No więc... Strasznie mi głupio... Ale rozdział na pewno będzie do 5.10. Mam straaaasznie dużo obowiązków, lekturę do przeczytania ( do 6.10.), kartkówki, sprawdziany, tonę lekcji i wredną babę od geografii... Nawet nie wiecie jak się cieszyłam z 1+ xD Ale wracając do rozdziału- postaram się go szybko napisać [Alex jest na urlopie, dekiel jeden :*]. Dodatkowo to 18+ ciężko się pisze haha :D
Do napisania :*
Klaudia ☺
niedziela, 28 września 2014
niedziela, 14 września 2014
Rozdział 22
~~Laura~~
Obudziłam się w łóżku, które jest mi za bardzo znajome. Zdecydowanie za bardzo. Było to oczywiście łóżko Rossa. Wstałam szybko, ale zakręciło mi się w głowie i musiałam na chwilę usiąść. Zobaczyłam na komodzie szklankę wody. Stała ona pomiędzy stertą książek szkolnych a rozwaloną lampką, z której zwisały zesztywniałe, różowe skarpety. Eeee... nie wiadomo ile ta woda już tutaj stała, a może to wcale nie była woda? Pachniała jak ścieki, fuu.. Dobra, muszę iść do domu i się ogarnąć... i może też zapaść w sen zimowy... Dobra, wstałam. Chwilę udawałam drzewo, a potem wyszłam z pokoju, w sumie to chyba nawet z wysypiska śmieci. Dobra! Jeny! Bo odbiegam od tematu. Skierowałam się w stronę schodów i z nich zbiegłam. Na chwilę spojrzałam się za siebie, co było błędem. Nogi postanowiły sobie "potańczyć", a, że jedna nie nadążyła za drugą, to ja za to oberwałam. I to dosłownie! Sturlałam się ze schodów i wylądowałam na dole z nogami nad głową.
- Auuu...- jęknęłam i podszedł do mnie zadowolony Ross.
- A ty czego się szczerzysz?- zapytałam, próbując się rozplątać.
- Ładne masz majteczki- mruknął uśmiechnięty.
- Że co..?! Hę?! Au, pomóż mi wstać- poprosiłam i wyciągnęłam rękę. Podniósł mnie i wtedy się skapnęłam, że miałam na sobie spódniczkę. What the...
- Ee?!- pisnęłam, przyglądając się jej.
- Co, kotku?
- Zaczynasz?
- Tak.
- Jakim cudem jestem ubrana w spódnicę, skoro wczoraj miałam spodnie?!- krzyknęłam.
- Podarły ci się, poza tym, były brudne, to cię przebrałem- uśmiechnął się zawadiacko, odgarniając mi kosmyk włosów z twarzy, a ja jak na złość, wzięłam go z powrotem na miejsce.
- Humorek się udziela panience?- zapytał, zbliżając się do mnie.
- Tak, więc odejdź, palancie od kotków.
- Nie, nie odejdę.
- Ross?
- Nom.
- Dlaczego mnie nazywasz kotem?- spytałam, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Bo masz wąsiki- zaśmiał się.
- Co?!- pisnęłam przestraszona i dotknęłam swojej twarzy.
- Hahahaha, nie, nie masz wąsów. Na pewno nie jak Ratliff...
- No wiesz ty co? Ale ty głupi jesteś- zdecydowałam i odeszłam.- Gdzie reszta?
- Są w sklepie, a my mamy cały dzień dla siebie, bo cię gdzieś zabieram. A, że oni wieczorem idą na kolację do cioci, to ty zjesz u mnie.
- Jutro trzeba iść do szkoły, poza tym... Nie za często u ciebie jestem? Ty, a może ty się boisz być samemu w domu!- zażartowałam sobie.
- Wiesz, że w każdej chwili mogę iść do pierwszej lepszej dziewczyny na ulicy i będę mieć noc zaplanowaną, ale..
- Ale czemu jeszcze tego nie zrobiłeś i nie dałeś mi spokoju?- przerwałam mu. Spojrzał się na mnie spode łba i zmieszany poszedł do kuchni, gdzie skoczyła na niego Roko.
- Spadaj, kundlu- warknął i lekko go odepchnął.
- Może chce wody, weź mu nalej.
- A co ja, niańka jestem?
- Nie, ale mógłbyś w końcu okazać trochę serca, wiesz?- syknęłam, podchodząc do niego.
- Uważasz, że nie mam serca?
- Tak. Kiedy ostatni raz powiedziałeś Rydel, albo Rikerowi, Rocky'emu, czy Rylandowi, że ich kochasz? Kiedy ich sam z siebie przytuliłeś? Ile razy w ciągu dnia wypowiadasz jakieś przekleństwa, co? Weź się zmień, bo nie będziesz mieć przyjaciół...
- Mam przyjaciół- powiedział chłodno.
- Tak? Gang, który ci się podporządkowuje, żeby nie mieć na karku z policją? Jakąś swoją paczkę w szkole, która leci na twoją kasę i popularność? Myślisz, że jakbyś nie był sławny i bogaty, to laski by na ciebie leciały?!
- Skończyłaś? Fajnie- szepnął do siebie.
- Tak, skończyłam.
- To teraz pozwól, że wezmę księżniczkę gdzieś, gdzie jeszcze nie była.
- Okej, to ja pójdę do domu, paa!- krzyknęłam i skierowałam się do drzwi, ale mnie złapał w talii i przyciągnął do siebie.
- A dokąd to, księżniczko?
- Serio? Najpierw kot, potem mysz, a teraz księżniczka? Nie możesz mi mówić Laura?
- Hmmm... nie. A teraz chodź.
- A, a, aaa... najpierw wyjdź na dwór z spem- rozkazałam, a on uniósł brwi do góry.
- No co tak patrzysz? Tam na wieszaku masz taki sznurek, zwany smyczą, a tam na kanapie takie kłaczkowate zwierzątko o specyficznej nazwie- pies. Teraz trzeba wziąć smycz i podejść do pieska. Rozumiesz, blondasie?- zapytałam sarkastycznie. Przewrócił oczami i wziął Roko na spacer. Strasznie go ciągał, a jak ja zdecydowałam się go poprowadzić, był grzeczniutki. Więc Ross szedł nafoszony za nami. Po 20 minutach spaceru, odprowadziliśmy Roko do domu i od tego czasu byłam zdana na łaskę Lyncha.
