~~ Ross ~~
Byłem wkurzony. Dokładnie nie wiedziałem dlaczego. Dręczyło mnie to nawet rano. Nie wiedziałem co do cholery się ze mną dzieje, czemu nie mogłem sobie darować myśli o Laurze, Maxie i zerwaniu. To chore. Wczoraj tak mi podskoczyło ciśnienie, że wysadziłem Veronicę przy jakimś kiosku niedaleko szkoły, a sam pojechałem do klubu. Nie miałem ochoty na picie, ani na prywatny pokaz z bonusem. Jak nigdy. Chociaż nie pamiętam co robiłem później, głowa mnie trochę boli, więc możliwe, że się czegoś napiłem.
- Ross, wstajesz?- Do pokoju weszła Rydel.- Może zostaniesz dzisiaj w domu?
- Po co?
Ziewnąłem, przeciągając się na łóżku. Siostra podeszła bliżej.
- Jak się czujesz?- zapytała.- Blado wyglądasz.
- Do dupy, czyli jak zwykle. Po prostu się nie wyspałem, okey? Nie traktuj mnie jak dziecko.
Wstałem i poszedłem do łazienki. Umyłem się, a następnie powoli ubrałem dziurawe, jasne jeansy i czarną koszulę.
Miałem dość ludzi. Nawet tych najbliższych. Wcale nie chciałem zranić Delly, ale samo tak wyszło. Nie umiem się kontrolować. Szczególnie na kacu i po wczorajszych wydarzeniach.
Wyszedłem z domu bez śniadania i potrzebnych książek- normalka. Starając się za wiele nie myśleć, wsiadłem na motocykl i pojechałem do szkoły. Jadąc tak z rana, pustymi ulicami, odstresowuję się. Usiłuję wtedy wybić sobie z głowy różne rzeczy, na przykład kluby, panny czy... To co wczoraj... Czyli Laurę z Maxem trzymających się za ręce. To, jak błyszczały jej się oczy, kiedy ją obejmował, albo jaka była szczęśliwa, kiedy ją pocałował...
I znowu. Omal nie wjechałem motorem w przechodniów. Już nawet nie mogę normalnie jeździć. Zerwanie z Laurą to był mój najgorszy pomysł na jaki kiedykolwiek wpadłem. Żałuję tego. Ale pewnie i tak byśmy się w końcu rozstali. Muszę żyć dalej i traktować ją jak zwykłą byłą, nic dla mnie nie znaczącą, których mam na pęczki. Tylko, czy potrafię? Co się ze mną, do cholery dzieje?! Zanim ją poznałem, byłem sobą, a teraz? Teraz nie mam bladego pojęcia kim jestem.
Byłem wkurzony. Dokładnie nie wiedziałem dlaczego. Dręczyło mnie to nawet rano. Nie wiedziałem co do cholery się ze mną dzieje, czemu nie mogłem sobie darować myśli o Laurze, Maxie i zerwaniu. To chore. Wczoraj tak mi podskoczyło ciśnienie, że wysadziłem Veronicę przy jakimś kiosku niedaleko szkoły, a sam pojechałem do klubu. Nie miałem ochoty na picie, ani na prywatny pokaz z bonusem. Jak nigdy. Chociaż nie pamiętam co robiłem później, głowa mnie trochę boli, więc możliwe, że się czegoś napiłem.
- Ross, wstajesz?- Do pokoju weszła Rydel.- Może zostaniesz dzisiaj w domu?
- Po co?
Ziewnąłem, przeciągając się na łóżku. Siostra podeszła bliżej.
- Jak się czujesz?- zapytała.- Blado wyglądasz.
- Do dupy, czyli jak zwykle. Po prostu się nie wyspałem, okey? Nie traktuj mnie jak dziecko.
Wstałem i poszedłem do łazienki. Umyłem się, a następnie powoli ubrałem dziurawe, jasne jeansy i czarną koszulę.
