sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 34

~~ Narrator ~~
(...) Para przekroczyła próg szkoły i od razu doznali szoku. Momentalnie wszyscy, którzy znajdowali się na korytarzu, zwrócili wzrok na Laurę i wkurzonego Rossa obok niej. Wszędzie w szkole były porozwieszane zdjęcia brunetki. Ale nie takie zwykłe, tylko przeróbki. Obrzydliwe, chamskie przeróbki. Jakaś kobieta w wyzywającej bieliźnie z doklejoną głową Laury. Mimo, że to oszustwo, było tak dobrze zrobione, że ciężko było innym określić, czy to prawdziwe fotki. Ross omal nie wybuchnął, jednak wziął kilka wdechów i wycedził przez zęby:
- To dlatego nie odbierałaś?- zerwał jedno zdjęcie i rzucił nim w brunetkę.- Nie chciałaś, żebym ci przeszkadzał, co?
- Ross, to nie tak. To znowu...
- Nie zwalaj wszystkiego na tych chłopaków, okej?! Sama jesteś sobie winna! A teraz? Dowiaduję się, że moja dziewczyna jest "do wynajęcia".
- Możemy pogadać na spokojnie? To naprawdę nie ja- mówiła przez łzy. W blondynie się już gotowało. Ledwo się powstrzymywał, nigdy nie był tak wściekły. Mocno chwycił ją za ramię i zaprowadził za szkołę, żeby nie robić awantury przy innych. Po drodze minęli Ashtona i Drake'a, czyli tych, którzy odpowiadali za zdjęcia.
   Gdy już byli za budynkiem, Ross oparł się o mur, żeby ochłonąć. Oczekiwał wyjaśnień.
- Ross, bo... ja cię okłamałam z tą wyprowadzką- powiedziała smutno, spuszczając głowę.
- Jest jeszcze coś o czym nie wiem? Może wcale nie masz na imię Laura, co? Może to tylko "pseudonim artystyczny"?! Gdzie wczoraj byłaś?
- No, poszłam się spotkać z nimi i... No i tak wyszło, że...
- O taki film ci chodziło? To on miał być powodem rzekomej przeprowadzki?- starał się panować nad emocjami, lecz nie wychodziło mu to. Trzymał ręce w kieszeniach, żeby jej nie uderzyć.
- Kłamałam z tym filmem! Nie chciałam ci mówić prawdy, bo to za bardzo boli, rozumiesz?!- krzyczała  łkając. W tym samym czasie zadzwonił dzwonek na lekcje, ale oni nadal byli w tym samym miejscu.
Ross nic nie odpowiedział, tylko pokręcił rozbawiony głową.
- Nie wierzę ci. Sorry, zrywam z tobą. Nara, dziwko- warknął wściekły i odszedł, zarzucając kaptur na głowę.
- Co? Ross, czekaj! Musisz mi uwierzyć! ROSS!- pobiegła za chłopakiem i stanęła przed nim. Wzniósł oczy ku niebu i odepchnął ją.
- Nie chcę z tobą gadać, rozumiesz?!- wydarł jej się w twarz i ruszył dalej przed siebie. Laura stała z tyłu i nie wierzyła w to, co właśnie się stało. Zebrała się w sobie i postanowiła powiedzieć Rossowi, co tak naprawdę się wczoraj wydarzyło.
- Drake się do mnie dobierał.
Poczuła napływające do oczu łzy, przez chwilę żałowała, że to powiedziała. Na szczęście Lynch się zatrzymał. Powoli zaczął się zbliżać do Laury. Był zbiorem gniewu, złości itd. Miał dosyć na dziś, a tego co usłyszał, nie mógł nie wyjaśnić.
- On chciał mnie... rozebrać. Ale ja odmówiłam, krzyczałam... A wtedy on mnie prawie... Ross, przepraszam- rozpłakała się na dobre.- Pewnie to jest ta zemsta, o której mówił. Iiii... zobacz co mi zrobił.
  Dziewczyna odsłoniła kawałek ramienia i oczom Rossa ukazała się litera "D". Będzie po tym blizna. Wciągnął głośno powietrze do płuc. Tym razem nie wytrzymał długo.
- Jaką on ma teraz lekcję?- wycedził, ale nawet nie czekał na odpowiedź. Poszedł do budynku, a Laura pobiegła za nim. Teraz na pewno żałowała, że mu powiedziała. A tym momencie się go bała, był nieobliczalny. Mimo to, próbowała go powstrzymać od głupstwa.
- Ross, zatrzymaj się!- krzyczała i pociągnęła go za rękę, lecz on się wyrwał i szedł dalej. Znalazł na planie lekcji co Drake ma teraz, po czym skierował się do sali od francuskiego. Na ścianach, tablicach, na podłodze i w śmietnikach były te przeróbki, co powodowało u Rossa jeszcze większą wściekłość. Wpadł do sali i od razu odnalazł wzrokiem chłopaka. Zacisnął zęby, nie zwracając uwagi na zszokowanego nauczyciela oraz na przestraszoną Laurę i rzucił się z pięściami na Drake'a. Od razu wokół nich zrobiło się zbiegowisko.
- Ross, uspokój się!- rozkazał nauczyciel, podchodząc do bijących się chłopaków. Zamiast ich rozdzielić, oberwał w brzuch od Drake'a i upadł na podłogę.
- Chciałeś ją zgwałcić!- wydzierał się blondyn, okładając gościa po twarzy.
- Zasłużyła sobie suka!- odkrzyknął brunet i odepchnął chłopaka tak, że ten przewrócił ławkę i skończył na ziemi. Dostał kilka kopniaków w plecy, po czym ledwo wstał, chwiejąc się i z całej siły uderzył przeciwnika w twarz tak, że poleciał na ścianę. Lynch go przyduszał, a reszta nawet nie reagowała.
- To wszystko przez to, że raz się zderzyliście?! Czy ty jesteś normalny, człowieku?!
Po tych słowach, muzyk został kopnięty w brzuch, a potem kilka razy uderzony słownikiem w głowę. Miał już połowę twarzy we krwi, ponieważ miał rozcięty łuk brwiowy i rozwalony nos. Ledwo słał się na nogach, nie miał już sił i kręciło mu się w głowie. Gdy resztkami sił kopnął w żebra Drake'a, zachwiał się i podparł o ścianę. Nic nie widział, kilka osób pobiegło po pomoc. Brunet szyderczo się uśmiechnął i chwycił Rossa za włosy. Chłopak jęknął z bólu.
- Pożałujesz tego. Ty i twój koleżka. Moja banda się wami zajmie, nie pozwolę, żebyś ją skrzywdził- wycedził jeszcze po cichu, ale i tak groźnie.
- Pff, zobaczysz, ta twoja dziwka jeszcze będzie moja- zaśmiał mu się w twarz. Ross kolejny raz podbił mu oko, tym razem drugie. Wstał z ziemi, ale nie na długo. Drake z całej siły popchnął go na ścianę, a blondyn zjechał po niej i stracił przytomność. Ostatnie co słyszał, to krzyk ludzi z klasy, nauczycieli i płacz Laury. Brunetka złapała go za rękę, nie wierzyła, że przez nią to wszystko.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Słucham? Jak to w szpitalu?!- Rydel odebrała telefon od dyrektora szkoły, że Ross, jego "kolega" oraz nauczyciel zostali przewiezieni do szpitala. Wiedziała, że coś złego się niebawem zdarzy, ale nie sądziła, że aż tak złego. Była zszokowana.
- Doszło do bijatyki, kilka osób opowiedziało mi, jak to się stało. Pani brat dość mocno uderzył głową o ścianę i przyjechało pogotowie. Chciałbym prosić, aby jak najszybciej przyjechała pani do szkoły i od razu wszystko pani wytłumaczę. To nie jest rozmowa na telefon- ostatnie słowa mężczyzny sprawiły, że blondynka musiała usiąść, żeby nie upaść. Bardzo bała się o brata, szczególnie dlatego że ma uraz głowy, a w dzieciństwie omal przez to nie było tragedii... I jak ten jest tak silny, jak poprzedni, to jego szanse są marne.
- Oczywiście, zaraz będę. Mogę z bratem?
- Dobrze, tylko proszę się pospieszyć. Do widzenia.
Dziewczyna rozłączyła się i od razu pobiegła po Rikera, który rozmawiał z Vanessą przez Skype'a.
- Riker, zbieraj się- rozkazała, wchodząc bez pukania.
- Nie widzisz, że gadam? Później pojedziemy po zakupy. No mówię ci, Van. Od kiedy pojechałaś, ona tylko mi o...
- Ross jest w szpitalu! Musimy jechać do dyrektora- powiedziała, chodząc w tę i z powrotem.
- Co?!- zdziwił się blondyn razem z Vanessą. Rydel rzuciła mu kurtkę, po czym zbiegła na dół. Tam gotowa czekała na brata, który żegnał się z dziewczyną. Gdy już zszedł, wsiedli do jego auta i jak najszybciej pojechali pod szkołę, gdzie czekał już dyrektor. Przeszli do gabinetu i tam im wszystko wyjaśnił. Podał adres szpitala, w którym przebywa Ross, po czym wrócił do papierów.
- Riker, a jeśli on się nie ocknie? Co wtedy?- panikowała Delly, wsiadając do samochodu. Starszy brat odpalił silnik i wyjechał z parkingu.
- Na pewno Ryland zajmie jego pokój. Już mi nie będzie doradzał co mam zrobić dla Van, zwolni się jedno auto i...- chciał kontynuować, ale skarcił go wzrok Ryd.- No na pewno się ocknie, przecież to jest Ross. Gorsze rzeczy go spotykały i wychodził z tego cało.
- Może masz rację- uspokoiła się trochę.- On da radę.