- To gdzie zamierzasz mnie torturować- zapytałam, wsiadając do samochodu.
- Jeszcze nie wiem.
- Tsa.. serio?
- Coś się wymyśli.
- Hm, extra. Tak, tak. Jeszcze mnie zgwałć w krzakach...- syknęłam pod nosem, a ten się uśmiechnął.
- No czemu nie...?
- Żartowałam!
- Chciałoby się, co? Długo tego nie robiliśmy.
- I niech tak zostanie. Wczoraj/ dzisiaj zabiłeś człowieka, który mnie porwał, a teraz chcesz mnie zgwałcić?
- To ty zaczęłaś temat, więc wiesz... mamy wieczór dla siebie.
- Eeee... źle się czuję, khe, khe.. ! Mam kaszel, brzuch mnie boli.. chyba pójdę do domu... PA!- krzyknęłam, ale mnie złapał i nie zdążyłam uciec.
- Bądź grzeczna.
- Nie, nie będę. Masz pecha- warknęłam i usiadłam z powrotem w aucie. Ross odpalił i ruszyliśmy. Jechaliśmy w milczeniu, i to dość długo. Aż po dwóch godzinach, to ja przerwałam.
- Ty wiesz w ogóle gdzie jedziesz?
- Nie.
- Okej?.... Jedziemy już 2 godziny.
- Aha, fajnie.
- Masz focha?
- Nie. Jesteśmy na miejscu- oznajmił ze sztucznym uśmiechem. Rozejrzałam się po okolicy.
- Ale... to jest las..
- No co ty nie powiesz? Idziemy na grzybki, wiesz?
- Tak, jeszcze psychol z piłą mechaniczną na nas wyskoczy.
- Nie jest straszniejszy niż Rocky rano.
- Dobra, to może pojedziesz dalej, zamiast tutaj stać?- zapytałam.
- Jak najdziesz gdzieś paliwo, to proszę bardzo- syknął i wysiadł z auta, trzaskając drzwiami.
- Po kiego mnie tu wywiozłeś? Ty plus las... chyba nie chcesz mnie zgwałcić, co?
- Nie zaszkodzi...Wiesz... chłodno się robi, a to cię rozgrzeje...- mruknął.
- Chyba cię coś w spodniach drapie!
- Tym możemy się zająć później, Lau.
- A idź pieprzyć wiewiórkę...- powiedziałam pod nosem i odwróciłam się.
- Nie, nie wziąłem pieprzu.
- Ugh! Czemu musiałam utknąć tu z tobą?!
- Nie oszukasz przeznaczenia.
- Nie? To patrz- rozkazałam i wysiadłam z auta. Poszłam parę kroków przed siebie, ale jak tuż obok mojej głowy spadł żołądź, odruchowo pisnęłam. A Ross oczywiście pomyślał, że ktoś mnie morduje, a jak. Przecież już tyle razy tak krzyczałam, że się przyzwyczaił. Ale to przez niego wszystko! Foch.
- Teraz ty masz focha?- zapytał po kilku minutach.
- Tak.
- Na pięć minut?
- Nie, na dobre!
- Co, może jeszcze przytupniesz?
- Doigrałeś się, przytupam! Zadowolony?!
- Będę jeszcze bardziej, jak to cholerne auto odpali.
- Geniuszu, zadzwoń po kogoś.
- Popsułaś mi telefon.
- Ja?! Kiedy?! Będziesz mnie teraz o to obwiniać?!
- Laura, kotku. Przed chwilą rzuciłaś nim o asfalt. Tak, ciebie będę obwiniał o to- zaśmiał się, kładąc mi rękę na udzie.
- Weź to łapsko- warknęłam i spojrzałam na niego spod byka.
- Jesteś słodka jak się wkurzasz- stwierdził, po czym się uśmiechnął.
- A ty wredny.
- Masz telefon?
- Nie, nie zdążyłam go zabrać, bo pan zły mnie do auta wyniósł!- przypomniałam mu.
- Oj tam, oj tam. Bywało gorzej. O, patrz. Ktoś tam idzie- pokazał na krzaki niedaleko.
- Psychol po ciebie.
- Prędzej po ciebie, mój telefon się mści. Jesteś przeklęta..
- A ty mocno rąbnięty!- krzyknęłam i spojrzałam się na te krzaki. Wyszła z nich jakaś postać, trzymająca jakiś przedmiot w ręce. Odruchowo, NIE SPECJALNIE, schowałam się za Lynchem.
- Spokojnie, nie jestem psychopatą- powiedział mężczyzna miłym głosem, wychodząc z roślin.
- Ufff, to dobrze- odetchnęłam z ulgą. Ross wyglądał na zawiedzionego.
- Co wy tu robicie? Auta tędy przejeżdżają dwa razy na tydzień...
- Ten mnie wywiózł z miasta.
- Jechaliśmy gdzieś, ale paliwo się skończyło i tu utknęliśmy, a nie mamy telefonów- odpowiedział blondyn.
- Mogę was przenocować, mam dwie chatki w środku lasu. W końcu jestem drwalem. Chodźcie za mną- zaproponował i poszliśmy. Po kilku minutach marszu w głąb lasu, dotarliśmy do jakiejś chatki, trochę dalej stała druga.
- Możecie tam przenocować, ale nie zniszczcie mi proszę łóżka. Spokojnie w nocy, dobrze?
- Pan mówi na serio?- zapytałam zdenerwowana.
- Na pewno będziemy grzeczni..- zapewnił sarkastycznie Ross, a drwal poszedł do drugiej chatki. Oczywiście wcześniej, wpuszczając nas do "naszej". Była przytulna, ale zimno tam było. A ja oczywiście bez bluzy, no a jak!
- Oj, obiecuję ci, że w nocy ci zimno nie będzie- szepnął mi na ucho Ross, głaszcząc moje włosy.
- Wolę zamienić się w bryłę lodu.
- To kiedy indziej, dzisiaj będziesz zajęta- puścił mi oczko. Odwróciłam się fochnięta, a on nagle wziął mnie na ręce i zaniósł do małej sypialni z jednym łóżkiem.
- Ross! Puszczaj mnie!- krzyknęłam, bijąc go w plecy.
- Jak sobie życzysz, kotku- mruknął i położył mnie delikatnie na łóżku, po czym........................
