teraz tam jedziemy. Rozumiesz?
Brunetka przetarła posklejane oczy i skinęła głową. Tak naprawdę jej nie słuchała. Było za wcześnie, jeszcze nie ogarniała faktów. Wiedziała tylko, że Rydel ją właśnie porwała i wywozi ją do szpitala.
- Czyli- zaczął Riker opierając się ręką o drzwi- jakiś psychopata w fartuchu każe nam przyjechać, bo pewnie coś zapikało nie tak, a ta robi aferę.
- Czuję to w kościach, Riker.
- Lekarz jest psycho?- Laura zmrużyła oczy.- To Dells u mnie o wpół do piątej kurde po łóżku skacze. Człowieku, ja mam piżamę pod kurtką.
- Wszyscy Lynchowie są psycho.
Riker tylko potwierdził jej przypuszczenia. Pokiwała potakująco głową, myślami i duchem była jednak gdzie indziej. Myślała, o tym, czy jeśli teraz zaśnie, to coś ją ominie. W końcu jednak przysnęła, ale nie na długo. Rozbudziło ją gwałtowne hamowanie.
  Nadal wydawało jej się strasznie dziwne, być w szpitalu o tej porze.
   Nim się obejrzała, byli juz pod salą, w której leżał Ross. Podszedł do nich lekarz.
- Państwo z rodziny?
- Siostra.
- Brat.
- Dziewczyna.
- Dobrze, więc proszę za mną. Przepraszam, że obudziłem o tej godzinie, ale to ważne. Czy pan Ross miał kiedyś jakiś wypadek, skutkiem którego był uraz czaszki?
- Tak- potwierdziła Rydel.- Raz, ale to jak miał pięć lat, to możliwe, żeby to jeszcze jakoś zagrażało?
- Na szczęście nie, ale musiałem zapytać. Dostrzegliśmy drobne ślady na czaszce podczas prześwietlenia.
- To po to nas obudziłeś?- zapytała zirytowana Laura. Zapomniała o dobrych manierach, była zbyt zaspana. Tej nocy zasnęła tylko na dwie godziny, a potem wpadła Rydel.
  Lekarz puścił jej ton mimo uszu i spojrzał na nią spod okularów.
- Dzwoniłem dlatego, że pan Ross się chciał z wami zobaczyć.
 Cała trójka momentalnie się rozbudziła. Przekrzykiwali się nawzajem.
- Ross?!
- Gdzie on jest?
- Czego on ode mnie chce?
- Kiedy się obudził?
- Jak się czuje?
- Kiedy wyjdzie?
- Czego on ode mnie chce?
- Spokojnie- poprosił lekarz.- Która z pań to Laura?
- Ja!
- Ona!
- Ross chciał rozmawiać, podobno to coś ważnego i mimo bólu kazał natychmiast zadzwonić.
Mężczyzna w fartuchu wskazał dłonią na salę, a Laura ciężko westchnęła. Przez chwilę nie wiedziała, czy tam iść, czy udawać, że jej nie ma. Ciekawość jednak wzięła górę.
  Przygryzając wargę, udała się w kierunku wskazanym przez doktora. Miała problemy z otwarciem drzwi (była tak zmęczona, że zajęło jej chwilę zorientowanie się, że trzeba je pociągnąć), ale w końcu znalazła się w słabo oświetlonej salce.
   Przy drzwiach były poustawiane pojemniki na wodę razem z plastikowymi kubeczkami. Światło z ulicznych latarni wpadało do środka przez okna na końcu i oświetlało podłogę pokrytą linoleum. 
   Laura powoli, niepewnym krokiem zbliżyła się do łóżka Rossa. Było najbardziej oddalone, a chłopak na nim, bawił się telefonem. Gdy tylko zobaczył Laurę, od razu go schował. 
- Hej...
Podeszła bliżej. Blondyn się nie odzywał, tylko patrzył na nią swoimi ciemnymi oczami. W końcu jednak na jego twarzy pojawiły się jakieś emocje. Ale tylko przez ułamek sekundy. Ból i złość.