~~Laura~~
Matko, co ja narobiłam?! Przeze mnie on może nie przeżyć. Mogłam mu nie mówić tego co mi Drake zrobił, ale nie wytrzymałam. Nie zapomnę, jaki był wtedy wściekły. Bałam się go. Kolejny raz widziałam jak się bije, ale teraz to było straszne. A najgorsze jest to, że mogłam go powstrzymać, ale kiedy widziałam tą krew cieknącą z jego twarzy, zrobiło mi się słabo, nie mogłam się ruszyć. Nikt nie mógł. To był za duży szok. Poza tym byli w takim szale, że znokautowali nauczyciela! A to wszystko przeze mnie. Gdybym wtedy w Londynie nie nastroiła mu gitary... nie. Gdybym wtedy nie poszła po bułki z Vanessą, to byśmy się nie znali i by tego nie było. A moi rodzice dalej siedzieliby w Hiszpanii, nie poznałabym R5, Rylanda... I pewnie mieszkałybyśmy dalej w Londynie.
  Dobra, koniec użalania się nad sobą. Muszę się ogarnąć. Przecież lekarze tam są, mają wiedzę, odpowiedni sprzęt i tak dalej. Lepiej będzie jak po prostu usiądę na krześle i poczekam.
  O nie, co się dzieje?! Gdzie oni go wiozą?! Dlaczego się tak spieszą?! Wszystko pika, a on ma drgawki!
   Ja tutaj popadnę w paranoję. Fakt, że pielęgniarka dała mi jakieś leki na uspokojenie, ale nie zadziałały.
    Usiadłam na krześle i schowałam twarz w dłonie. Pozostawało mi tylko czekać.
     Nagle poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Podniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą Rikera. Kawałek dalej Rydel rozmawiała z pielęgniarką. Wstałam i przytuliłam się do chłopaka, wypłakując mu się w ramię.
- Czemu on to zrobił?- zapytał, gdy już się trochę uspokoiłam.- Przecież on wiedział, że ma nie ryzykować teraz.
- No tak, ale...- zawahałam się- to jakby przeze mnie.
- A gdzie on jest?- tym razem odezwała się Rydel. No to powiem jej prawdę...
- Wywieźli go gdzieś. Lekarze biegali wokół niego, coś tam krzyczeli, miał drgawki, był podłączony do różnych sprzętów, płynów, pełno kabli... A twarz cała we krwi, poobijana... To straszne. Wszystko moja wina.
- Przestań się użalać nad sobą. Ross gorsze wypadki miał, a to zwykła bójka, każdemu się zdarza- Riker był wyluzowany. Zazdroszczę mu tego opanowania.
- Lau-  zwróciła się do mnie Delly- powiesz mi co się stało między tobą a Rossem, że tak się obwiniasz?
- Noooo- zawahałam się- dobra, od razu chodź po coś do picia.
Riker został na korytarzu, a my poszłyśmy szukać baru w szpitalu.
- No, spowiadaj się.
- Zobacz- wyjęłam z plecaka jedno ze zdjęć, które wisiały w szkole.- Pełno tego jest. A wiesz dlaczego? Taki Drake i jego kumpel Ashton mnie dręczą, a to za to, że z tym Drakem się RAZ zderzyłam. Temu drugiemu czegoś odmówiłam i tak się zaczęło. A wczoraj, co tak szybko wyszłam, to się z nimi spotkałam, żeby dali mi spokój. Za to Drake chciał mnie, no rozebrać. Ale się wyrwałam, to on mi oznaczył ramię literą "D". No i do domu wróciłam ok.3 w nocy, więc już nie oddzwaniałam. Ale jak dzisiaj przyszłam z Rossem i zobaczył te przeróbki, zaprowadził za szkołę i zerwał ze mną. Nazwał mnie dziwką i odszedł, a żeby go zatrzymać, powiedziałam co się stało wtedy, a on... wściekł się. Potwornie się wściekł i zaczął szukać tego Drake'a, potem ta bójka i tak dalej... Resztę znasz- wyjaśniłam i w końcu odnalazłyśmy ten bufet.- Jestem egoistką.
- Wcale nie. Po prostu go kochasz. Pomyśl sobie, że on to wszystko robi dla ciebie. Chciał cię ochronić, prawda? Uratował cię kiedyś od jakiegoś stukniętego mafioza, prawda? Znacie się od lipca, jest listopad. Jesteście razem już... czekaj. Od końca sierpnia. On nigdy z żadną dziewczyną nie był tak długo.
- Kawa z mlekiem razy dwa- złożyłam zamówienie, gdy kobieta za barem się już niecierpliwiła. Potem zwróciłam się do blondynki- Rydel, on ze mną zerwał. Koniec "wielkiej miłości" i tej twojej Raury.
- I herbata z melisą na uspokojenie dla tej pani- dodała do zamówienia, po czym mnie przytuliła.- On i tak cię kocha. Czuję to w kościach. A jak mi się coś wydaje, to tak jest. Widzisz, miałam przeczucie, że niedługo coś złego się stanie. I miałam rację! Mój brat leży w szpitalu- odparła zadowolona. Po chwili jednak dotarło do niej, co powiedziała.- Matko boska, mój młodszy braciszek jest w szpitalu! Walczy o życie, może umrzeć! Co ja mam zrobić?!
Szarpała mnie za ramiona, wydzierając się na połowę budynku.
- Herbatka z melisą razy dwa. I jedną kawę z mlekiem- poprawiłam zamówienie i usiadłam z Rydel przy stoliku. Po odbiorze napojów wróciłyśmy do Rikera, który siedział zniecierpliwiony przed salą.
- Już coś wiadomo?- zapytałyśmy jednocześnie, zajmując miejsca obok. Pokiwał przecząco głową. Cały czas nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w drzwi.
- Co chwilę to pikanie się zatrzymuje, jest cisza... Tylko ci lekarze. W kółko któryś tam wbiegał, nie wiem- zmieniał innego? Nie chcą nic mówić.
  Zapadła głucha cisza. Podsłuchiwaliśmy co się dzieje w sali. Tylko pikanie serca, które co chwilę znikało oraz stukot narzędzi. Nagle ktoś do nas podszedł. Okazało się, że to jeden z lekarzy.
- Państwo od tego chłopaka? Od Rossa Lyncha? Rodzina?- zapytał mężczyzna. Pokiwaliśmy głowami na 'tak'. Doktor wziął głęboki wdech i spojrzał Rydel w oczy.
- Nie będę owijać w bawełnę. Szanse pana Lyncha są znikome. Ma pękniętą czaszkę, wstrząśnienie mózgu, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy oraz dolną wargę, zwichniętą rękę, kilka drobnych urazów na głowie, poobijane żebra i najgorsze- serce się zatrzymuje. Przez liczne kopnięcia pacjent ma również urazy wewnętrzne i...
- Doktorze! Pacjent dostał krwotoku, proszę szybko!- krzyknęła pielęgniarka, wychylając się zza drzwi. Mężczyzna nas przeprosił, a następnie wbiegł do sali.
  Krwotok? Serce się zatrzymuje? Pęknięta czaszka? To nie może być prawda. On musi przeżyć. Nie wierzę w to, jestem w szoku.
   Kolejny raz dzisiaj rozpłakałam się. Riker, mimo, że także nie był w najlepszym stanie, próbował nas pocieszyć. Mnie i Rydel.
- Mogę o coś zapytać?- uśmiechnął się blondyn. Otarłam łzy.
- O co?
- Dlaczego go okłamałaś z tą wyprowadzką?
Zawahałam się. Nie wiem, czy powiedzieć prawdę, czy znowu skłamać. Nie lubię oszukiwać bliskich mi osób, ale to...
- To jest trudne.
- Wiesz, mamy czas.
- Mam po prostu dość- wydukałam i podeszłam do sali, w której operowali Rossa. Nic nie było widać, co jeszcze bardziej mnie niepokoiło.
- Dość czego?
- Wszystkiego, rozumiesz?- odwróciłam się.- Niszczenia wszystkiego, krzywdzenia bliskich, tej całej sprawy z Ashtonem i Drakem, kłótni z rodzicami... W ogóle życia- te ostatnie słowa wypowiedziałam ledwo słyszalnym, łamiącym się głosem.- Zobacz, Ross może umrzeć. Gdybym się nie pojawiła w waszym życiu, teraz by tego nie było.
-  Nie obwiniaj się o to, jesteś naszą przyjaciółką i potrzebujemy cię. Zmieniłaś Rossa na lepsze. Wszystko będzie dobrze, pamiętaj. Jam jasnowidz.
- Już prędzej Rydel jest jasnowidzem.
- Co ja?- obudziła się.- Wybaczcie, ale ja tego nie zniosę, muszę się przespać.
Mi w sumie też by się przydała drzemka.
~~ 3 godziny później, narrator ~~
Rydel i Laura spały z opartymi głowami o ramiona Rikera, tak, że był unieruchomiony z dwóch stron. Dodatkowo musiał iść do kibelka, ale nie chciał budzić dziewczyn. Nawet nie miał jak zadzwonić do reszty, żeby przyjechali, więc pisał smsy.
Nagle drzwi od sali się otworzyły, a blondyn gwałtownie wstał. Delly i Lau zderzyły się głowami, przez co się obudziły. Gdy tylko zobaczyły co się dzieje, w tym samym czasie podeszły do lekarzy. Pielęgniarki wywoziły nieprzytomnego Rossa i zawiozły go do sali niedaleko.
- I co z nim?- zapytała cała trójka. Lekarz chwilę się zastanawiał. Przez ten czas zdążyli przyjść Rocky, Ryland oraz Ratliff, Calum i Jo. Ostatnia dwójka dowiedziała się o wypadku od Laury.
- Wszyscy jesteście z rodziny?
- Kumpela- odezwała się Joan, a po chwili także Cal i Ell.- Przyjaciele.
- Jestem jego dziewczyną, to się liczy, prawda?
Mężczyzna nic nie odpowiedział, po prostu stał i wpatrywał się w papiery.
- Niech wam będzie- odezwał się w końcu.- Pan Lynch będzie żył, ale na chwilę obecną zapadł w śpiączkę. Nie wiemy kiedy się wybudzi. Na razie jego stan jest stabilny. Dzięki szybkiej operacji udało się ocalić czaszkę i opanowaliśmy krwotok wewnętrzny.
- Możemy do niego wejść?- niecierpliwiła się Laura. Czy lekarze nigdy nie mogą powiedzieć po prostu "Jest okay, możecie wejść"?
- Pojedynczo proszę.
- Ja pierwszy!- krzyknął Rocky, po czym pobiegł do sali. Oczywiście pomylił drzwi. Szybko się poprawił. Wszedł do właściwej, ale po minucie wyszedł z szyderczym uśmiechem na ustach.
- Co ty zrobiłeś?- zapytało rodzeństwo Lynch i Ellington. Jo się zaśmiała. Jak zwykle Rocky w takich sytuacjach rozluźniał atmosferę.
- Jaaaa??? Niiiiiic... Rocky tam był...
- Dobra, zaraz się okaże, czy "nic".
Laura odeszła od wyszczerzonego Rocky'ego i poszła do sali, w której leżał Ross. Dostrzegła go na końcu jasnego pomieszczenia. Był podłączony do najróżniejszych kabli, ale nie miał koszulki. Co wcale jej nie przeszkadzało. Podeszła bliżej. Na głowie miał bandaże, szwy na łuku brwiowym i podbite oko. Wyglądał tak niewinnie, bezbronnie na tym łóżku, przy płynach... Jak śpiący maluch. Tylkooo trochę poobijany. Na klatce piersiowej miał siniaki, a na lewej ręce gips. Nagle Laura zobaczyła coś, co na 100% było robotą Rocky'ego. Wąsiki namalowane markerem i napis na gipsie "Rocky tu był". Zaśmiała się cicho, a następnie usiadła na taborecie obok łóżka Rossa. Bała się go dotknąć, chociaż za rękę, bo myślała, że to go boli. Odważyła się jednak i chwyciła jego dłoń. Nie odzywała się, tylko wysłuchiwała spokojnego, jednostajnego bicia serca chłopaka.
- Ross- odezwała się w końcu- Przepraszam cię za wszystko... Teraz przeze mnie cierpisz. Zniknę i będzie lepiej, zobaczysz. Szkoda, że mnie nie słyszysz. Chociaż, to chyba dobrze. Nie sądzę, żebyś chciał mnie widzieć po tym wszystkim... Wybacz.
Ostatnie słowa wyszeptała i wstała. Zostawiła go w sali i wyszła.  Na korytarzu dalej stał uśmiechnięty Rocky.
- I co ten idiota zrobił?- zapytała Jo, pokazując na bruneta, któremu sięgała ledwo do ramienia.
- Rocky tam był. I dość szybko Rossowi wyrosły wąsy.
- No bo ja jestem zajebisty- wtrącił się nagle Ratliff. Wcześniej przytulał Rydel, a teraz ścianę. Rocky go odrzucił.
- Ryland- powiedziała blondynka- pojedziesz z Rockym po trochę ubrań itd. dla Rossa, okey?
- Ale dlaczego akurat ja?
- Bo cię proszę.
- Ale jak Ross się dowie, że grzebałem w jego rzeczach, to mnie zakopie żywcem. Poza tym znaleźć coś w jego pokoju to sztuka.
- Dostaniesz dwie dychy.
- Zgoda!
Zgodził się. Rocky kiwał głową, mrużąc oczy i powtarzał pod nosem "sprzedawczyk mały".
- Ey ey ey. Ja też dostanę, nie? W końcu on ma w pokoju węża. Pamiętasz? A jak coś na mnie wyskoczy z szafy?- marudził Rocky, co już doprowadziło parę pielęgniarek do śmiechu.
- Nie zdziwiłbym się, jakbyś znalazł kilka staników- powiedział Riker, po czym spojrzał się na Laurę jak zboczeniec.- Niektóre osoby wychodziły z tego pokoju trochę lżejsze, że tak powiem.
- To u was rodzinne, prawda?- zapytała Laura, gdy chłopcy już poszli. Rydel i Ell siedzieli u Rossa.
- Ale co?
- Zboczenie. Słyszałam, co planujesz dla Vanessy.
- Właśnie, co ona lubi? Muszę to wiedzieć.
- Na pewno nienawidzi grubasów w stringach, fuu. Skoro już jedziecie na plażę, toooo naucz ją serfować.
- Ale ona umie.
- Człowieku, ona ledwo na szpilkach ustoi, a co dopiero na desce. A na kolację owoce morza.
- Fuuu, nie!- podeszła Jo, ciągnąc za sobą Caluma.- Nigdy nie rób dziewczynie owoców morza. Wiesz mi, znam się na tym. Na twoim miejscu to bym z nią na piwko poszła.
- Jo, błagam. Chodź już- piszczał rudzielec.- Z Rossem jest okey, a ja jestem śpiący. Chyba wiesz co mi obiecałaś, nie? Chcę wiedzieć, czy jesteś w tym dobra, jak mówił zboczuś.
- Czy wy...- zawahał się blondyn.- Zabezpieczcie się.
- Tak, tak. Tatusiu- zaśmiała się Joan i przytuliła Rika tak, aby Cal był zazdrosny. Jeszcze się uśmiechała i przedłużała. Na koniec dała mu całusa w policzek.
Calum się niecierpliwił.
- Już?
- Czekaj, chcę się ze wszystkimi pożegnać.
Podeszła do Lau i mocną ją wyściskała, po czym wbiegła w podskokach do sali w której leżał Ross. Reszta zbliżyła się do drzwi i obserwowali co brunetka robi. W tej chwili przytulała Ratliffa, potem Delly, a ostatniego Rossa. Mimo, że był nieprzytomny, nachyliła się nad nim i cmoknęła w czoło. Laurze podskoczyło ciśnienie, ale wiedziała, że przesadza. Oni byli po prostu przyjaciółmi, nic więcej.