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W końcu rozdział, c'nie? Ile go nie było? Hmmm... za długo. Ale brak weny się udzielił + szkoła... Ewelina i Wera (one będą wiedziały, o kogo chodzi) Jesteście najbardziej zboczonymi ludkami, "Żelipapa" :* Next na pewno będzie szybciej, ale kiedy. Może pojawi się 18+.... nie obiecujemy.... To do napisania! ☻☺
PS ma być dużo komów, Pliiiis :c
Klaudia
Obudziłam się w łóżku, które jest mi za bardzo znajome. Zdecydowanie za bardzo. Było to oczywiście łóżko Rossa. Wstałam szybko, ale zakręciło mi się w głowie i musiałam na chwilę usiąść. Zobaczyłam na komodzie szklankę wody. Stała ona pomiędzy stertą książek szkolnych a rozwaloną lampką, z której zwisały zesztywniałe, różowe skarpety. Eeee... nie wiadomo ile ta woda już tutaj stała, a może to wcale nie była woda? Pachniała jak ścieki, fuu.. Dobra, muszę iść do domu i się ogarnąć... i może też zapaść w sen zimowy... Dobra, wstałam. Chwilę udawałam drzewo, a potem wyszłam z pokoju, w sumie to chyba nawet z wysypiska śmieci. Dobra! Jeny! Bo odbiegam od tematu. Skierowałam się w stronę schodów i z nich zbiegłam. Na chwilę spojrzałam się za siebie, co było błędem. Nogi postanowiły sobie "potańczyć", a, że jedna nie nadążyła za drugą, to ja za to oberwałam. I to dosłownie! Sturlałam się ze schodów i wylądowałam na dole z nogami nad głową.
- Auuu...- jęknęłam i podszedł do mnie zadowolony Ross.
- A ty czego się szczerzysz?- zapytałam, próbując się rozplątać.
- Ładne masz majteczki- mruknął uśmiechnięty.
- Że co..?! Hę?! Au, pomóż mi wstać- poprosiłam i wyciągnęłam rękę. Podniósł mnie i wtedy się skapnęłam, że miałam na sobie spódniczkę. What the...
- Ee?!- pisnęłam, przyglądając się jej.
- Co, kotku?
- Zaczynasz?
- Tak.
- Jakim cudem jestem ubrana w spódnicę, skoro wczoraj miałam spodnie?!- krzyknęłam.
- Podarły ci się, poza tym, były brudne, to cię przebrałem- uśmiechnął się zawadiacko, odgarniając mi kosmyk włosów z twarzy, a ja jak na złość, wzięłam go z powrotem na miejsce.
- Humorek się udziela panience?- zapytał, zbliżając się do mnie.
- Tak, więc odejdź, palancie od kotków.
- Nie, nie odejdę.
- Ross?
- Nom.
- Dlaczego mnie nazywasz kotem?- spytałam, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Bo masz wąsiki- zaśmiał się.
- Co?!- pisnęłam przestraszona i dotknęłam swojej twarzy.
- Hahahaha, nie, nie masz wąsów. Na pewno nie jak Ratliff...
- No wiesz ty co? Ale ty głupi jesteś- zdecydowałam i odeszłam.- Gdzie reszta?
- Są w sklepie, a my mamy cały dzień dla siebie, bo cię gdzieś zabieram. A, że oni wieczorem idą na kolację do cioci, to ty zjesz u mnie.
- Jutro trzeba iść do szkoły, poza tym... Nie za często u ciebie jestem? Ty, a może ty się boisz być samemu w domu!- zażartowałam sobie.
- Wiesz, że w każdej chwili mogę iść do pierwszej lepszej dziewczyny na ulicy i będę mieć noc zaplanowaną, ale..
- Ale czemu jeszcze tego nie zrobiłeś i nie dałeś mi spokoju?- przerwałam mu. Spojrzał się na mnie spode łba i zmieszany poszedł do kuchni, gdzie skoczyła na niego Roko.
- Spadaj, kundlu- warknął i lekko go odepchnął.
- Może chce wody, weź mu nalej.
- A co ja, niańka jestem?
- Nie, ale mógłbyś w końcu okazać trochę serca, wiesz?- syknęłam, podchodząc do niego.
- Uważasz, że nie mam serca?
- Tak. Kiedy ostatni raz powiedziałeś Rydel, albo Rikerowi, Rocky'emu, czy Rylandowi, że ich kochasz? Kiedy ich sam z siebie przytuliłeś? Ile razy w ciągu dnia wypowiadasz jakieś przekleństwa, co? Weź się zmień, bo nie będziesz mieć przyjaciół...
- Mam przyjaciół- powiedział chłodno.
- Tak? Gang, który ci się podporządkowuje, żeby nie mieć na karku z policją? Jakąś swoją paczkę w szkole, która leci na twoją kasę i popularność? Myślisz, że jakbyś nie był sławny i bogaty, to laski by na ciebie leciały?!
- Skończyłaś? Fajnie- szepnął do siebie.
- Tak, skończyłam.
- To teraz pozwól, że wezmę księżniczkę gdzieś, gdzie jeszcze nie była.
- Okej, to ja pójdę do domu, paa!- krzyknęłam i skierowałam się do drzwi, ale mnie złapał w talii i przyciągnął do siebie.
- A dokąd to, księżniczko?
- Serio? Najpierw kot, potem mysz, a teraz księżniczka? Nie możesz mi mówić Laura?
- Hmmm... nie. A teraz chodź.
- A, a, aaa... najpierw wyjdź na dwór z spem- rozkazałam, a on uniósł brwi do góry.
- No co tak patrzysz? Tam na wieszaku masz taki sznurek, zwany smyczą, a tam na kanapie takie kłaczkowate zwierzątko o specyficznej nazwie- pies. Teraz trzeba wziąć smycz i podejść do pieska. Rozumiesz, blondasie?- zapytałam sarkastycznie. Przewrócił oczami i wziął Roko na spacer. Strasznie go ciągał, a jak ja zdecydowałam się go poprowadzić, był grzeczniutki. Więc Ross szedł nafoszony za nami. Po 20 minutach spaceru, odprowadziliśmy Roko do domu i od tego czasu byłam zdana na łaskę Lyncha.
- To gdzie zamierzasz mnie torturować- zapytałam, wsiadając do samochodu.
- Jeszcze nie wiem.
- Tsa.. serio?