- Jak się czujesz?
- Jest OK.
Nie wiedziała co powiedzieć. Najchętniej by go teraz przytuliła, ale wolała nie ryzykować. Złapała go nieśmiało za rękę, jednak on natychmiast ją cofnął.
- Aaa...- dziewczyna była zmieszana- o czym chciałeś porozmawiać?
- Nie domyślasz się?
- Ale mogę cię o coś spytać? Wiem, że teraz pewnie cię wszystko boli i wolałbyś mieć tę rozmowę za sobą, ale...
- Pytaj- przerwał jej. Spojrzała na niego spod długich rzęs i przerzedziła ręką włosy.
- No... Bo wtedy przed tą bójką... No wiesz. To zerwałeś ze mną na serio?
Chłopak nie patrzył jej w oczy. Dłuższą chwilę milczał, nie odwracając wzroku od kabelków. W końcu jednak usłyszała jego cichy, oschły głos.
- Tak. 
Słowo zdawało się odbijać echem od ścian. Laura skinęła głową i wstała, nie odwzajemniając jego wzroku, jednak kiedy chciała odejść, blondyn złapał ją za rękę i przyciągnął. Zapomniał, że wszystko go boli i nieoczekiwanie poczuł niemiłe uczucie w klatce piersiowej, a głowa zaczęła nieprzyjemnie pulsować. Musiał zamknąć na chwilę oczy, bo zobaczył mroczki.
- Zostań ze mną.
Jego zachrypnięty głos sprawił, że Laura się zarumieniła. 
- Przecież ze mną zerwałeś.
- To nie musi się tak kończyć, Laura.
- To ty to skończyłeś.
- Lau, zrozum. Już ci nie ufam, rozumiesz?
- Ja nic nie zrobiłam!
Powiedziała to głośniej, niż zamierzała. Aż Ross chwycił się za głowę i jęknął.
- Nie krzycz. 
- Pa, Ross.
- Czekaj, mieliśmy pogadać.
- Po co? Już mi nie ufasz. 
- Zostań.
Mimo, że nie wiedziała po co, usiadła na skraju jego szpitalnego łóżka i wbiła wzrok w podłogę. Poczuła, że oczy jej się zamykają, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Opowiesz mi swoją wersję wydarzeń?
- Już ją znasz. Te zdjęcia to po prostu przeróbki. Zrobione w ramach chorej zemsty za to, że odmówiłam seksu z kolesiem. Sam się przekonałeś jaki jest silny, boję się go. Kto jak kto, ale ty powinieneś się pierwszy zorientować, że to fejki. Nie raz widziałeś mnie w bieliźnie...
  Znowu się nie odzywał. Patrzył tylko na sufit i zastanawiał się, co teraz zrobić. W końcu jednak odnalazł dłonią jej dłoń i złączył ich palce razem. Laurę przeszedł dreszcz.
- Dlatego chciałaś wyjechać? Bo jakiś gościu cię prześladuje? Wystarczy, że naślę na nich bandę i...
- To dlaczego nadal tego nie zrobiłeś?- zabrała rękę i wstała.- Wszyscy cierpią.
- Bo Ashton jest moim kumplem, a Drake... Stary znajomy z podwórka, trochę się poprztykaliśmy i teraz jest jak jest. To przeze mnie teraz się znęca nad tobą. Chce mi ciebie zabrać, jak ja mu kiedyś zabrałem laskę. Czyli Jo. Widzi ile dla mnie znaczysz i się mści.
- Nie mogę tego słuchać... Jak mogłeś mi nie powiedzieć?!
- Nie krzycz.
- Ty jesteś nienormalny! Jestem tylko przedmiotem w waszej patologicznej grze, tak? Ugh!
- Laura, więcej nie przychodź. To koniec, rozumiesz? Trzymaj się ode mnie z daleka.
- Nie miałam zamiaru. Jesteś zwykłym dupkiem.
Warknęła i wyszła z sali, gwałtownie zamykając za sobą drzwi. Na korytarzu napotkały ją dwie pary zdziwionych oczu. 