~~ Rocky ~~

 Przyjechaliśmy do domu i od razu poszliśmy pod pokój Rossa. Niech Ryland otworzy, jeszcze coś na mnie wyskoczy.
 - No ruchy- poganiał mnie, tupiąc niecierpliwie nogą. Pogięło go?- Otwieraj te drzwi, bo coraz bardziej się boję.
- Ale jak tam są jakieś pułapki?- zapytałem.- Albo wąż mnie zaatakuje? Stracisz swojego kochanego, starszego braciszka.
- Czyli będzie wolny pokój. Tylko zrób mi przysługę i najpierw posprzątaj tę pizzę spod materaca.
- Cooo? Nadaje miły aromat do snu!
- Tak, tak. A potem się dziwimy, dlaczego nie możemy cię obudzić. Właź.
Wepchnął mnie do środka i od razu poczułem lekki smrodek niewyniesionych śmieci, które leżały w workach obok szafy. Zaraz po mnie wszedł Ryland.
- Łooo stary, ale pokój ma wielki. A ja to muszę się męczyć w klitce pod schodami.
- Nigdy tu nie byłem...- rzekłem, podziwiając niesamowity... bajzel w pokoju. No jak tak można zaniedbać coś tak zajebistego?! Z krzesła zwisały brudne koszulki, dywan zastępowały spodnie, na szafach były bokserki i skarpetki, okna zasłonięte. Na biurku (połamanym oczywiście) walały się papierki po batonach, brudne talerze oraz papiery.
- To co my mieliśmy wziąć?
- Na pewno skonfiskować mazaki- zdecydowałem i zacząłem potajemnie przeglądać papiery na parapecie. Nadziałem się na skartpetkę. No ładnie.
- Wiesz może gdzie on trzyma czyste rzeczy?- Ryland nachylił się nad łóżkiem, żeby... a w sumie to nie wiem, po kiego grzyba to zrobił, ale wiem tyle- nachylił się, wlazł i spadł. A po co, to nawet on sam nie wie. 
    Za szafką znalazłem dwie czyste koszulki... Może wystarczą? Spodnie ma na sobie, to najwyżej przepłucze w zlewie i po wszystkim. 
- Dobra, koszulki są, szczoteczka też, pasta się znajdzie...- wymieniałem pod nosem i wrzucałem rzeczy do reklamówki. Trafiły tam też trampki, ładowarka do telefonu oraz lakier do włosów.
- Ey, Rocky!- krzyknął Ryland i wystawił głowę... spod łóżka? WTF? Aha, ok. Nie, no spoko, przecież ja nic nie mówię.
- Czego?
- On tam ma gry, konsole, kompa, kasę, jakieś majtki (tak Ewelino, to z myślą o Tobie xdd ~ od aut.) iiiii... jakiś zeszyt z gitarą.
- Zeszyt? Pokaż go- rozkazałem i wyrwałem mu go. Czyżby pamiętnik? Mój braciszek "bad boy" pisze pamiętnik? Haha, no nieźle.
- Ty sobie nie myśl- jęknął RyRy, kiedy wywlukł się spod łóżka.- Ja go konfiskuje, Ross tam opisał swoje patenty na podryw. Przydadzą mi się.
- Nie tylko na podryw... Haha, nasz Rossy pisze tutaj teksty jakichś romantycznych piosenek, opisuje swoją idealną dziewczynę, wyznania i uczucia. Ty, coś o mnie!- zdziwiłem się i przeczytałem fragment.- Jaki gościu! Ja ładnie maluję!
- Aha, wmawiaj to sobie- mruknął Ryland. Czy w tych czasach nikt już nie docenia prawdziwej sztuki?- Zwijamy się już? Ciary mnie przechodzą, jak sobie pomyślę, że Ross się dowie, że tu byliśmy. Jestem za młody na śmierć, wiesz?
- Czekajta, ja tu się dorwałem do ciekawej lektury, nie przeszkadzaj mi teraz.
- Ups, wybacz- rzekł z udawaną uprzejmością i wypchnął mnie z pokoju, zabierając po drodze reklamówkę z rzeczami naszego brata.
   Kurde, serio zaciekawił mnie ten dziennik. Nie sądziłem, że Ross ma tyle... Uczuć.

∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆
Hejaa! Rozdział byłby wcześniej, gdyby nie to, że jak dodawałam, brat popsuł router i cały rozdział się wziął skasował. No i od nowa musiałam.
Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za wysłanie Rossa do szpitala? I za popsucie Raury xd. 
Co myślicie o znalezisku chłopaków? O pamiętniku blondaska? 
KOMENTUJCIE, kochani ❤
Klaudia 

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 33

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM, KONIECZNIE PRZECZYTAJ.

~~ Ross ~~

Siedziałem na kanapie w salonie u Laury i pisałem z Jo. Miała pomysł jak pozbyć się tych typów z życia Lau, tyle, że to było dość ryzykowne dla mnie- przynajmniej po ostatnich wydarzeniach. Krótko mówiąc- chciała, aby banda ich po prostu "sprzątnęła".
    Gdy skończyliśmy gadać, oparłem głowę o oparcie i załorzyłem słuchawki na uszy. Włączyłem rocka na full i odpłynąłem. Przynajmniej na chwilę, dopóki nie przyszła Laura.
- Ross, możemy pogadać?- zapytała i nieśmiało podeszła bliżej. Usiadła na moich kolanach.
- Co, chcesz zerwać, co?
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy? Pewnie zauważyłeś, że ostatnio trochę chodzę nabuzowana, nie?
- Tak troszeczkę...- uściśliłem, mrużąc oczy. Spuściła głowę i sięgnęła do kieszeni spodni.
- Zobacz- podała mi zwinięty w rulonik świstek.- To było w szkrzynce. Ross, oni wiedzą gdzie mieszkam, boję się ich i w ogóle wszystko się wali, rodzice z Van wyjechali do rodziny i jeszcze te zagrożenia w szkole... Mam już dość.
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą wytarłem opuszkiem palca.
   Już mam po dziurki w nosie tych patafianów. Powoli zaczynam się przekonywać co do pomysłu Jo.
- Jakoś se poradzisz- powiedziałem beznamiętnie.
- Serio? Tylko tyle mi powiesz? Zero pocieszenia, ani nic? No dzięki, myślałam, że chociaż na ciebie mogę liczyć. Najwidoczniej się pomyliłam- wyszeptała zawiedzionym głosem i wstała. Westchnąłem ciężko. Nigdy nie ogarnę bab. Co ja źle zrobiłem?
- Pierdzielę- mruknąłem wściekły na siebie.- Laura, czekaj!
Dziewczyna nie słuchała tylko poszła na górę. Poszedłem za nią. Przecież teraz mi żyć nie da. Muszę ją przeprosić, czy coś. Chryste, jaki ja grzeczny przez nią jestem, masakra!
  Wszedłem za nią do jej pokoju. Siedziała na parapecie, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w dal. Znowu. Ileż można?
- Laura?- zapytałem. Nawet nie drgnęła. Usiadłem na łóżko i czekałem aż coś zrobi. Potwornie mi się nie chciało jej przepraszać, nienawidzę tego uczucia.
- Kobieto, jesteś tam?- podszedłem do niej. Niechętnie przeniosła smutny wzrok na mnie. No w końcu!
- Wyjdź z mojego domu- rozkazała cicho, spuszczając głowę.
- Nie- odrzekłem stanowczo, kucając tak, żeby patrzeć jej w oczy.- Nie wyjdę.
- Nie potrzebuję twojej łaski, wynoś się.
- Ja nie okazuję łaski- przypomniałem.- Lauro, naprawdę cię... przepraszam- wydukałem z trudem. Nastała chwila ciszy.
- Co? Czekaj, mówiłeś coś?- zapytała uśmiechnięta.- Że mnie co? Czy Ross Lynch właśnie mnie PRZEPROSIŁ?
- O nie, pożałujesz tego- udałem, że się wkurzam. Ona tylko grała?! Oszukała mnie? Jestem z niej dumny.
- Pfff, co mi niby zrobisz? Nic. Raczej mnie nie zgwałcisz, nie?