Miałem dość ludzi. Nawet tych najbliższych. Wcale nie chciałem zranić Delly, ale samo tak wyszło. Nie umiem się kontrolować. Szczególnie na kacu i po wczorajszych wydarzeniach.
Wyszedłem z domu bez śniadania i potrzebnych książek- normalka. Starając się za wiele nie myśleć, wsiadłem na motocykl i pojechałem do szkoły. Jadąc tak z rana, pustymi ulicami, odstresowuję się. Usiłuję wtedy wybić sobie z głowy różne rzeczy, na przykład kluby, panny czy... To co wczoraj... Czyli Laurę z Maxem trzymających się za ręce. To, jak błyszczały jej się oczy, kiedy ją obejmował, albo jaka była szczęśliwa, kiedy ją pocałował...
I znowu. Omal nie wjechałem motorem w przechodniów. Już nawet nie mogę normalnie jeździć. Zerwanie z Laurą to był mój najgorszy pomysł na jaki kiedykolwiek wpadłem. Żałuję tego. Ale pewnie i tak byśmy się w końcu rozstali. Muszę żyć dalej i traktować ją jak zwykłą byłą, nic dla mnie nie znaczącą, których mam na pęczki. Tylko, czy potrafię? Co się ze mną, do cholery dzieje?! Zanim ją poznałem, byłem sobą, a teraz? Teraz nie mam bladego pojęcia kim jestem.
~ W szkole ~
Ominąłem przy wejściu pewną zakochaną parkę i skierowałem się do sali na biologię. Usiadłem na samym końcu, jak zwykle, i schowałem twarz w dłoniach. Czuję się koszmarnie. Mogłem posłuchać Delly i zostać w domu. Po tej lekcji chyba się urwę ze szkoły- nie wyrobię dłużej. Jeszcze ten ból w żebrach. Jest większy niż zwykle. Nawet ciężej mi się oddycha.
- Cześć, Ross.
Kto tym razem?
- Idziesz z kimś na bal?
Podniosłem głowę. Veronica. Matko, nie mogła przyleźć kiedy indziej? Ja tu ledwo żyję.
- Tak.
- Z kim?
Jak sobie nie odpuści to wstanę i jej przywalę. Serio. Wybrała zły dzień na pytania o bal. Laura pewnie idzie z Maxem... Chuj, miałem o tym nie myśleć.
- Z moją dziewczyną, wiesz?- skłamałem.- Odwal się w końcu.
- Ale co ja zrobiłam? Aaaaa jak ona się nazywa?
- Cocię Toobchodzi. Francuzka, brunetka... Zielone oczy... Jest naprawdę piękna.
Jej mina była bezcenna. Ale i tak miałem humor z dupy wyjęty. Gdy tylko odeszła, położyłem głowę na chłodnej ławce i zamknąłem oczy. Tylko w sali od muzyki są podwójne ławki, więc praktycznie nie muszę z nikim gadać.
Nagle do sali wpadła babka od angola z tym swoim donośnym, nieznośnym głosem, który brzmi jak rechot żaby.
- Nie macie dzisiaj biologii. Chodźcie ze mną.
Niechętnie, powoli wstałem z krzesła i wziąłem swoją kurtkę z podłogi. Wyprostowałem się i... W uszach mi zaczęło szumieć, a potem buczeć. Myślałem, że zaraz mi bębenki pękną. Na dodatek przed oczami pojawiły mi się mroczki, a głowa mnie cholernie bolała. Musiałem jeszcze usiąść, żeby nie zemdleć.
- Ross, w porządku?
Ta nauczycielka jest stanowczo za głośna.
Nie patrząc na nią, powoli wstałem i wyszedłem z klasy. Poszedłem za resztą grupy do sali od anglika. To, co tam zobaczyłem, przyprawiło mnie o zawroty głowy. Laura i Max. Matko, tylko nie to. Zniosę wszystko, ale nie ich "słitaśne" zachowanie. Chyba, że mam paranoję, to już bardziej prawdopodobne.
