czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 37

~~ Narrator ~~
Chłopak się odwrócił i wtedy ich zobaczył. Szli obok siebie, przytuleni. Jak tylko na nich spojrzał, Jo natychmiast do niego podbiegła.
- Posrało cię, nie?
- Też się cieszę, że cię widzę.
Calum także się zbliżył. Zmierzył Rossa zniesmaczonym wzrokiem i mruknął:
- Wyglądasz jak siedem nieszczęść.
- No dzięki...
- Co ty do cholery zrobiłeś Laurze?!- uniosła się Joan i wymachiwała gniewnie rękami przed jego twarzą. Blondyn musiał się odsunąć, aby nie oberwać.- Płakała mi w nocy do słuchawki. I to przez ciebie, idioto.
Chłopak tylko przewrócił oczami, ciężko przy tym wzdychając. Znowu poczuł ucisk w klatce piersiowej.
- Dajcie mi spokój z tą panną, okay?- Odsunął się od nich, ale Calum go złapał za ramię.
- Stary- zaczął- zerwaliście?
Ross się wyrwał i ponownie ruszył przed siebie. Kątem oka zobaczył w oknie twarz Laury. Pokręcił tylko głową z dezaprobatą i pokazał jej środkowego palca.
- Kurwa, Ross!- Teraz Jo się naprawdę wkurzyła.- Weź ogarnij dupę. Co ty wyrabiasz? Może jeszcze zaraz wsiądziesz na motor i pojedziesz sobie na imprę, co? Upijesz się i przelecisz jakąś dziwkę?
- Kusząca propozycja, Joan...- mruknął swoim uwodzicielskim głosem, podchodząc do niej. Nie zwrócił uwagi na zdenerwowanego Caluma. Robił to, ponieważ wiedział, że Laura to widzi.- Pójdę, jeśli ty też pójdziesz.
- Jesteś nieźle pojebany, stary- stwierdziła "troszkę" zdziwiona jego zachowaniem.- Ja mam chłopaka, czaisz?
- I co z tego?
- Ross, musisz się pogodzić z Laurą- zdecydował Calum i stanął przed Lynchem ze skrzyżowanymi rękami.- Jesteś nie do zniesienia.
Ross tylko prychnął i pokazał kciuka do góry. Calum musiał się na chwilę odwrócić, żeby nie wybuchnąć, a w tym czasie podeszła Jo.
- To my was zeswatamy.
Tym razem wybuchnął śmiechem. Poklepał ją po ramieniu i odszedł z niedowierzającym uśmiechem na twarzy.
  Tymczasem Jo stała plecami do Caluma i wpatrywała się w znikającą w oddali sylwetkę Rossa.
- Chodź- powiedziała stanowczo Jo, odwróciła się i ruszyła z Calumem pod okno Laury. Chciała z nią pogadać, ale rodzina Marano trochę w tym przeszkadzała.
 Brunetka stanęła w odpowiednim miejscu i spojrzała w górę. Na ścianie zobaczyła kilka ostających cegieł, a grube gałęzie drzewa obok, ułatwiały zadanie. Calum ją podsadził i z łatwością wspięła się po ścianie. Usiadła na parapecie i zapukała w szybę. Zobaczyła, że Laura bawiła się z jakimiś dziećmi, a potem podeszła do okna. Jo omal nie spadła, zaczęła się śmiać z miny Laury.
- Pogięło cię?- zapytała zszokowana nastolatka, wpuszczając ją do środka. W pokoju był jeszcze Ben, Carter i 10-letnia kuzynka.- Mogłaś spaść.
- Haha, i prawie spadłam!- zaśmiała się.- Siema mody, młodszy iiiiii młoda.
 Przybiła piątki z dziećmi, po czym odwróciła się do Laury.
- Calum jest na dole.
- Coooo??
- Gadaliśmy z Rossem.
- Po co?!
- Kobieto, wyłaś mi do telefonu!- Joan wzniosła ręce ku górze.- Nie powiedziałaś o co chodzi.
- To nie jest powód...
- Calum chce z tobą pogadać- wymyśliła na szybko. Jo miała plan, żeby pogodzić Rossa i Laurę. Ale to skomplikowane. A Calum (wmieszany w to) nic o tym nie wiedział.- Czekamy na dole.
Wyskoczyła przez okno i już jej nie było. Szybko wtajemniczyła swojego chłopaka, a po chwili przyszła Laura. Jo wypaliła, że Worthy chce ją gdzieś zaprosić.
- Lauro- zaczął- pójdziesz ze mną na bal?
- Ale...- zdziwiła się.- To dla uczniów szkoły.
- Niekoniecznie- wtrąciła się Joan.- Dla byłych uczniów i nauczycieli też.
- Czyli wbijacie na mój bal, tak?