- Jesteś tego pewna?- uśmiechnąłem się jak zboczeniec, a na jej twarzy zawitał grymas niezadowolenia. Wziąłem ją na ręce i "niechcąco" potknąłem się, lądując na jej łóżku. Nachyliłem się i zacząłem ją... łaskotać. Krzykami mogła obudzić LA, albo Rocky'ego. Ooo jego obudzić to sztuka.
- Ross, przestań!
- Magiczne słowo?
- Abra ka dabra?
- Nie, strzelaj dalej, bo nie przestanę- zaśmiałem się.
- Au! Ross! Nie wiem! Avada kadabra?!
- Nie jestem Hieńkiem Portierem, chociaż lubię ten film. No jedziesz, bo nie mam cię już gdzie łaskotać.
- Kocham cię, debilu- wydusiła i przyciągnęła mnie za kawałek koszulki do siebie. Wykorzystałem to i pocałowałem ją w usta. Po chwili wstałem, a ona zaproponowała:
- Pójdziemy do twojego rodzeństwa? Dawno ich nie widziałam.
- Rocky pewnie jeszcze chrapie, Rydel też, a Rik pisze z Van, Ryland to nie wiem, może poluje na laski? Nie opłaca się...- próbowałem się wykręcić, ale ona dalej obstawała przy swoim.
- Trudno, urządzimy im pobódkę. Poza tym, chyba musisz wziąć rzeczy na ten tydzień jak będziesz u mnie. Zapomniałeś?
Westchnąłem i musiałem się poddać nie miałem odwrotu. Wyszliśmy z domu, trzymając się za ręce i poszliśmy do mojego rodzeństwa. Otworzyłem drzwi (na szczęście miałem klucz) i moim oczom ukazała się dość dziwna scenka. Riker prawił Ratliffowi o czymś kazanie, Rocky próbował rozmawiać z kimś przez telefon. Masakra, jakie on głupoty gadał. Nawet jak na niego. Do tego był w szlafroku Rydel w Hello Kity. Ludzie, z kim ja mieszkam? Delly i Ryland grali w moją grę na Play'u. O niee, Ryd i Play Station? Wtf?! I to jeszcze MOJA gra.
- Halo!- krzyknąłem, przerywając koszmar Ella.- Ktoś przyszedł, nie? - Ross, chodź na słówko- rozkazał Riker. O nie, teraz moja kolej na ochrzan, jak zgaduję.
- Stary, uratowałeś mi skórę- szepnął Ratliff, odchodząc szybko od blondyna. Wszyscy się teraz witali z Laurą, a ja z Rikerem przeszliśmy do kuchni.
- To czego chcesz?- spytałem oschle.
- Domyślam się, co robiłeś w nocy. U Lau. Więc... mam kilka pytań...
- Odnośnie... tego?
- A i owszem. Jesteś już doświadczony, jak zgaduję po ilości prezerwatyw w twoim pokoju.
- Do czego zmierzasz?- byłem coraz bardziej zaniepokojony pytaniami brata.
- Jak mam uwieść Van, żeby potem... no wiesz?
- Cooo??? Co ty..?- byłem rozbawiony i zszokowany za razem.
- Dobra. Nie było tematu, cicho- odparł zawiedziony. No dobra, pomogę niedoświadczonemu, STARSZEMU bratu z dziewczyną.
- Upij ją. A tak serio, to pojedźcie do naszego domku nad morzem, kup wino, upichcij coś, a reszta sama przyjdzie.
Kuwa, jaki ze mnie psycholog. Przegięcie.
- Oh, i to tyle? Po prostu? Dlaczego ja na to nie wpadłem?
- Bo masz inny mózg...- mruknąłem pod nosem i chciałem wyjść, ale Riker mnie zatrzymał. Spojrzałem się na niego pytającym wzrokiem, a on położył mi rękę na ramieniu.
- Dzięki za radę, stary- powiedział i zrobił coś, czego nienawidzę. Od dziecka się za to wkurzam, a oni dalej swoje. Riker wziął mnie pod pachę i wyczochrał włosy. Zaczął się chichrać i wybiegł z kuchni. Przez chwilę poprawiałem sobie fryzurę, a potem ruszyłem za nim.
- Gdzie jest Riker?!- krzyknąłem, wpadając wściekły do salonu. Miny reszty były niedoopisania.
- Eeee... wyszedł z domu... - odpwiedziała Rydel, parztąc na mnie jak na wariata.- Co wyście tam robili?
- Zamilcz, kobieto- uciszył ją Rocky, który nadal gadał przez telefon. Ale już przebrany. Czyżby nowa laska? No to trochę go powkurzam...
   Podszedłem bliżej i zacząłem go papugować.
- Nie, to tylko mój brat idiota!- wrzeszczał do urządzenia, próbując mnie przekrzyczeć.
- Mój brat idiota!
- Zamknij się, cioto. Nie, nie ty! Brat!- był już poddenerwowany. Reszta się śmiała.
- Zamknij się! Nie, nie brat, ty, cioto!
- Kurwa!
- Gdzie?... A, po drugiej stronie telefonu, tak?- matko, jaki ze mnie idiota.
- Nie! Ugh... Idź stąd. Nicole, nie ty. Ten patafian Ross.
- Nicole?- zdziwiłem się. To ta jego laska to Nicole? Aha... myślałem, że Rose. Taka ruda pizda, wkurzająca strasznie. I ten głos. Jakby odgłos, gdy zbliży się mikrofon do głośnika. Ughh... Na dodatek nie lubię jej imienia. Jakoś tak.
- Tak, Rossy. Nicole. Zajebista dziewczyna i nie pozwolę ci zajomać mi jej sprzed nosa. Więc łaskawie- wypier papier- warknął i trzepnął mnie w głowę.
- Też cię kocham, braciszku.
- Fuu, zabieraj ze mnie te łapy, jeszcze niedaleko mazaków.
- Ty wszystkich kochasz, Ross- wtrąciła się Laura. Podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu.
- Jaki ty uczuciowy się zrobiłeś- stwierdził Ratliff, całując Rydel w policzek. Wtf, czy ja o czymś nie wiem?
- A może coś brałeś? Pokaż gały- rozkazał Ryland i podszedł do mnie, zabierając mnie tym samym od Laury. Jego ręka była już niebezpiecznie blisko mojego oka, ale w ostatniej chwili go odepchnąłem.
- Bez takich mie tu, młody. Nikt, powtarzam NIKT nie będzie mi tykał tego- pokazałem na moją twarz- swoimi brudnymi łapskami.
- Okey, to ten sam Ross co kiedyś- rzekł zawiedziony.
- Eeemm... ja... ja muszę iść- powiedziała nagle wystraszona Laura, czytając coś w telefonie. No nie no, co znowu?
- Co jest?- zapytała zaniepokojona Delly. Zaraz zacznie panikować bardziej, niż to jest potrzebne. W tym samym czasie wyszedł Rocky.
- Bo... No muszę. To nic poważnego, ale po prostu...
- Zostań chociaż do obiadu- poprosił mój młodszy brat.
- Ale...
- Proszęęę- przerwała jej cała trójka.-  Nie widziałyśmy się tak długo, a ty chcesz już iść?- dodała Rydel, podchodząc do brunetki. Ja opierałem się o ścianę na drugim końcu pokoju i obserwowałem to.
- A ty?- sis zwróciła się do mnie.- Nie chcesz, żeby została?
- Jak chce iść, to jej nie trzymajcie- wzruszyłem ramionami. Przeżywają jak mrówka okres. Przecież jeszcze nie raz się zobaczą. Po co to wszystko?
- No to pa- pożegnała się smutno dziewczyna i wyszła. Usiadłem na kanapie, a następnie wyciągnąłem telefon z kieszeni.
- Ross, pogadajmy- poprosiła Delly. O nie.. kolejne kazanie.
Chłopacy poszli na górę, a ja zostałem sam z siostrą. Panowała niezręczna cisza, czekałem aż zacznie.
- No więc... dlaczego ją tak traktujesz?
- Taki jestem, tego nie zmienisz.
- Coś się dzieje, czuję to w kościach.
- To źle czujesz- syknąłem, odwracając wzrok. Nie chciało mi się z nią gadać.
- Kochasz ją w ogóle? Czy jesteś z nią dla jaj?
- A bo ja wiem? Jest spoko, ale czasem już mam dość.
- Dlaczego?- wierciła mi dziurę w brzuchu. Nosz co za uparte stworzenie siedzi naprzeciwko mnie. Tylko Roko tu brakuje. O nie... O wilku mowa.
- Zobacz, pies chyba chce iść na dwór- zmieniłem temat.
- Ross!
- Sorry, spieszę się gdzieś, paa- krzyknąłem i wybiegłem z domu. 