- W związku z tym, że jest nas dużo, będziecie pracować w czteroosobowych grupach. Wylosujecie angielskiego lub amerykańskiego poetę i zinterpretujecie dwa jego wiersze.- Nienawidzę tej babki. Nienawidzę. Jakaś chora na głowę. Praca w grupach? Zajebiście... Usiądę gdzieś z boku i kit.
- Lynch, obudź się w końcu!
Matko, moja głowa...
- Z Bradem do trzeciego stolika- już!- rozkazała i wskazała na połączone ławki. Kurwa, tylko nie to. Ale mogłem to przewidzieć...
Ominąłem przy wejściu pewną zakochaną parkę i skierowałem się do sali na biologię. Usiadłem na samym końcu, jak zwykle, i schowałem twarz w dłoniach. Czuję się koszmarnie. Mogłem posłuchać Delly i zostać w domu. Po tej lekcji chyba się urwę ze szkoły- nie wyrobię dłużej. Jeszcze ten ból w żebrach. Jest większy niż zwykle. Nawet ciężej mi się oddycha.
- Cześć, Ross.
Kto tym razem?
- Idziesz z kimś na bal?
Podniosłem głowę. Veronica. Matko, nie mogła przyleźć kiedy indziej? Ja tu ledwo żyję.
- Tak.
- Z kim?
Jak sobie nie odpuści to wstanę i jej przywalę. Serio. Wybrała zły dzień na pytania o bal. Laura pewnie idzie z Maxem... Chuj, miałem o tym nie myśleć.
- Z moją dziewczyną, wiesz?- skłamałem.- Odwal się w końcu.
- Ale co ja zrobiłam? Aaaaa jak ona się nazywa?
- Cocię Toobchodzi. Francuzka, brunetka... Zielone oczy... Jest naprawdę piękna.
Jej mina była bezcenna. Ale i tak miałem humor z dupy wyjęty. Gdy tylko odeszła, położyłem głowę na chłodnej ławce i zamknąłem oczy. Tylko w sali od muzyki są podwójne ławki, więc praktycznie nie muszę z nikim gadać.
Nagle do sali wpadła babka od angola z tym swoim donośnym, nieznośnym głosem, który brzmi jak rechot żaby.
- Nie macie dzisiaj biologii. Chodźcie ze mną.
Niechętnie, powoli wstałem z krzesła i wziąłem swoją kurtkę z podłogi. Wyprostowałem się i... W uszach mi zaczęło szumieć, a potem buczeć. Myślałem, że zaraz mi bębenki pękną. Na dodatek przed oczami pojawiły mi się mroczki, a głowa mnie cholernie bolała. Musiałem jeszcze usiąść, żeby nie zemdleć.
- Ross, w porządku?
Ta nauczycielka jest stanowczo za głośna.
Nie patrząc na nią, powoli wstałem i wyszedłem z klasy. Poszedłem za resztą grupy do sali od anglika. To, co tam zobaczyłem, przyprawiło mnie o zawroty głowy. Laura i Max. Matko, tylko nie to. Zniosę wszystko, ale nie ich "słitaśne" zachowanie. Chyba, że mam paranoję, to już bardziej prawdopodobne.
- W związku z tym, że jest nas dużo, będziecie pracować w czteroosobowych grupach. Wylosujecie angielskiego lub amerykańskiego poetę i zinterpretujecie dwa jego wiersze.- Nienawidzę tej babki. Nienawidzę. Jakaś chora na głowę. Praca w grupach? Zajebiście... Usiądę gdzieś z boku i kit.
- Lynch, obudź się w końcu!
Matko, moja głowa...
- Z Bradem do trzeciego stolika- już!- rozkazała i wskazała na połączone ławki. Kurwa, tylko nie to. Ale mogłem to przewidzieć...
Przez ułamek sekundy Laura się do mnie uśmiechała. Po chwili jednak, kiedy zobaczyła moją minę cierpiętnika, na jej twarzy zagościł smutek. Chyba. Wtedy Max się nad nią nachylił , wyszeptał coś do ucha, ona mu przytaknęła i odwróciła wzrok.