- Coś się wymyśli.
- Hm, extra. Tak, tak. Jeszcze mnie zgwałć w krzakach...- syknęłam pod nosem, a ten się uśmiechnął.
- No czemu nie...?
- Żartowałam!
- Chciałoby się, co? Długo tego nie robiliśmy.
- I niech tak zostanie. Wczoraj/ dzisiaj zabiłeś człowieka, który mnie porwał, a teraz chcesz mnie zgwałcić?
- To ty zaczęłaś temat, więc wiesz... mamy wieczór dla siebie.
- Eeee... źle się czuję, khe, khe.. ! Mam kaszel, brzuch mnie boli.. chyba pójdę do domu... PA!- krzyknęłam, ale mnie złapał i nie zdążyłam uciec.
- Bądź grzeczna.
- Nie, nie będę. Masz pecha- warknęłam i usiadłam z powrotem w aucie. Ross odpalił i ruszyliśmy. Jechaliśmy w milczeniu, i to dość długo. Aż po dwóch godzinach, to ja przerwałam.
- Ty wiesz w ogóle gdzie jedziesz?
- Nie.
- Okej?.... Jedziemy już 2 godziny.
- Aha, fajnie.
- Masz focha?
- Nie. Jesteśmy na miejscu- oznajmił ze sztucznym uśmiechem. Rozejrzałam się po okolicy.
- Ale... to jest las..
- No co ty nie powiesz? Idziemy na grzybki, wiesz?
- Tak, jeszcze psychol z piłą mechaniczną na nas wyskoczy.
- Nie jest straszniejszy niż Rocky rano.
- Dobra, to może pojedziesz dalej, zamiast tutaj stać?- zapytałam.
- Jak najdziesz gdzieś paliwo, to proszę bardzo- syknął i wysiadł z auta, trzaskając drzwiami.
- Po kiego mnie tu wywiozłeś? Ty plus las... chyba nie chcesz mnie zgwałcić, co?
- Nie zaszkodzi...Wiesz... chłodno się robi, a to cię rozgrzeje...- mruknął.
- Chyba cię coś w spodniach drapie!
- Tym możemy się zająć później, Lau.
- A idź pieprzyć wiewiórkę...- powiedziałam pod nosem i odwróciłam się.
- Nie, nie wziąłem pieprzu.
- Ugh! Czemu musiałam utknąć tu z tobą?!
- Nie oszukasz przeznaczenia.
- Nie? To patrz- rozkazałam i wysiadłam z auta. Poszłam parę kroków przed siebie, ale jak tuż obok mojej głowy spadł żołądź, odruchowo pisnęłam. A Ross oczywiście pomyślał, że ktoś mnie morduje, a jak. Przecież już tyle razy tak krzyczałam, że się przyzwyczaił. Ale to przez niego wszystko! Foch.
- Teraz ty masz focha?- zapytał po kilku minutach.
- Tak.
- Na pięć minut?
- Nie, na dobre!
- Co, może jeszcze przytupniesz?
- Doigrałeś się, przytupam! Zadowolony?!
- Będę jeszcze bardziej, jak to cholerne auto odpali.
- Geniuszu, zadzwoń po kogoś.
- Popsułaś mi telefon.
- Ja?! Kiedy?! Będziesz mnie teraz o to obwiniać?!
- Laura, kotku. Przed chwilą rzuciłaś nim o asfalt. Tak, ciebie będę obwiniał o to- zaśmiał się, kładąc mi rękę na udzie.
- Weź to łapsko- warknęłam i spojrzałam na niego spod byka.
- Jesteś słodka jak się wkurzasz- stwierdził, po czym się uśmiechnął.
- A ty wredny.
- Masz telefon?
- Nie, nie zdążyłam go zabrać, bo pan zły mnie do auta wyniósł!- przypomniałam mu.
- Oj tam, oj tam. Bywało gorzej. O, patrz. Ktoś tam idzie- pokazał na krzaki niedaleko.
- Psychol po ciebie.
- Prędzej po ciebie, mój telefon się mści. Jesteś przeklęta..
- A ty mocno rąbnięty!- krzyknęłam i spojrzałam się na te krzaki. Wyszła z nich jakaś postać, trzymająca jakiś przedmiot w ręce. Odruchowo, NIE SPECJALNIE, schowałam się za Lynchem.
- Spokojnie, nie jestem psychopatą- powiedział mężczyzna miłym głosem, wychodząc z roślin.
- Ufff, to dobrze- odetchnęłam z ulgą. Ross wyglądał na zawiedzionego.
- Co wy tu robicie? Auta tędy przejeżdżają dwa razy na tydzień...
- Ten mnie wywiózł z miasta.
- Jechaliśmy gdzieś, ale paliwo się skończyło i tu utknęliśmy, a nie mamy telefonów- odpowiedział blondyn.
- Mogę was przenocować, mam dwie chatki w środku lasu. W końcu jestem drwalem. Chodźcie za mną- zaproponował i poszliśmy. Po kilku minutach marszu w głąb lasu, dotarliśmy do jakiejś chatki, trochę dalej stała druga.
- Możecie tam przenocować, ale nie zniszczcie mi proszę łóżka. Spokojnie w nocy, dobrze?
- Pan mówi na serio?- zapytałam zdenerwowana.
- Na pewno będziemy grzeczni..- zapewnił sarkastycznie Ross, a drwal poszedł do drugiej chatki. Oczywiście wcześniej, wpuszczając nas do "naszej". Była przytulna, ale zimno tam było. A ja oczywiście bez bluzy, no a jak!
- Oj, obiecuję ci, że w nocy ci zimno nie będzie- szepnął mi na ucho Ross, głaszcząc moje włosy.
- Wolę zamienić się w bryłę lodu.
- To kiedy indziej, dzisiaj będziesz zajęta- puścił mi oczko. Odwróciłam się fochnięta, a on nagle wziął mnie na ręce i zaniósł do małej sypialni z jednym łóżkiem.
- Ross! Puszczaj mnie!- krzyknęłam, bijąc go w plecy.
- Jak sobie życzysz, kotku- mruknął i położył mnie delikatnie na łóżku, po czym........................