~~ Rocky ~~
Idiota, idiota i jeszcze raz idiota. Ze mnie i z Rossa. Zadzwoniła Nicole, próbuję normalnie pogadać, ale nie! Ten kretyn musiał się wtrącić, oczywiście. Poprosiłem dziewczynę o spotkanie, aby normalnie porozmawiać i lepiej się poznać. Wszystko fajnie, okey. Tylko jeszcze nie wiem gdzie mam ją zabrać.
    Teraz czekałem na nią w parku na ławce. Chciałem po nią podejść, ale nie podała mi adresu.
    Nagle koło mnie usiadła Nicole. Uśmiechnęła się promiennie, ukazując rządek białych zębów. Jej włosy były delikatnie powiewane przez chłodny, listopadowy wiatr.
- Hej- przywitała się.
- Ładne spodnie- palnąłem głupotę. Przecież to były zwykłe, czarne legginsy. Strzeliłem facepalma.- To znaczy.. yyyyy hej! Tak; cześć, siema, hej, hejo, hejka, siemka, siemson, szczała i tak dalej... Robię z siebie debila, prawda?
- Tak troszeczkę. Ale to słodkie- o Jezusie, dlaczego ona jest taka urocza? GŁUPI ROCKY.
- Aaa tak w ogóle, to kim jest ten cały Ross?- zapytała. Mój uśmiech zastąpił grymas niezadowolenia.
- Brat. Młodszy. I głupszy. Typowy podrywacz, a nawet bardziej, niż "typowy". Zmienia dziewczyny jak rękawiczki, kilka razy była opcja, że byłby ojcem, ale za każdym razem to był fałszywy alarm. Ale nie mówmy o nim, tylko o tobie.
- Więc tak... Urodziłam się w Polsce, moja mama była Amerykanką, a tata Polakiem. Jestem najmłodsza z rodzeństwa. Przeprowadziłam się tutaj z ciocią jakieś 16 lat temu. Mam czterech starszych braci, to masakra. Peter, Paweł, Michael i Bartek. Zwariować można. Kiedyś mnie zrzucili ze schodów, bo udzielała im się nuda... Ale koniec o mnie. Nie lubię zbytnio o sobie gadać- twoja kolej- uśmiechnęła się i oddała mi pałeczkę (w przenośni rzecz jasna).
- Skoro już o rodzeństwie mowa- jest nas pięcioro. Najstarszy Riker, potem siostra Rydel, ja, Ross i Ryland. Gram w zespole rockowym R5 z kumplem Ratliffem. Ale bez Rylanda, on jest DJ'em. Rodzice nas zostawili, ale to nieważne.
- Uuu, współczuję. Moi zostali w Polsce, mieszkam z braćmi u cioci. Jakbyś chciał, to możesz wpaść.
- Dzięki.
Potem łaziliśmy po mieście, poszliśmy na plac zabaw, odwiedziliśmy sklep z czarami, a na koniec odprowadziłem ją do jej domu i wróciłem do siebie.