Poszedłem z Bradem do ich stolika i zajęliśmy miejsca naprzeciwko nich.
- Cześć- powiedziała Laura, patrząc na mojego towarzysza. Na mnie nawet nie spojrzała. Aham, fajnie..
- Hej.
Czułem się coraz gorzej. Z każdą sekundą trudniej mi było oddychać i miałem wrażenie, że jest mi coraz goręcej. Do końca nie ogarniałem co się dzieje wokół mnie, czy ktoś się do mnie odzywa. Ból w żebrach był nie do wytrzymania.
- I grupa- Szekspir.- Ledwo, co usłyszałem przez szum w uszach.- II- Jane Austen; III- Cummings Edward Estlin.- Jezu, co to jest?
Dalej nie słuchałem. Laura wyciągnęła jakąś książkę zza siebie, chyba z szafki- nie wiem- i rzuciła nią w moją stronę. Reszcie dała inne.
- Poszukaj czegoś- rozkazała oschle. Zupełnie jak nie ona. Co ten Max jej nagadał? Nie lubię gościa.
- Czego- wymamrotałem po cichu.
- Wiersza, Ross.
- Tu są same wiersze tego Edzia.
- To wybierz ten, który ci się spodoba. Nie rób z siebie sieroty.
Uu, ale ona się wredna zrobiła. Brr.
- Ey, stary- odezwał się Max- wyglądasz jak trup.
- I co z tego?
- Dobrze się czujesz?
- Jest ok, odwal się, co?
- Spokojnie, tylko pytam...
Kolejny, silniejszy ucisk. Mój oddech robi się coraz płytszy. Zaraz nie wytrzymam i spadnę z tego krzesła.
- Idź do pielęgniarki.- Albo mi się wydawało, albo Laura się przejęła. Ale olałem jej prośbę i zacząłem szukać jakiegoś wiersza. Same nudy o miłości i bla bla bla. Ale w końcu...
- Mam- powiedziałem, mało co nie wybuchając śmiechem. Ten gościu był.. Zboczony. Przeczytałem im go, pohamowując się od śmiechu:
- Posłuchajcie:
" ***Czasami żyję dlatego
Czasami żyję dlatego, że ze mną
jej drzewo- kształtne czujne ciało śpi,
którego się ostrzenie wyczuje powoli,
powoli się stające wyraźnie miłością,
co słodko w ramieniu mym tonie zębami,
aż osiągniemy tę Wiosenno- wonną,
głęboką, wielką wspólnie malowaną chwilę.
Moment rozkosznie straszliwy,
gdy usta jej nagle wyrosłe, zupełnie
płomiennie z mymi zaczynają szaleć
(a z ud mych, które kurczą się i dyszą,
deszcz morderczy podskocznie sięga po
kugorny, jedyny najgłębszy kwiat, który
przynosi mi gestem swych bioder."
Wszyscy przy stoliku wybuchnęli śmiechem. Ten Edek na serio był jakiś nie ten teges.
- Idź do pielęgniarki.- Albo mi się wydawało, albo Laura się przejęła. Ale olałem jej prośbę i zacząłem szukać jakiegoś wiersza. Same nudy o miłości i bla bla bla. Ale w końcu...
- Mam- powiedziałem, mało co nie wybuchając śmiechem. Ten gościu był.. Zboczony. Przeczytałem im go, pohamowując się od śmiechu:
- Posłuchajcie:
" ***Czasami żyję dlatego
Czasami żyję dlatego, że ze mną
jej drzewo- kształtne czujne ciało śpi,
którego się ostrzenie wyczuje powoli,
powoli się stające wyraźnie miłością,
co słodko w ramieniu mym tonie zębami,
aż osiągniemy tę Wiosenno- wonną,
głęboką, wielką wspólnie malowaną chwilę.
Moment rozkosznie straszliwy,
gdy usta jej nagle wyrosłe, zupełnie
płomiennie z mymi zaczynają szaleć
(a z ud mych, które kurczą się i dyszą,
deszcz morderczy podskocznie sięga po
kugorny, jedyny najgłębszy kwiat, który
przynosi mi gestem swych bioder."