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W końcu rozdział, c'nie? Ile go nie było? Hmmm... za długo. Ale brak weny się udzielił + szkoła... Ewelina i Wera (one będą wiedziały, o kogo chodzi) Jesteście najbardziej zboczonymi ludkami, "Żelipapa" :* Next na pewno będzie szybciej, ale kiedy. Może pojawi się 18+.... nie obiecujemy.... To do napisania! ☻☺
PS ma być dużo komów, Pliiiis :c
Klaudia
sobota, 13 września 2014
Zabijecie mnie.....
Hahaha Klaudia przewidziała to, że będziecie się buntować na wieść, że odchodzę xD No to powiem że nie odchodzę, lecz biorę urlop na odzyskanie weny :) Także niedługo powinnam wrócić :)
Alex ;D
Alex ;D
piątek, 12 września 2014
Notka :c
Heejka kochani :) Stety,niestety ale odchodzę z bloga :c To już nie ma sensu....ja nic nie piszę bo wena odeszła, czuję się jakbym mojego Dekla (Klaudię) wykorzystywała ;-; Tak więc ten blog należy do niej :)
Alex ;D
Alex ;D
poniedziałek, 1 września 2014
Rozdział 21
~~Laura~~
Ross od dwóch dni nie wracał
do domu i nie dawał znaku życia. Rydel tak się o
niego martwiła, że musiała brać tabletki uspokajające.
Calum i reszta jego bandy, także nie odbierali telefonów i nie odpisywali. Od tych 48 godzin, ja i Van byłyśmy
częstymi gośćmi u Lynchów. Gdy wieczorem kolejnego dnia, siedziałam
z Rydel w salonie i ją pocieszałam, podszedł do nas nieśmiało Riker.
- Rocky był wczoraj na policji, a dzisiaj zaczęli
interweniować, bo uznali, że zaginięcie tylu osób, nie jest normalne, ale... wypytywali wszystkich
ludzi na ulicy. Nikt ich nie widział. Znaleźli telefon Rossa w kontenerze na śmieci,
wiadomości, połączenia, były wykasowane- powiedział,
kucając przy Delly.
- Laura- zwrócił
się do mnie.- Co dokładnie
mówił Ross jak wychodził?
- Hmm… Że to nie mój interes i, że ma coś do załatwienia. Ale mówił
tak ponuro i smętnie, że ledwo go zrozumiałam.
No halo, nie spał ze mną, to musi być coś poważnego- stwierdziłam.-
A, i że postara się wrócić rankiem.
- A mówił gdzie idzie? Może
jakiś podtekst?
- Nie.
- Pewnie znowu poszedł
do jakiejś laski za miastem- mruknął
Rocky, który wszedł z Ratliffem do salonu. Wtedy ten drugi coś
zauważył.
- Ej, rano przy szafce nie stały
jego conversy, a kurtka nie wisiała na wieszaku?
- No tak- odpowiedział
Rik.
- Teraz ich nie ma, czyli tu był!
A cały dzień siedzieliśmy w domu.
- Z jego pokoju zniknęło
parę ubrań i torba, a na biurku był list-
powiedziała Van, zbiegając po schodach. Podała
Rydel kartkę, a ona zaczęła czytać:
- „ Pakujcie się.
Weźcie ze sobą jak najmniej, same ważniejsze
rzeczy. Uciekajcie jak najdalej. Morderca Crystal żyje
i chce się na mnie zemścić, wie kim jestem, wie o was i wie, gdzie mieszkam.
Zadarłem z mafią, jesteście w niebezpieczeństwie!
Pod żadnym
pozorem nie wychodźcie
po 20, a w dzień
nie chodźcie
po mieście
sami. W domu niech zostaną
min. 3 osoby. To serio poważna
rzecz. Laurę
i Vanessę
weźcie
ze sobą.
W największym
niebezpieczeństwie
jest Lau, bo widzieli mnie z nią.
Nie zawiadamiajcie policji. Jesteście
obserwowani. Przepraszam, Kocham Was. Ross”…. Matko Boska, w co on się wpakował?!- krzyknęła zdesperowana blondynka.
-
Czekaj, tu jest coś
jeszcze- zauważyłam i przeczytałam:
-
„PS Jeśli
nie przyjdę
do jutra, do 20:30, wtedy wyjeżdżajcie. A jak coś się komuś stanie, cholera… Pff… chociaż mam nadzieję, że tak nie będzie, dzwońcie na ten nr- 623 234 345
(nr wymyślony~
K.). Laura, jeśli
to czytasz…. PRZEPRASZAM.” O kurde… faktycznie coś poważnego, skoro przeprasza i mówi, że was kocha- stwierdziłam i schowałam twarz w dłoniach.
-
Nie wiem jak wy, ale ja zgłodniałem. Zamówimy pizzę?- zaproponował Rocky. Pokiwaliśmy głowami
na zgodę, a brunet zadzwonił do pizzerii.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak
czekaliśmy już godzinę na placka, Roko zaczął się kręcić i piszczeć. Chyba
chciał w końcu wyjść na dwór. W pewnym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
Riker poszedł otworzyć i wpuścił dziewczynę z pizzą do środka. Skoczył po
pieniądze.
-
Chrissie?!- krzyknęłam zdziwiona, podchodząc do niej.
-
Cicho bądź, śledzili mnie, ale chyba ich zgubiłam- szepnęła poważnym głosem.
-
Ale o co w ogóle chodzi, ty pracujesz w pizzerii?- zapytałam.
-
Nie, podkradłam chłopakowi, który miał wam to doręczyć i skorzystałam z okazji.
Ross mnie przysłał.
-
Ross? Gdzie on jest?
-
Spokojnie, nie mogę za dużo mówić, bo możliwe, że gdzieś jest podsłuch. David,
John, Calum, Maia i Garrett, może później pójdą. Ross to wymyślił. W ten sposób
sprawdzamy, czy jesteście cali. Macie nie wychodzić. Ja spadam, pizza gratis- powiedziała
i wyszła, dając mi do ręki karton z posiłkiem.
-
Roko chyba musi iść na dwór, zaraz się zleje- przypomniał Rocky.
-
Ja z nim pójdę. Przy okazji wejdę na chwilę do domu, po parę rzeczy-
oznajmiłam.
-
Nie słyszałaś co mówiła? Mamy nie wychodzić.
-
Spoko, pies jest duży, ząbki ma.
-
Nie ma mowy, idę z tobą!
-
Nie, no ludzie!- krzyknęła Vanessa.- Idę z wami.
-
No dobra.