~~ Rydel ~~
Jest już po 22, a Ross nadal nie wrócił. Na początku myślałam, że siedzi u Laury, ale w domu Marano nie świeciło się ani jedno światło. Mam nadzieję, że nie wplątał się w coś. Znowu. Mam wrażenie, że niedługo stanie się coś złego. Z nim, albo z Lau. Lub z obojgiem. Nie wiem, ale to takie głupie uczucie. Na dodatek Ross zawsze był chętny do rozmowy, a dzisiaj? Spławił mnie dennym tekstem, że się gdzieś spieszy.
   Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły, a w nich stanął Ross. Szybko wstałam z kanapy, a on zamknął je za sobą.
- Co jest?- zapytałam zaniepokojona. Spojrzałam się na niego pytającym wzrokiem, ale odwrócił głowę. Przełknął głośno ślinę, jakby próbując się uspokoić.
- Nic- wydukał w końcu.- Po prostu coś nie wypaliło i... To długa historia, a ja jestem zmęczony, sorry.
- Ross, powiedz mi co się dzieje. Pokłóciłeś się z Laurą?
- Nie, ale ona ma dużo wspólnego. Wiesz... muszę to komuś powiedzieć, a ty jesteś jedną z niewielu, którym ufam.
Byłam w szoku. To co musiało się stać? Raczej coś poważnego, skoro mój brat powiedział coś takiego.
Zdjął kurtkę i usiedliśmy na kanapie.
- A gdzie Lau?- spytałam ciekawa. Spuścił wzrok.
- Nie odbiera telefonu, ma wyłączony, a każdej nocy ładuje,nie możliwe, że jej zdechł. Wiesz co jest najgorsze? Że podpadła komuś, a ja nie mogę jej pomóc. Oczywiście odmawia im... TEGO,... bo mówi, że mnie kocha. Ale sama widziałaś, że nie układa nam się najlepiej. No i kurwa zobacz, jaki jestem słaby. Kiedyś to bym opierdzielił im ryje, a teraz? Wykorzystuję bandę do tego. Ja już nie wiem kim jestem.
- Jesteś...
- Mięczakiem- przerwał mi i wstał. Zagrodziłam mu drogę i spojrzałam mu w oczy.
- Jesteś Ross Shor Lynch. Mój kochany, młodszy braciszek, który miał w życiu więcej dziewczyn, niż ocen w szkole. Kto jak kto, ale ty najlepiej wiesz kim jesteś. Masz kilka tysięcy żon, laski cię uwielbiają, masz rodzinę, na którą możesz liczyć i Laurę. Matko, jaki ze mnie psycholog...
- Sporo lasek, ale większości nawet nie pamiętam. Poza tym, jak ja mam pomóc Laurze? Przeze mnie ma teraz kłopoty- warknął i kolejny raz chciał odejść, ale go zatrzymałam. Wzniósł oczy ku niebu.
- Idź do niej- uśmiechnęłam się.-Ona cię potrzebuje.
- Laury nie ma w domu! Chuj wie gdzie jest! Telefonu też nie odbiera, nie rozumiesz tego?!- krzyknął i tym razem pobiegł na górę.
Zrezygnowana usiadłam na kanapę. Włączyłam swoją ulubioną playlistę i totalnie odpłynęłam.
   Ok. 3 w nocy obudziło mnie chrapanie Rylanda. Masakroooo jak to się roznosi na dole! Spać nie można.
   Poszłam do kuchni, aby się czegoś napić. Wszyscy w domu już spali, słyszałam wyraźnie. Cztery chrumczące śpiochy.
  Wzięłam kilka łyków wody, po czym odstawiłam szklankę do zlewu. Nie chciało mi się spać, więc usiadłam na blacie i zaczęłam patrzeć przez okno. Mój wzrok zatrzymał się na domie Laury, gdzie paliło się światło. Dziwne... była sama, a w całym domu było jasno.
   Uznałam to za zwidy, ewentualnie jakiś sen. Przetarłam oczy i pomaszerowałam do mojego pokoju na górze. Przebrałam się w piżamę, a następnie ułożyłam się wygodnie w łóżku. O dziwo szybko zasnęłam.

~~ Następny dzień, narrator ~~

    Nie tylko Rydel obudziło chrapanie Rylanda. Rossa także. Tylko, że w przeciwieństwie do starszej siostry- blondyn się zemścił. Zszedł na dół, gdzie był pokój RyRy'ego i urządził wejście smoka. Wpadł do niego, waląc patelniami i wylał na biedaka miskę lodowatej wody z dodatkowymi kostkami lodu.
Młodszy szybko skończył drzemać, spadając z łóżka.
- Co ty odwalasz, debilu?- mamroczał pod nosem zaspanym głosem. Ross się tylko śmiał.
- Chrapiesz.
- Ty nie lepszy! A oprócz tego, w nocy słychać czasem jeszcze inne dźwięki, na które jestem za młody- marudził Ryland, podnosząc się z podłogi. Blondyn spojrzał na niego z poliwaniem. W końcu była... 6 rano.
- Moja wina, że masz pokój pod moim?
- Tak, bo mogłem mieć twój. Mówię tylko, że dźwięk po rurach tak "troszkę" się niesie.
- Dobra, idź i nie marudź- mruknął Ross i wrócił do siebie. Nie przywyknął wstawać tak wcześnie rano. Dla niego 6 AM to jeszcze noc.
Chłopak wybrał z szafki ciemne spodnie, czerwoną koszulę w kratę oraz bieliznę i poszedł do łazienki. Pół godziny zajęło mu ułożenie włosów.
   Zszedł na dół o 6:40. Miał do wyjścia aż dwie godziny, to jakiś rekord.
   Ku jego zdziwieniu w kuchni siedział Ratliff. A przecież drzwi były zamknięte...
- Stary, jak ty...
- Wiem gdzie trzymacie zapasowy klucz- odpowiedział mu z wyprzedzeniem.
- Kurde, ty szpiegiem jakimś jesteś, ja nawet nie wiedziałem o drugim kluczu.
- Bo ja jestem ninja.
- Ninja?
- Ninja.
- Okeeeeeey, nie wnikaaaaam...- odparł lekko zszokowany blondyn i powoli się oddalił do lodówki.
- A tak w ogóle to...
- Nie, nie chciało mi się jeść śniadania u siebie i poza tym, mam ochotę zrobić pobudkę Rydel- znowu go uprzedził. Ross powoli zaczynał się zastanawiać, czy jego kolega nie jest czasem niewykrytym jeszcze wybrykiem natury.
- Koleś, przerażasz mnie- stwierdził Ross, sięgając po parówki.- Skąd ty...
- Skąd wiem co chcesz powiedzieć?- Lynch pokiwał twierdząco głową.- A strzelam.
- Pierdzielę, nie zbliżaj się do mnie!
- Ciszej tam na dole!- krzyknął nagle Riker ze swojego pokoju.
- Cicho!!!- tym razem uciszyła go cała reszta. Ross tylko pokiwał załamany głową. Momentalnie pomyślał: "Czy na pewno mnie nie podmienili w szpitalu?".
   Wrzucił parówki do mikrofali, a po 30 sekundach je wyciągnął.
- O, ktoś tu lubi paruuuuufeczki!- zaśmiał się Rocky, który właśnie wszedł do kuchni. Gdy Ross nie patrzył, brunet zabrał mu jedną z talerza i uciekł, za nim młody się zorientował. Ale w tym momencie nie obchodziły go jakieś parówki z mikrofali, ponieważ myślał nad tym, jak ma gadać z Laurą. Tak się zamyślił, że nawet nie zauważył, że na talerzu zamiast śniadania, był napis z ketchup'u "Rocky tu był".
   O godzinie 7:30 Ross zdecydował, że pójdzie do Marano i tak też zrobił. Wyszedł z domu, już z rzeczami do szkoły i skierował się do Laury. Nie wiedział, czy jest w domu. Nawet jeśli nikt by nie otwierał, znalazłby inne wejście. Ale na szczęście otworzyła mu ponura Laura. Wszedł bez słowa i mocno ją przytulił, chowając głowę w jej włosach. Brunetka chętnie odwzajemniła uścisk, po czym zamknęła za Rossem drzwi.
- Dlaczego nie dawałaś znaków życia?- zapytał blondyn, kładąc dłonie w jej talii. Lau nadal go obejmowała.
- Kocham cię, Ross- rozpłakała się. No teraz to chłopak miał prawdziwy mętlik w głowie.
- Ja ciebie też i to bardzo- pocałował ją w czoło.- Ale powiedz mi- co się do cholery stało?
- No to... Spotkanie w sprawie takiego filmu i... nie wiem, czy... nie przeprowadzę się do rodziny w Detroid- skłamała. Blondyn przytulił ją mocniej do siebie.
- Kiedy?- udawał twardego, ale tylko po to, by nie rozkleić się publicznie. Nawet jeśli świadkiem miała być jedna osoba.
- Po moich urodzinach. Chcę dożyć yyyy... chcę spędzić- poprawiła się- osiemnastkę z wami.
- Lau, ja... Wiesz, że my... to by był koniec?- zapytał dla pewności. Pocieszał się w głowie, że znajdzie sobie kogoś nowego, jak kiedyś.
- Wiem. Ale obiecaj, że będziesz mnie pamiętać i nie zrobisz nic głupiego- poprosiła smutna, wplatając palce we włosy Lyncha.
- Mówisz jakbyś miała umrzeć- stwierdził.- Przecież to tylko przeprowadzka i nie tak znowu daleko.
Laura czuła się okropnie z tym, że okłamywała Rossa. I to w takiej chwili. Ale nie miała wyjścia. O wydarzeniach minionej nocy nie łatwo będzie jej zapomnieć.
- W sumie racja- szepnęła, odsuwając się od Rossa.- To... idziemy do szkoły?- zapytała nieśmiało, wycierając policzki od łez. Blondyn chwycił ją za rękę i wyszli. Ciągle myślała o tym chamskim kłamstwie, jakie zapodała Rossowi, a on- zastanawiał się nad zachowaniem Laury. Jeśli chodzi o relację między nimi, można było powiedzieć, że na nowo im się świetnie układa.
   Przekroczyli próg szkoły, przytuleni do siebie, ale to, co tam zobaczyli, popsuło im cały dzień...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemka! Sorki, że w takiej chwili, no ale no musiałam :3 Wybaczcie... Nie będę Wam się tu rozpisywać, ale jeśli to czytacie, napiszcie koma. Chcę wiedzieć ilu mam wiernych czytelników. Specjalnie tego nis udostępniam na fb, taki mini teścik. Kocham Was :*
KOMENTUJCIE KOCHANI ♡

NEXT niedługo, chcę go jeszcze dodać przed końcem ferii (przed lutym).
Do napisania, Klaudia ☺
PS Przepraszam za błędy, pisałam z telefonu.