  Z trudem powstrzymywała się od płaczu i drżącego głosu.
- Odwieźcie mnie do domu.
Nie czekała na jakąkolwiek odpowiedzieć, dlatego żeby ukryć łzy cieknące po policzkach, odwróciła się na pięcie i skierowała do wyjścia. Rydel skinęła głową w jej stronę, po czym popatrzyła stanowczym wzrokiem na Rikera. Od razu zrozumiał o co jej chodzi i poszedł za Laurą.
  Rydel westchnęła zaciekawiona tym, co się stało między Rossem a Laurą. Zdążyła zauważyć łzy brunetki.
  Otworzyła wielkie białe drzwi i od razu pomaszerowała na sam koniec sali. Jej gumowe podeszwy tenisówek były praktycznie niesłyszalne na linoleum, co sprawiło, że kiedy zbliżyła się do brata, jego serce ze strachu szybciej zabiło. Teraz nie mógł tego ukryć.
- Cześć, Ross. Jak się czujesz? Coś cię boli? Ty płaczesz?
- Nie, weź się ogarnij. Trochę mnie głowa boli, żebra, brzuch... ręka, noga, twarz... Wystarczy? Czy coś jeszcze? A, właśnie. Czuję się jak gówniany tchórz. Znowu.
- Znowu?
Blondynka usiadła na skraju łóżka, a on z cichym jękiem się trochę przesunął. Nie patrzył jej w oczy, chociaż czuł na sobie jej wzrok. Po kilku sekundach odpowiedział jednak głosem pozbawionym emocji:
- Nieważne.
- Ross, wyglądasz jak zombie.
To stwierdzenie było takie nagłe, że blondyn mimo panującego między nimi napięcia, zaśmiał się. Mruknął coś niezrozumiale pod nosem i przymknął oczy.
- Szczera jesteś.
- A co, mam kłamać? Powiedz mi, co zrobiłeś Laurze?
Znowu milczenie. To denerwujące milczenie. Ileż można? Rydel już się denerwowała. W sali było słychać ich oddechy i przyspieszone bicie serca Rossa. W końcu nabrał powietrza do płuc i się skrzywił.
- Dells, idź już.
- Porozmawiajmy. I tak muszę czekać, aż Riker po mnie wróci.
- A gdzie on jest?
- Odwiózł Laurę. Wiesz, że nas zaprosiła na jutro? Mówiła ci? Chciała, żebyśmy poznali jej rodzinę. No babcię, kuzynów i tak dalej.
- Nie, nie mówiła mi.
- Co się stało?
- Zerwaliśmy. Po prostu.
Mówiąc to, załamał mu się głos. Nie uszło to uwadze Delly. Uniosła jedną brew do góry i popatrzyła wyczekująco na brata. Nadal miał zaciśnięte powieki, a usta układały się w cieniutką linię. Z jego twarzy wyczytała ból, niepewność i... smutek?
- Rydel...- wyszeptał wreszcie- Jaaa... już jej nie ufam, ale... Jezu, to chore.
- Ale ją kochasz.
- Nie wiem. A tak w ogóle, to kto pozwolił Rocky'emu  czytać mój dziennik?
Rydel zamurowało. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Chciała się dowiedzieć więcej o jego rozmowie z Laurą, ale tak szybko zmienił temat, że zapomniała o tym.
- Skąd wiesz?
- Słyszałem. I widzę go na szafce. A tylko Rocky jest na tyle głupi, żeby ruszać moje rzeczy. A z resztą. Nieważne. Zostaw mnie już.
- Jak chcesz. Wiesz co? Przykro mi.
- Czemu?