Ubrałam
bluzę, wzięłam Roko i razem z Rocky’m i Van, poszliśmy na dwór. Było strasznie
ciemno i miałam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy. Na dodatek, szedł za nami
jakiś facet w kapturze, bałam się. Stanęliśmy pod moim domem. Weszłam do
środka, a oni zostali przed wejściem. Czułam męski zapach. Za miły to on nie
był. W sumie… czułam dwa. Drugi, to perfumy Rossa. Czyli tu był. Hmm, dobrze
wiedzieć! Poszłam do swojego pokoju na górę i wzięłam trochę ubrań, szczoteczkę
do zębów i ładowarkę do telefonu. Jak już chciałam wracać, spadły mi klucze pod
biurko. Schyliłam się po nie i nagle ktoś założył mi chyba worek na głowę i
zatkał usta dłonią.
~~Van~~
-
Rocky, ona już pół godziny nie wraca, zaczynam się o nią bać- zaczęłam
marudzić.
-
Pewnie szuka ubrań, zaraz przyjdzie.
-
Tak samo było 10 minut temu, a światło w jej pokoju się nie świeci!
-
Może do kibla poszła?
-
I nie wzięła telefonu?
-
Dobra, daj mi psa i pójdziemy sprawdzić- zdecydował i weszliśmy do środka.
Panowała głucha cisza. Zaczęłam wołać siostrę, ale nikt nie odpowiadał.
Cholera, jak coś jej się stało, to się załamię! To moja młodsza siostrzyczka!
Roko zaczął coś niuchać i zaprowadził nas do pokoju Laury. Zaczął warczeć przy
biurku. Leżały tam klucze i rozwalone ubrania, jakby ktoś ją zaskoczył. A w
rogu popsuty telefon. Oczywiście Lau.
-
Mogłam iść z nią- załkałam i spojrzałam odruchowo przez okno. Zauważyłam akurat
jak dwie postacie pakują nieprzytomną dziewczynę do samochodu. To pewnie ona!
-
Rocky, oni ja zabierają!0 krzyknęłam przerażona i szybko wybiegłam z domu, ale
nie zdążyłam. Widziałam jak samochód odjeżdża.
-
Van, chodź do reszty. Zadzwonimy na policję. Zapamiętałem rejestrację, chodź
szybko.
-
Ale..
-
Chodź!- rozkazał i przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Wbiegłam zapłakana do
domu Lynchów i wtuliłam się w Rikera.
-
Co jest? Gdzie Laura?- zapytała Rydel, podchodząc do mnie.
-
Zabrali ją, gdzie telefon?!- odpowiedział brunet i wybrał numer do policji.
Powiedzieli, że ją znajdą. Wtedy coś mnie się przypomniało.
-
Ej, Ross pisał o jakimś numerze telefonu, nie? Weźcie tam zadzwońcie-
powiedziałam. Riker to zrobił.
ROZMOWA
TELEFONICZNA:
Osoba-
Dodzwonił/a się pan/pani na pocztę. Jestem Martin Grynch. W czym mogę służyć?
Riker-
Eeee… Chyba pomyłka…
O-
LISTY nigdy się nie mylą.
R-
Jakie listy?!
O-
Listy. Takie papierki, które zawierają ważne informacje, są od BLISKICH,
rachunki i tak dalej…
R-
Nie rozumiem.
O-
Proszę podać problem.
R-
Więc… eee… Bandyci… zabrali jedną z naszych.. paczek… Była ważna dla wielu osób…
Dwie osoby z psem są świadkami…? I… chcemy prosić o pomoc?
O-
Cholera, mówiłem, że macie nie wychodzić! Fuck…
R-
ROSS?!
O-
Cicho bądź! Eeee, to znaczy… Rano jak najwcześniej wyślemy paru naszych ludzi i
pomogą państwu, do widzenia!
I
się rozłączył.
-
Kto to?- zapytałam razem z Rydel i Ratliffem.
-
Dobre pytanie. Chyba Ross, ale nie wiem… Mówił dziwnie, jakby był w jakiejś
piwnicy, czy coś. I, że niby jakaś poczta… Rano przyśle paru swoich ludzi i
pomogą. Ale nie ogarniam.
-
Dobra, chodźcie spać- powiedział Rocky.- Już późno.
-
Ja nie zasnę, moja siostra może zginąć!
-
A Ross się przed mafią ukrywa. Ale Ross to Ross. Nic na to nie poradzisz. On da
sobie radę ze wszystkim.
~~Następny
dzień~~
Obudził
nas dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Było to trzech listonoszy? Ale
wpuściłam ich do środka.
-
Zamknijcie drzwi i okna- rozkazał jeden.
-
Zasłońcie rolety- powiedział drugi. Wykonaliśmy „rozkazy”,
a oni zdjęli czapki.
To byli Calum, David i Garrett.
Hm, kolejny pedofil. Świetnie. Jakby mi Rossa było mało. Jak chciałam wrócić do domu, zrobił się chamski i przywiązał mnie do filara, zaklejając usta. Tak ogólnie, to znajdowałam się w jakiejś piwnicy, ale takiej dziwnej. Dużej i jasnej. Przypominała halę, ale to była piwnica, bo prowadzili mnie schodami w dół. Chyba, że zabrali mnie z wieżowca, w co wątpię. Ciekawe, czy ktoś mnie uratuje, czy będę zdana sama na siebie? Odkleiłam sobie kawałek taśmy i zaczęłam się wydzierać jak idiotka, błagając o pomoc.
- Pomocy!!! Ratunku!!!!
Popełniłam błąd. Facet tak się wkurzył, że kopnął w stół, który przygniótł mi brzuch. Może jestem głupia, ale chciałabym teraz zobaczyć Rossa! Temu zwyrodnialcowi nie wystarczyło, że jestem z całej siły przywiązana i brakowało mi tlenu, więc otoczył mi szyję sznurem, zahaczając o posiniałe dłonie. Dlatego, jak się ruszałam, to mnie to przyduszało.
- A teraz zadzwonisz grzecznie do swojego kochanego chłopaka i powiesz, że spokojnie sobie nocowałaś u koleżanki, okej?- syknął i przy okazji na mnie napluł. Nawet nie miałam jak się wytrzeć.
- Ja nie mam chłopaka.
- Chcesz być mocniej związana?!
- Mocniej?! Ja już nie mogę oddychać!