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 32

Na samym wstępie zapowiem, że Ferka M. miała DUŻY wkład w scenkę 18+, więc jakby co, to ją obwiniajcie, że coś źle wymyśliła xd
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

~~ Laura ~~
Przyszłam do domu i od razu zabrałam się za szukanie swojej sportowej torby, aby spakować rzeczy na trening. Coż, dawno nie była używana, nie ćwiczyłam na wf, ani na basenie i teraz muszę chodzić na te debilne treningi. Są w poniedziałki i czwartki, po dwie godziny. Jedna na wf, a druga- basen. Normalnie zajebiście...
   Gdy już znalazłam torbę, wzięłam wszystko, czego potrzebowałam. Z wypchanym tobołkiem zeszłam na dół.
- Lau?- zaczęła mama, pakując swoje ubrania do torby. Znowu jadą gdzieś. Chyba do Detroid, albo Denver.
- Nom.
- Poradzisz sobie sama? Wiesz, jedziemy po rodzinę i wrócimy akurat na twoje urodziny, spokojnie.
- Tsa, jak zwykle was nie będzie, kiedy was potrzebuję- powiedziałam smutno, chowając butelkę wody do torby.- Pewnie nawet nie wiesz, gdzie zaraz idę, nie?
- Spotkać się z NIM, prawda?
- To może ja lepiej się stąd ulotnię...- szepnął niepewnie tata, który dotychczas milczał i wycofał się z salonu.
- Nie. Idę na trening do szkoły. Gdybyś chodź trochę zajęła się mną, a nie wiecznie pracą, to być może wiedziałabyś też o tym, że ostatnio mam "mały" problem w szkole- warknęłam i nie czekając na jej odpowiedź, po prostu wyszłam z torbą na ramieniu. Przeszłam kawałek drogi do szkoły, ale w pewnym momencie usiadłam na ławce. Tak cholernie nie chciałam tam iść... ale muszę. Mam tylko pół godziny, jeszcze muszę się przebrać... Matko.
   Wstałam i kolejny raz dzisiaj poszłam do szkoły.

~~ Jakiś czas później- narrator ~~

Laura razem z innymi dziewczynami przebrała się na wf. Miała białą, obcisłą bluzkę z czarnym nadrukiem "Life is brutal" oraz czarne, krótkie spodenki. Włosy związała w kucyka i wyszła poczekać na trenera pod halą. Niedługo po tym, do dziewczyn dołączyli przebrani chłopcy. Ale nie było z nimi Rossa. Za to te typy były i obserwowały Laurę ze zboczonymi minami. Gdy przyszedł trener, wszyscy weszli na halę i zaczęli robić okrążenia. Laura biegała sama, kolejny raz zawiodła się na Rossie. Obiecał, że przyjdzie, ale nie dotrzymał słowa. Znowu.
Brunetka doskonale wiedziała, kto za nią biegnie, mianowicie ci chłopacy, którzy ją prześladują. Przyspieszyła bieg i nagle ktoś ją pociągnął za rękę do tyłu. Przestraszona się odwróciła, ale okazało się, że to tylko Ross.
- Jednak przyszedłeś- uśmiechnęła się, biegnąc u jego boku. Miał na sobie białą koszulkę, szare spodnie do kolan i znoszone trampki.
- Tsaa i musisz mi się nieźle odwdzięczyć dzisiaj. Nawet nie masz pojęcia, jak mi się chce ćwiczyć- powiedział, patrząc na nią znacząco.
- Pomyślę... Ale dziękuję, że jesteś. Boję się ich- kiwnęła głową w stronę nastolatków. Siedzieli na ławce, udając, że zawiązują buty. Trener pozwolił skączyć biegać po około pięciu minutach. Wtedy zarządził ćwiczenia w rozsypce. Najpierw przysiady, potem pajace, składanki i skłony. Przy tych ostatnich była dość... nieprzyjmna sytuacja. Gdy Laura się schyliła, jeden z tych typów klepnął ją w pośladek, po czym mocno przyciągnął do siebie (od tyłu). Ross się zdenerwował- w sumie, to mało powiedziane...- i zaczął wrzeszczeć na tego chłopaka. Tamten chciał już przywalić blondynowi, ale w porę wkroczył trener, wypraszając gościa z hali. Potem już dziewczyny grały w siatkę, a chłopacy- w kosza. Druga godzina zajęć była na basenie. Ciągle tylko pływanie w tą i z powrotem, żeby na końcu nurkować po jakieś pałeczki. Laura i Ross wyszli ze szkoły dopiero po godzinie 19, ponieważ brunetka śmierdziała chlorem, więc brała prysznic i suszyła włosy. Gdy już w końcu byli wolni, każde poszło do swoich domów. Laura była sama, reszta pojechała do Detroid po rodzinę. Zostawili dziewczynie tylko pieniądze na zakupy i listę zadań, które ma wykonywać, gdy ich nie będzie. Przebrała się w domowe ciuchy i już chciała się położyć do łóżka, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Niechętnie zeszła otworzyć.

~~ Laura ~~
No nie noo, jestem padnięta, kogo niesie?
- Ross? Przed chwilą mnie widziałeś- powiedziałam, gdy zobaczyłam chłopaka, opierającego się o framugę. Matko, ten zniewalający uśmiech...
- Wpuścisz mnie?- zapytał i wszedł do środka. Zamknęłam za nim.- Już jesteś sama?
- Tak. Calusieńki tydzień.
- Uuu calusieńki tydzień sam na sam ze mną. Nie jedna ci tego zazdrości.
- Żartujesz sobie? Ja nie wytrzymam z tobą kilku godzin, a co dopiero tydzień. A tak w ogóle, to po co przyszedłeś?
- Miałaś mi się odwdzięczyć, no nie? A tak poza tym, na pewno będziesz czuć się samotnie, więc dotrzymam ci towarzystwa.
- Ross, ja... ja jestem zmęczona- mruknęłam, ziewając i poszłam w kierunku schodów. Ruszył za mną.
- Ale kotku. Tęskniłem za tobą i to bardzo. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi ciebie brakowało- szepnął, łapiąc mnie za rękę i przyciągając do siebie. Przez to zsunęłam się ze stopnia, lądując w jego ramionach. Spojrzałam mu niepewnie w oczy, a on mnie pogłaskał po policzku i pocałował. Ale nie tak delikatnie, jak w szkole. Ten był namiętny, pełen pożądania. Jedną rękę miałam wplątaną w jego poczochrane włosy, a drugą trzymałam na jego ramieniu. Przywarł mnie do ściany, a ja owinęłam sobie nogi wokół jego pasa i głaskałam go po torsie. Drżał pod skutkiem mojego dotyku. Przytrzymał mi plecy i zaniósł do sypialni rodziców. Położył mnie na łóżko, a następnie zawisł nade mną, patrząc mi głęboko w oczy. Jego tęczówki były dużo ciemniejsze, niż zwykle, a wybrzuszenie w spodniach, oznaczało, że nie ma już odwrotu. Nachylił się i kolejny raz, pocałował mnie czule w usta. Co chwilę łapczywie przygryzał mi wargi, a ja pieściłam go językiem po podniebieniu. Jedna z dłoni Rossa powędrowała pod moją bluzkę, a druga chwyciła za jej rąbek. Jednym zwinnym ruchem zdjął ją ze mnie i rzucił w kąt. Potem zrobiłam to samo z jego górną częścią garderoby. Moim oczom ukazayła się pięknie wyrzeźbiona klata z tatuażem na lewej piersi. Kreśliłam na torsie blondyna niewidzialne szlaczki, w czasie, gdy on całował moją szyję i dekolt. W pewnym momemcie odpięłam mu rozporek i zsunął z siebie spodnie. Miał czarne bokserki, co za zmiana.
  Dłonie blondyna powoli powędrowały na moje plecy. Szybko znalazł zapięcie od stanika i zdjął go ze mnie, rzucając podobnie jak bluzkę. Jego oczy zabłyszczały z zadowolenia. Ręce Rossa znalazły się na moich piersiach i zaczął je masować. Czułam przyjemne uczucie. W pewnym momencie nachylił się i przygryzł lekko mojego sutka. Cicho jęknęłam, zaciskając jedną z dłoni na członku chłopaka. Wypuścił ciepłe powietrze z płuc i dalej pieszcząc moje piersi, zjeżdżał z pocałunkami coraz niżej. Nagle przestał. Spojrzał mi w oczy. Źrenice miał bardzo powiększone, jakby coś brał wcześniej. Uśmiechnął się, pokazując śnieżnobiałe ząbki i szepnął przyjemnym głosem:
- Kocham Cię.
Przeniósł ręce na moje biodra i ściągnął mi spodnie. Ponownie całował mi brzuch, a ja jeździłam palcem po gumce od bokserek. Chłopak chwycił mnie za nadgarstek i "nakazał", gdzie mam go pieścić, że tak powiem. Zsunęłam z niego bokserki i zabrałam się do roboty. Ścisnęłam jego kolegę, masowałam itd., a Ross oddychał coraz ciężej. Gdy zaprzestałam, był już blisko... tego i szybko ściągnął ze mnie dolną część bielizny.
- Nie masz gumek- szepnęłam, odrywając się na chwilę od niego.
- Trudno- wydyszał i po chwili "wszedł" we mnie.