- No- potwierdzili.
- No okayy... Pójdę z tobą, co mi szkodzi- zgodziła się Laura.- A co z tobą, Jo?
- Też idę. Ale z moim kuzynem z najstarszej klasy- skłamała.- Biedaczek nie ma dziewczyny na tańce.
Pogadaliby dłużej, gdyby nie to, że po Laurę przybiegło całe jej kuzynostwo i poprosiło o dalszą zabawę. Pożegnała się z przyjaciółmi i umówiła na jutro, a potem wróciła do domu. Zajęła się zabawą i na chwilę nie myślała o Rossie...
  O Rossie, który nie odezwał się do niej przez resztę dnia.
  Późnym wieczorem, kiedy Ben i Carter już smacznie spali, Laura włączyła swojego laptopa i od razu weszła na Facebooka. Miała sporo wiadomości, z czego większość była od fanów. Odpisała na kilka z nich, a potem sprawdziła kto jest dostępny na czacie. Nikogo z Lynchów nie zauważyła, oprócz... No właśnie, oprócz Rossa. Nagle dostała wiadomość, a jej serce przez moment zabiło szybciej.
"Myślałem ze nie lubisz Caluma..."
"O co ci chodzi"- odpisała Rossowi. Zaraz po tym, otrzymała krótko "bal".
"Nom, ide z nim, a co?"
"Nic kurwa. Szybko sie pocieszylaś"
"Jprdl człowieku! Oszaleję z tb"
"Czm z nim idziesz"
"Hmm... BO MOGE? Ty mozesz isć z Jo na impreze. Nie mam nic przeciwko"
"Kk. To sie okaze"
"Spierdalaj"
"Nq"
Szybko się wylogowała i wściekła odłożyła laptopa na biurko. Tej nocy Laura zasnęła w słuchawkach na uszach, po godzinie drugiej...

~~ Laura ~~
Obudziłam się przez Bena, który zabrał mi słuchawki. Otworzyłam ociężałe powieki i spojrzałam na ludzi w moim pokoju, wokół łóżka. Cała moja rodzina, Lynchowie (oprócz Rossa), Ratliff, Jo i Calum. A najbliżej mnie- mama ze śniadaniem. Zaśmiałam się cicho, widząc tyle osób w jednym małym pomieszczeniu. Nagle wszyscy zaczęli śpiewać mi "sto lat", a ja spaliłam buraka. Po skończonej piosence wszyscy mnie wyściskali, a potem rodzina zostawiła mnie samą z przyjaciółmi. Mama podała mi jeszcze śniadanie:
- Podziel się- powiedział Rocky, zabierając mi z talerza jednego naleśnika.- Gruba będziesz.
- I powiedział to szczupły...- Rydel przeczesała dłonią włosy, wpychając się obok mnie na łóżko. Riker i Ryland usiedli na krawędzi, a Rocky, Ratliff, Calum i Jo znaleźli sobie miejsca na łóżkach moich kuzynów. Pogadaliśmy do 12. Wtedy oni mnie zostawili samą, żebym mogła się przebrać i ogólnie odświeżyć. Powiedzieli mi tylko, że poczekają na dole z moją rodziną i prezentami.
  Szybko się umyłam i doprowadziłam włosy do ładu, a następnie zeszłam do nich.
  Dostałam nowy telefon od Rydel z naszym wspólnym zdjęciem na tapecie. Wygłupiałyśmy się wtedy w parku, a w tle załapał się Ross... w pozycji mówiącej "Jestem królem świata, bitch". Rocky dał mi misia- giganta z kapeluszem w kwiatki, który mi kiedyś zabrał na plaży. Misiek był ubrany w jego koszulkę (zawsze mu ją zabierałam i pisałam po niej) i trzymał album z głupkowatymi zdjęciami. Świetne. Riker, wspominając o tym, że zawsze mu marudziłam, że nie umiem grać na gitarze oraz sytuację w londyńskim metrze, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. Ta gitara była taka sama jak tamta, którą wtedy nastroiłam Rossowi.
  Od Rylanda dostałam... piżamę. Taką seksowną, z koronką. Jak otworzyłam paczuszkę, zrobił "brewki" i omal nie wybuchł śmiechem. Ja za to spaliła buraka i zdusiłam śmiech.
   Ratliff nagrał dla mnie filmik z nim w roli głównej. Później obejrzę.