- To niedługo nie będzie twój problem! Dzwonisz do niego natychmiast- rozkazał i rzucił mi w twarz jakimś starym telefonem.
- Nie pamiętam numeru.
- To sobie przypomnij!!
- Jak mam go niby wpisać?!- krzyknęłam i dostałam za to w brzuch. Nie mogłam się skulić, bo mnie szyja bolała od tego sznura. Ross, błagam, pomóż.
- Gadaj- rozkazał i podał mi komórkę, w której było słychać sygnał. Po chwili odezwał się zdenerwowany Ross:
- Czego?! Kogo niesie?!
- Ross... tu Laura.
- Gdzie ty jesteś? Wszędzie cię szukamy.
- Ja.... spałam u koleżanki.
- Na pewno?
- T-tak- głos mi się załamał.
- Rocky i Vanessa mówili, że nagle zniknęłaś i, że ktoś cie porwał!
- Nie... nie. Po prostu schowałam się... w piwnicy!
- Czemu płaczesz?
- Nie płaczę, po prostu... przed chwilą się tak śmiałam, że się popłakałam...
- Dlaczego ja ci nie wierzę?
- Bo jesteś Ross Lynch?
- Tak, ale ty kłamiesz. Coś ci jest, porwali cię!
- Nie, nie, nie, nie!- do oczu napłynęły mi świeże łzy, przez co mówiłam trochę inaczej.- Nie musicie mnie szukać.
- To podaj adres tej koleżanki, to cię odbiorę.
- Nie, nie trzeba. Serio. Zostanę jeszcze trochę u niej, skoro wiesz... sam kazałeś..
- Głos ci się łamie i łkasz mi do słuchawki, co się stało?!- usłyszałam głos z telefonu. Ledwo, bo jechał pociąg niedaleko. Czyli tory są blisko.
- Pa- powiedziałam cicho, kopnęłam telefon i zaczęłam płakać.
- No, bardzo ładnie.
To byli Calum, David i Garrett.
-
Ross, John, Maia i Chrissie szukają Laury. My mamy tu siedzieć i was pilnować.
Są wszyscy?- zapytał rudy.
-
Tak, ale skąd wiedzieliście o kogo chodzi i po co ten cyrk z pocztą?- wtrącił
Rik.
-
Ross był na podsłuchu.
-
Czyli to wszystko to taka zmyłka? Ilu wam z tej mafii zostało?
-
Dwóch. Ten, który rozciął waszemu bratu rękę i jego kumpel. To oni
prawdopodobnie porwali tę lasencję.
-
Hmm, świetnie! Zajebiście! Rozgośćcie się. I nie żadna "lasencja", tylko moja siostra- warknęłam, siadając na fotelu.
~~Laura~~
Hm, kolejny pedofil. Świetnie. Jakby mi Rossa było mało. Jak chciałam wrócić do domu, zrobił się chamski i przywiązał mnie do filara, zaklejając usta. Tak ogólnie, to znajdowałam się w jakiejś piwnicy, ale takiej dziwnej. Dużej i jasnej. Przypominała halę, ale to była piwnica, bo prowadzili mnie schodami w dół. Chyba, że zabrali mnie z wieżowca, w co wątpię. Ciekawe, czy ktoś mnie uratuje, czy będę zdana sama na siebie? Odkleiłam sobie kawałek taśmy i zaczęłam się wydzierać jak idiotka, błagając o pomoc.
- Pomocy!!! Ratunku!!!!
Popełniłam błąd. Facet tak się wkurzył, że kopnął w stół, który przygniótł mi brzuch. Może jestem głupia, ale chciałabym teraz zobaczyć Rossa! Temu zwyrodnialcowi nie wystarczyło, że jestem z całej siły przywiązana i brakowało mi tlenu, więc otoczył mi szyję sznurem, zahaczając o posiniałe dłonie. Dlatego, jak się ruszałam, to mnie to przyduszało.
- A teraz zadzwonisz grzecznie do swojego kochanego chłopaka i powiesz, że spokojnie sobie nocowałaś u koleżanki, okej?- syknął i przy okazji na mnie napluł. Nawet nie miałam jak się wytrzeć.
- Ja nie mam chłopaka.
- Chcesz być mocniej związana?!
- Mocniej?! Ja już nie mogę oddychać!
- To niedługo nie będzie twój problem! Dzwonisz do niego natychmiast- rozkazał i rzucił mi w twarz jakimś starym telefonem.
- Nie pamiętam numeru.
- To sobie przypomnij!!
- Jak mam go niby wpisać?!- krzyknęłam i dostałam za to w brzuch. Nie mogłam się skulić, bo mnie szyja bolała od tego sznura. Ross, błagam, pomóż.
- Gadaj- rozkazał i podał mi komórkę, w której było słychać sygnał. Po chwili odezwał się zdenerwowany Ross:
- Czego?! Kogo niesie?!
- Ross... tu Laura.
- Gdzie ty jesteś? Wszędzie cię szukamy.
- Ja.... spałam u koleżanki.
- Na pewno?
- T-tak- głos mi się załamał.
- Rocky i Vanessa mówili, że nagle zniknęłaś i, że ktoś cie porwał!
- Nie... nie. Po prostu schowałam się... w piwnicy!
- Czemu płaczesz?
- Nie płaczę, po prostu... przed chwilą się tak śmiałam, że się popłakałam...
- Dlaczego ja ci nie wierzę?
- Bo jesteś Ross Lynch?
- Tak, ale ty kłamiesz. Coś ci jest, porwali cię!
- Nie, nie, nie, nie!- do oczu napłynęły mi świeże łzy, przez co mówiłam trochę inaczej.- Nie musicie mnie szukać.
- To podaj adres tej koleżanki, to cię odbiorę.
- Nie, nie trzeba. Serio. Zostanę jeszcze trochę u niej, skoro wiesz... sam kazałeś..
- Głos ci się łamie i łkasz mi do słuchawki, co się stało?!- usłyszałam głos z telefonu. Ledwo, bo jechał pociąg niedaleko. Czyli tory są blisko.
- Pa- powiedziałam cicho, kopnęłam telefon i zaczęłam płakać.
- No, bardzo ładnie.
- Dlaczego ja? I on? W ogóle Crystal i tak dalej?- zapytałam szeptem.