Wszyscy przy stoliku wybuchnęli śmiechem. Ten Edek na serio był jakiś nie ten teges.
- Czyli mamy napisać, że autor... Opisał swój... Stosunek?- wachał się Max. Ja mam inną propozycję.
- Zapisz, że po prostu Edzio opisał tam swój seks z deską. I, że czasem po prostu po to żył, z czego wynika, że miał myśli samobójcze i był seksomaniakiem.
Spojrzenia moje i Laury się spotkały. Brunetka szybko odwróciła głowę, bo Max uszczypnął ją w tyłek. O nie, on za dużo sobie pozwala. Ona w ogóle się na to zgadza?!
Kopnąłem go pod ławką w nogę. Zawył z bólu, a Lau zachichotała. Tak słodko się śmiała...
Nagle zaczęła wirować, a na jej twarzy pojawiły się kolorowe kropki. Nic nie słyszałem. Tylko szum, który rozsadzał mi głowę i bębenki. Nie mogłem oddychać. Musiałem stąd wyjść.
Wstałem w mgnieniu oka i podparłem się o ścianę. Jedyne, co usłyszałem wśród głosów, to Laura, mówiąca: "Ross, proszę cię, usiądź! Zaraz zemdlejesz!".
Podszedłem na chwiejnych nogach do drzwi. Przystanąłem na chwilę. Ktoś do mnie podbiegł. Nie wiem co się dalej działo.
Kiedy się obudziłem, widziałem tylko sufit, angielską flagę i kilka osób, między innymi pielęgniarkę, nauczycielkę i... Laurę- mojego anioła... Boże, chyba się walnąłem w łeb.
- Ross, ty idioto.- Usłyszałem głos Lau gdzieś obok siebie, a po chwili poczułem uścisk. Ale ten przyjemny, ciepły. Od niej.- Powinieneś leżeć w szpitalu, ty głupi jesteś, że... Ugh!
Albo się wściekła, albo bała się o mnie. W końcu, tylko ona panikowała. Była teraz na wyciągnięcie ręki, więc... No przyciągnąłem ją do siebie, a co miałem zrobić... Od razu poczułem się lepiej. Tak cieplej i w ogóle. Nawet nie protestowała. No tak- Maxa nie było w sali.
- Laura?- powiedziałem. Wymyśliłem coś, żeby ją trochę wkurzyć. Pielęgniarka szepnęła coś do nauczycielki i wyszła, a Laura spojrzała na mnie spod długich rzęs. Nadal ją tuliłem do siebie.
- Nooo?
- Twój stanik wbija mi się w ramię.
- Idiota.
Prychnęła i dała mi z pięści w rękę. Ona tak fajnie się wkurza. Chciała się ode mnie odsunąć (i pewnie dać potem z liścia), ale włosy jej się zaczepiły o zamek mojej kurtki. Właśnie, ktoś mi ją założył...
Kiedy Laura była zmuszona mieć głowę przy moim torsie, aby nie stracić włosów, ja wybuchnąłem śmiechem. Babka od anglika też. Tylko brunetce nie było do śmiechu.
- Ty padalcu, specjalnie to zrobiłeś!
- Hahaha, kotku, nikt cię nie zmuszał do zbliżania się do mnie.
- Przestań rechotać i nie nazywaj mnie tym cholernym kotem! Pomóż mi, co?
- Czekaj, jeszcze trochę możesz tak pobyć, mi to nie przeszkadza...
- Kur... Ross!
- Spokojnie, złość piękności szkodzi. Kotku.
Niee, no nie mogę z niej. Uwielbiam ją. Nie chcę jeszcze kończyć tej zabawy... Wymyślę coś- jak to ja mam w zwyczaju.
Jedną rękę położyłem na jej głowie (właściwie, to nie wiem po co), a drugą powoli zjechałem zamkiem w dół, więc Laura była zmuszona zniżyć głowę, co z innej perspektywy wyglądałoby dość interesująco.