- Otwórz to, jak nie będziesz mieć humoru. A potem zaklej i otwórz za rok- poinstruował mnie, a ja się zaśmiałam. Od rodziny dostałam laurki (kuzyni), pieniądze i ubrania. Jo i Cal kupili mi laptopa. Kiedy robiliśmy grupowy uścisk, przed domem rozległo się głośne trąbienie. Ktoś był na podjeździe. Wszyscy wybiegliśmy na zewnątrz, a naszym oczom ukazał się błyszczący nowością, piękny czerwony samochód z przyciemnianymi szybami. Podeszłam bliżej, zostawiając resztę z tyłu i próbowałam wypatrzeć, kto jest w środku. Nic nie było widać. Po chwili jednak drzwiczki się otworzyły, a ze środka wysiadł Ross. Nie skomentuję tego wydarzenia, poleciałyby niecenzuralne słowa.
- Wszystkiego najlepszego.
- Jesteś nienormalny. 
Zanim się zorientowałam, zostaliśmy sami. Wiedziałam jednak, że w domu czeka mnie wywiad, a z okien patrzy kilkanaście par oczu.
- A jakieś "dziękuję ci, mój ty ukochany"?
- Nie potrafię się połapać w twoich ciągłych zmianach nastroju- stwierdziłam oschle. Po chwili milczenia dodałam- Jedno pytanie- po co?
- Masz urodziny. Nie byłbym sobą, gdybym nie zapłacił Rylandowi za to, żeby załatwił ci piżamkę, a potem sam nie przyjechałbym twoim prezentem prosto z komisu. Chociaż zabrobiłaś mi przychodzić.
- No właśnie- przytaknęłam.- Miałeś nie przychodzić.
- Dlatego PRZYJECHAŁEM. Proste, nie? Widziałaś już swój tort?
Moje co?! Co on ma wspólnego z tortem... Przyniesionym od Lynchów. No jasne. Nie pokazali mi go, więc pewnie wszyscy byli wtajemniczeni. Roko pewnie też, bo to bydle- tak jak Rocky- zawsze podsłuchuje.
- Króliczku ty- wyszczerzył się jak na samym początku naszej znajomości, kiedy pierwszy raz mnie podrywał. Wtedy, kiedy popchnął staruszkę. Nie, nie zapomnę tego. To było chamskie. Teraz stał oparty o mój prezent, ściągając okulary przeciwsłoneczne. Zauważyłam, że drugie oko też ma podbite. Co on
.. - Zaczniemy od nowa, nie?
- Pogięło cię, prawda? Jesteś nienormalny. Ogarnij się, człowieku, i zdecyduj w końcu, czy mnie lubisz, czy nienawidzisz. To jest naprawdę frustrujące, wiesz?
- Wiem, kotku.
- Ugh!
Niee, ja nie mam siły do tego typa. Nienawidzę go. 
  Ruszyłam w stronę domu. W oknach natychmiast poruszyły się firanki, co oznaczało, że na pewno podglądali. 
   Kiedy miałam już dłoń na klamce, usłyszałam za sobą głos Rossa. Dochodził z tego samego miejsca, w którym przed chwilą stałam. 
- Lauro...
Odwróciłam się niechętnie i zobaczyłam ten jego zabójczy uśmiech, zwalający z nóg. 
- Nie chciałabyś może kluczyków od autka?
Nie znoszę go, nie znoszę, nie znoszę. Teraz musiałam do niego podchodzić. A znając Rossa, na pewno coś wykombinował. No coż- raz kozie śmierć.
  Zbliżyłam się do niego. Kluczyk zwisał mu z palca wskazującego prawej dłoni, którą trzymał wyciągniętą przed sobą. Chciałam zabrać kluczyk i szybko wejść do domu, ale on oczywiście zrobił unik. I gdyby nie to, że przytrzymałam się auta, poleciałabym na niego, a potem na ziemię. Ten się tylko cicho zaśmiał, a następnie podniósł rękę z kluczykiem wysoko nad moją głową. Nie było szans, żebym go dosięgnęła, więc użyłam podstępu. Pogilgotałam go. Niestety- Ross nie miał łaskotek. Złapał mnie wolną ręką w talii i przyciągnął do siebie tak, że dzieliły nas centymetry. Gdyby nie to, że miałam uwięzione ręce, dawno bym go zdzieliła i pozbyła się tego durnowatego uśmieszku z jego twarzy. 
  Na moje szczęście, przez ten mały incydent, zdołałam odebrać mu klucze i szybkim ruchem wyswobociłam się z objęć Rossa. Ten tylko westchnął i ruszył w stronę ulicy.
- Do jutra w szkole.
- Narka.
Weszłam do domu i tak jak myślałam- wszyscy zaczęli mnie wypytywać kim on był, ile ma lat, gdzie mieszka, czym się zajmuje, czy jest prawiczkiem (tak, babcia wkroczyła do akcji...) i takie tam. 
 Mniej więcej tak zleciał mi dzień. Jeszcze graliśmy, wyszłam z przyjaciółmi do kina, a z dworu wróciłam po 22. Następny dzień był dużo gorszy...