- Bo się oddaliliśmy od siebie. To pa- pożegnała się i wstała. Za oknem powoli się rozjaśniało. Była już za dwadzieścia szósta. Chłopak jak zwykle chwilę pomilczał, a potem po cichu poprosił drżącym głosem, żeby go przytuliła. Trochę się zdziwiła, ale nie dała tego po sobie poznać. Delikatnie go objęła, a po jakimś czasie poczuła coś ciepłego i mokrego na swoim ramieniu. Podniosła głowę i zobaczyła, że Ross ma mokre oczy. Unikał jej spojrzenia, więc oddaliła się bez słowa i zostawiła go samego. Wydawało jej się, że usłyszała jeszcze za sobą ciche "Przepraszam", ale pewnie jej się przesłyszało.
  Wyszła na korytarz oświetlony jarzeniówkami i odruchowo zmrużyła powieki. W porównaniu z tamtą salą, było tutaj za jasno. Minęła kilku lekarzy i wyszła głównymi drzwiami. Na dworze panował półmrok, więc stanęła pod latarnią i zaczęła się rozglądać po parkingu. Samochód Rikera stał tam, gdzie go poprzednio zostawili. Podeszła tam i okazało się, że za kierownicą czekał na nią brat, a z tyłu spała Laura. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem i usiadła obok brunetki. Natychmiast otworzyła oczy. Były zaszklone.
- I jak?- zapytała sennym głosem. Rydel pokiwała tylko głową i odpowiedziała:
- OK. Ale dlaczego wy płaczecie? Oboje.
Rikerodpalił silnik i wyjechali na drogę.
- On i płacz? No nieźle. Zerwaliśmy. Po prostu.
- To z kim ty teraz pójdziesz na bal?
- Jaki bal?
- Zimowy. W waszej szkole- wyjaśniła.- Ciągle o tym mówił, że chce cię zaprosić, czy jakoś tak.
- Ale tego nie zrobił. I nie zrobi. Pewnie weźmie jakąś nową laskę, albo w ogóle nie pójdzie- wzruszyła ramionami i przeczesała dłonią włosy.- Nie obchodzi mnie to.
Rydel już nic nie mówiła. Oparła się o drzwi i patrzyła na mijane ulice. Nagle w samochodzie rozległa się głośna muzyka. Wszyscy podskoczyli, a Laura sięgnęła po swój telefon.
ROZMOWA TELEFONICZNA:
- Halo?- odebrała znudzonym głosem.
- Lau, nie obrażaj się na mnie.
L: Nie dzwoń do mnie.
R: Bardzo jesteś na mnie zła?
L: Nie, w ogóle. Ross, zerwałeś ze mną bez powodu.
R: Dotarło to do mnie teraz. Proszę, wróć.
L: Jestem zmęczona.
R: Zobacz jak się zmieniłem przez ciebie. Teraz już nawet nie umiem dobrze przywalić, a kiedyś kur...
L: Widzisz? Znowu mnie o coś obwiniasz, tak? Dobra, odwal się ode mnie, nie dzwoń więcej.
R: Laura...
Rozłączyła się i schowała komórkę do kieszeni. Westchnęła ciężko, odruchowo odwracając głowę do Rydel. Patrzyła na nią pytającym spojrzeniem, ale się nie odezwała. Laura była jej za to wdzięczna. Uśmiechnęła się tylko i resztę drogi przejechali w milczeniu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No hej... Nawaliłam na całej linii. Przepraszam. Ostatnio mam za dużo roboty, jeszcze teraz doszła choroba i szlaban na neta (pisałam o tym w odpowiedzi na jeden z komentarzy), ale udało mi się coś napisać. I pewnie wyszło beznadziejnie, prawda? Przepraszam za wszelkie błędy, szybko pisałam xd Ale kiedy nie miałam weny, wykorzystałam czas na zrobienie zwiastuna, czy czegoś w tym stylu. Późno na zwiastun, wiem, ale kit. To ta niespodzianka. Nie wiem, czy Wam się spodoba, ale mam nadzieję, że się na mnie nie gniewacie za bardzo, co? Proszę, komentujcie. 58 osób obserwuje bloga, a z ok. 20+ i Anonimki komentują.
   Jeszcze raz przepraszam i mam nadzieję, że mnie nie zabijecie...
https://www.youtube.com/watch?v=evB-jAUbXi0&spfreload=10