- Idioto, nie pomagasz...
W końcu się wkurzyła i podniosła głowę. Była wściekła, ale ja nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Miała focha, na pewno. I to sporego. Pewnie z chęcią by mnie teraz zadźgała ołówkiem, albo pofiletowała. To bije z oczu.
- Ross, musisz iść do pielęgniarki.- Nauczycielka zwróciła się do mnie, a potem odwróciła się do Laury, która już otwierała drzwi.- Zaprowadzisz go? Ja muszę posprzątać salę i sprawdzić wasze prace w grupie.
Mina brunetki była zabójcza, co spowodowało kolejny wybuch śmiechu u mnie.
- Jasne.- W tym słowie było tyle jadu, że ciary mi przeszły po plecach. Potem spojrzała na mnie. Nic nie można było wyczytać z jej oczu. Spróbowałem wstać, ale to był zły pomysł. Znowu się zachwiałem i dostałem zawrotów głowy. Laura automatycznie do mnie podbiegła, jakby ktoś ją poraził prądem i pomogła mi odzyskać równowagę. Wyszedłem z sali podtrzymywany przez moją byłą dziewczynę i tak szliśmy kawałek w milczeniu, aż mi się to znudziło.
- Jesteś zła?
- Tak.
- Bardzo?
- Tak.
- No weź przestań. Nie obrażaj się na mnie.
Nagle się zaśmiała. Co ja powiedziałem?
- Brzmisz jak dziecko, które chce iść na plac zabaw, haha.- Tak uroczo się śmiała.- Co nie zmienia faktu, że grubo przegiąłeś.
- Wybaczysz mi?- zapytałem głosikiem małego dziecka, jak to powiedziała wcześniej Lau.
- Może.
- Laura?- Spoważniałem i powtórzyłem pytanie. Tym razem innym tonem.- Wybaczysz mi?
- No już powiedziałam, że może.
- Mówię o czymś innym.
- O czym?
- O nas.
Zamilkła. Wiedziałem, że tak będzie. Mogłem nie pytać i już.
- Dobra- przerwałem ciszę- Idź do domu, ja sobię poradzę.
- A jak znowu zasłabniesz?
- Martwisz się o mnie?- zapytałem z cichą nadzieją w głosie. Raczej tego nie wyczuła.
- Nie.
I puściła mnie. Szedłem normalnie, czyli dojadę do domu sam... I nie muszę iść do pielęgniarki, żeby siedzieć u niej godzinę i czekać na Rydel, albo Rikera, kiedy mam około 10 minut do domu.
- Aaa, jak się czujesz?
O nie, mam dość tego pytania. Zmieniłem temat.
- Od jak dawna znacie się z Maxem?
- Po co pytasz? Przyjaźniliśmy się od dzieciństwa, a poznaliśmy się w piaskownicy przed pracą mojego taty. Kiedy zerwałeś ze mną, powiedziałam mu o tym i spotkaliśmy się. Wiesz, poprawił mi humor, dobrze się bawiłam... Dalej już wiesz.
- To dobrze, że jesteś szczęśliwa. Zasługujesz na to.
- Dzięki.
- Kochasz go?- Czemu dałem do tego pytania tyle nienawiści? Ach, tak...
- Tak.
- A mnie kochałaś?
~~~~~~~~~~
Zabijecie mnie? Zabijecie, wiem, wiem. Chciałam Wam powiedzieć, że jeszcze ok. 10 rozdziałów i będzie THE END. Ale może to się zmieni. Chociaż wątpię. Jest coraz mniej komentarzy. Obserwatorów jest ponad 60, komentarzy pod ostatnim rozdziałem 15. Kiedyś było 45. Ach, gdyby znowu tak było... <3
Ale to raczej niemożliwe.
Chciałam po tej historii założyć nowego bloga, z całkiem inną fabułą, ale nadal się zastanawiam.
Wszystko zależy od Was i mojej weny. I to, czy będzie dalej ten blog, i to, czy po tym będzie kolejny.
KOMENTUJCIE :')