- Sprawy z przeszłości. Ten twój Lynch kiedyś odebrał mi laskę, Black mnie wkurzyła czymś, a ciebie to ja zabiorę blondasowi, żeby poczuł się jak ja, bo prawie mnie zabił. Mam kulkę w nodze, połamane żebra! Cudem uniknąłem śmierci, bo miałem miękkie lądowanie. Ale co ja ci się będę spowiadać. W sumie, to i tak długo tu nie zabawisz, wystarczy, że twój chłoptaś tutaj przyjdzie i "pogadamy" na mój sposób- uśmiechnął się złośliwie, pokazując swoje brudne zęby. Matko, tak bardzo się bałam! Po kilku godzinach straciłam czucie w dłoniach, coraz ciężej mi się oddychało, a brzuch od tego stolika strasznie mnie bolał. W pewnej chwili miałam wrażenie, że zobaczyłam jakiś damski cień, ale to pewnie zwidy od bólu. Powieki mi opadały, ale nie mogłam zasnąć. Usta miałam zaklejone, tamten siedział i zmieniał opatrunek na nodze. Wartę przy mnie sprawował drugi bandzior- jego wspólnik. Nagle coś trzasnęło na tyłach.
- Idź to sprawdzić- rozkazał facet wspólnikowi, a ten wyszedł. Po chwili usłyszałam strzały.
- Cholera, nasłałaś ich?!- wydarł się na mnie. W przerażeniu pokiwałam przecząco głową. W tej chwili do niby piwnicy, w której byłam więziona, wpadł Ross i chyba Maia z bronią. Spojrzał na mnie z zawiedzioną miną i zrobił kamienną twarz, patrząc na mojego porywacza. Maia podeszła do mnie pewnym krokiem i rozwiązała mnie, bez żadnego słowa. Opadłam na ziemię i zaczęłam sobie masować nadgarstki.
- Idź pomóc Chrissie z tamtym- rozkazał Ross brunetce. Tamta tylko przeleciała wzrokiem po porywaczu i poszła na tyły. Blondyn skrzyżował ręce na piersi.
- Jak tu trafiłeś?- zapytał bandyta.
- Samochodem.
- Jesteś taki cwany teraz, tak? Wcześniej, to przez całe miasto uciekałeś.
- Nie patrzę w przeszłość, interesuje mnie teraźniejszość. A teraz, to ja mam broń, a ty jesteś już ranny- przypomniał.
- Rzuć broń.
- Nie.
- Rzuć broń!
- Nie.
- To pożegnaj się z nią- warknął i wziął mnie z ziemi. Wyciągnął z kieszeni nóż i przyłożył mi go do szyi. No, fajnie, fajnie. Ja nie chcę umierać, Ross, strzel mu w łeb! Błagam! Boję się go!
Jak tylko Lynch zobaczył mnie taką poranioną, zrobił wielkie oczy, a oczy mu się... zaszkliły?!
- Zostaw ją- rozkazał groźnym tonem.
- Oddaj pistolet.
- Najpierw ona.
- No cóż... próbowałem- szepnął tuż nad moim uchem i przycisnął mi narzędzie do gardła. Zacisnęłam powieki, przygotowując się na najgorsze, ale usłyszałam tylko strzał i otworzyłam oczy. Nóż leżał na ziemi, a obok niego zabity mężczyzna. Pobiegłam resztkami sił do Rossa i rzuciła mu się na szyję. Wtulił swoja twarz w moje włosy.
- Lau..- szepnął, łkając.
- Ty płaczesz?
- Myślałem, że nie trafię w tego bydlaka i zabiję ciebie...
- Ale uratowałeś mnie, to jest najważniejsze. Dziękuję.
- Przeze mnie prawie umarłaś! Jestem niebezpieczny!
- Dzięki tobie jeszcze żyję... Ale.. skąd wiedziałeś, gdzie jestem?- zapytałam, odsuwając się trochę od niego, jednak nadal mnie trzymał.
- Nigdy byś do mnie nie zadzwoniła z własnej woli, a nawet jeśli, to rozmowa potoczyłaby się inaczej. Ton twojego głosu cię zdradził, płakałaś. Numer telefonu zastrzeżony plus.. wspomniałaś o piwnicy. A w tle usłyszałem tory. Jest tylko jedno takie miejsce za LA- wytłumaczył. Oparłam głowę o jego tors. Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do czarnego auta, zaparkowanego za drzewem. Posadził mnie na tylnym siedzeniu, a sam usiadł za kierownicą.
- Maia i Chrissie powiedziały, że wrócą na swoich motorach. Możesz iść spać, zaraz będziemy w domu i odpoczniesz. Dam ci spokój, jestem dla ciebie niebezpieczny- stwierdził i odpalił silnik.
- Mogę... o coś zapytać?- spytałam nieśmiało, gdy ruszyliśmy. Ustawił sobie lusterko na mnie i co chwilę zerkał.
- Możesz.
- Wow...
- Co cię tak zdziwiło?
- To, że nie krzyczysz na mnie, że się wypytuję ciebie o coś.
- Dobra, czego chciałaś?
- Dlaczego nie odpowiedziałeś mi wtedy, przy grze w butelkę, na tamto pytanie?
- Nie wiedziałem co powiedzieć...
- Au..- mruknęłam, łapiąc się za gardło.
- Co ci jest?- zapytał zdenerwowany.
- Nic, szyja mnie boli, sznur mnie obtarł. I śpiąca jestem.
- To idź spać, może będzie ci lepiej- szepnął i oparłam głowę o oparcie. Chłopak chyba zwolnij, bo już tak nie rzucało.....................
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Malanowski.... się udzielił.... Roko było mało :'( ale nie miałam gdzie go wcisnąć :c Bożeeee, szkoła ;_; Zaczynam od niemieckiego o 8:00, matkoooo!
Mam kilku wesołków w nowej klasie, a Wy? Cholerne kocenie kurwde -.- "Kici, kici, pospiesz się, kotku!" UGH! Szału dostanę ;_; Jeszcze ta dziewczyno emo...
A co do komentarzy... niech będzie tyle co pod ostatnim rozdziałem (35) :) Dacie radę? Wierzę w Was ☺ Jeszcze jedno. Rozdział chyba za tydzień. Muszę się postarać w tym roku szkolnym, oj muszę :c POWODZENIA Z KOMENTARZAMI!! KOCHAM WAS ♥♥
Klaudia ☺
Subskrybuj:
Posty (Atom)