~~ Rano ~~
Nie wyspałam się. Ross strasznie chrapał. Po TYM w nocy, chciałam jeszcze z nim pogadać, ale ten od razu zasnął. Gdy co chwilę go budziłam i prosiłam, żeby się odwrócił, mruczał tylko coś pod nosem i dalej 'hroooopsii...'. Tym sposobem zasnęłam dopiero ok. 3:40 w nocy i to na dodatek w słuchawkach z muzyką na fulla.
   Nagle Ross popukał mnie w ramię. Otworzyłam ociężałe powieki i wyjęłam słuchawki z uszu.
- Mhm?- mruknęłam zaspana. Ten się tylko wyszczerzył.
- Spałaś w słuchawkach?- zapytał, śmiejąc się ze mnie.
- Pff czy ty masz pojęcie, jak chrapiesz?
- Coś ci się przesłyszało. Zmęczony byłem i może tak jakoś wyszło...
- Która godzina?
- 9:38- odpowiedział i mnie przykrył, bo okazało się, że nie miałam nic na sobie. Spaliłam buraka.- Nie idziemy dzisiaj do szkoły.
- Rodzice mnie zabiją- zaprotestowałam, sięgając po szlafrok.
- No i co z tego?- odrzekł lekceważącym tonem. Wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi od sypialni.
- Nie wiem jak ty, ale ja wolę iść i nie nawalić sobie więcej zaległości- powiedziałam i wyszłam. Poszłam po ubrania do mojego pokoju, po czym weszłam do łazienki. Po wszystkich porannych czynnościach spakowałam się na lekcje i zeszłam do kuchni. Zastałam tam ubranego, odświeżonego Rossa. Chciałam wziąć po prostu jabłko i wyjść, ale blondyn złapał mnie w talii, uniemożliwiając mi to.
- Ross, puść mnie.
- Idę z tobą.
- Jesteś idiotą- rzekłam, spuszczając głowę.
- Też cię kocham- uśmiechnął się (wywnioskowałam to z głosu) i pocałował mnie w czoło.- A co do twojego śniadania- odebrał mi jabłko.- Zjedz coś pożądnego.
- Ale...
- E!- urwał mi.
- A...
- Nie!
- Al...
- Ee!
- ROSS!- wkurzyłam się i już chciałam mu przywalić, ale chwycił mnie za ręce, przyciągając do siebie.
- Słucham.
- Spieprzaj, debilu- warknęłam i wyrwałam mu się.
- Też cię kocham- powtórzył. Prychnęłam i wyjęłam z lodówki jajka oraz olej. Nie patrząc na rozbawionego Rossa, zaczęłam przyrządzać sobie jajecznicę. Starałam się nie odwracać wzroku od patelni, ale nie udało mi się. Chłopak przytulił mnie od tyłu. Cmoknął mnie w policzek. Momentalnie przestałam być na niego zła, nie wiem dlaczego on tak na mnie działa. To chore.
- Masz foszka?
- Nie. Już nie- odpowiedziałam niechętnie i nałożyłam sobie śniadanie. Rossowi też dałam. Po zjedzonym posiłku ustaliliśmy, że jednak nie pójdziemy do szkoły, nie chciało nam się. Zamiast tego, spędziliśmy ten dzień z rodzeństwem Rossa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej hej zboczeńce! XD Jak już pisałam na samej górze- WIELKI wkład miała Weronika M. (Ferka- Papryka xd). Więc to jej dziękujcie. Co chcecie w rozdziale 33? Może to wcisnę, bo mam dużo pomysłów. Komentujcie mordeczki ♡ Pamiętajcie, że im więcej komentarzy, tym szybciej będzie next ;D
Klaudia
PS Sorki, jeśli rozdział jest krótki, albo są jakieś błędy, bo pisałam z telefonu xd

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 31 część 2

~~ Narrator ~~
Rydel zobaczyła zarys jakiejś postaci, ale to nie był nikt znajomy. Krzyknęła z przerażenia i upuściła talerz na podłogę. Osoba do niej podeszła, a następnie zatkała jej usta swoją wielką, śmierdzącą łapą. Blondynka go ugryzła i uciekła na koniec pomieszczenia. Stała pod ścianą, gdy zobaczyła, że włamywacz się zbliża. Chciała go uderzyć, ale za bardzo się bała i zastygła w bezruchu. Mężczyzna zaczął ją przyduszać. Kiedy zobaczyła w jego czarnych oczach żądzę mordu i obojętność, przypomniało jej się całe jej życie. 
Narodziny Rossa i Rylanda, zabawy. Pierwsze kłótnie i walki o słodycze. Poznanie Ella, powstanie R5, pierwsze koncerty i trasa. Sprzeczki z Rossem i rodzicami. Poznanie sióstr Marano i w końcu wyrzucenie Rossa z domu.
    Włamywacz kazał jej klęknąć, a gdy ta odmówiła, uderzył ją w twarz i zdarł z niej bluzkę. Dziewczyna skuliła się w kącie, chowając głowę między kolana i wyczekiwała najgorszego. Strasznie się bała. Zobaczyła jeszcze jak postać bierze zamach ręką, trzymając w niej coś, po czym zacisnęła powieki. Nagle usłyszała znajomy jej głos. Następne co słyszała, to odgłosy jakiejś walki, albo coś w tym stylu. Potem był krótki huk jakby. Podniosła niepewnie wzrok i ujrzała przed sobą nieruchomą postać na podłodze, coś skulonego pod ścianą i kogoś, kto pochylał się nad ciałem. Obawiała się, że osoba, która teraz szła w jej kierunku, to ta sama, która ją napadła. Ponownie zacisnęła powieki. Miała wrażenie, że ściany się zbliżają, a podłoga wiruje. Myślała, że to koniec. Czekała roztrzęsiona. Nagle stało się coś, czego w ogóle się nie spodziewała. Ktoś przy niej klęknął i mocno przytulił.
- Nie płacz, sis. Ten gnojek cię nie skrzywdzi. Przy mnie będziesz bezpieczna. No, jeśli pozwolisz mi wrócić, bo wiesz...- rozpoznała głos brata. Zszokowana podniosła wzrok.
- Ro... Ro...- zająknęła się i zapaliła lampkę.
- Wiesz, będę szczery. Nie zmienię się tak od razu, ale postaram się skończyć z wybrykami i tak dalej... Dells, żyjesz jeszcze? 
- Jak ty?... Po co wróciłeś? I kto to jest?- pytała niedowierzająco i odkleiła się od Rossa.
- Ale co? Ja nie byłem w więzieniu, tylko w areszcie, a że nie mieli dowodów na mnie i ktoś inny się przyznał, to jestem tutaj. Przy okazji odwiedziłem schronisko i zabrałem Roko- pokazał na psa pod ścianą.- No to teraz pozwól, że opierdzielę temu gnojowi mordę. Tak troszeczkę.
- Ross, nie rób głupstw, idioto. Pamiętasz, co było ostatnio?
- Nawet teraz mi matkujesz?
- Tak, po prostu zadzwoń na policję, a oni już się tym zajmą. Wcale nie matkuję, też bym go opier... - powiedziała z udawanym spokojem i spojrzała się kątem oka na postać na podłodze. Wzdrygnęła się, a jej ciało zalała fala gniewu. Wstała i zaczęła go kopać w... genitalia.
- Rydel, wykastrujesz go- Ross próbował uspokoić siostrę.- Ryyydel. Ej, ty. Jest tam ktoś? Haaaalo... RYDEL!
- Czego?!
- Chcesz mazaki?- zapytał nagle, chwytając ją za ramiona. Pokiwała twierdząco głową i usiadła na krześle. Blondyn wyszedł z kuchni, zapalając od razu górne światło i poszedł do salonu. Wrócił z opakowaniem markerów.
- Daj to, bo jak ty dostaniesz w swoje lepkie łapki mazaki, to nadchodzi koniec świata...- mruknęła Rydel i zabrała bratu pudełeczko. "Trochę" oszpeciła nieprzytomnego włamywacza, a niedługo po tym zabrała go policja.

~~ Rocky ~~

Byliśmy na maratonie w kinie. Szczerze? Nie wiedziałem o czym był film! Riker i Ryland ciągle gadali, albo rzucali popcornem. A na dodatek obok mnie siedziała jakaś ładna dziewczyna i już miałem obciach. Co chwile nasz wzrok się spotykał. Chciałem do niej zagadać, ale wstyd mi było za braci.
- Rocky, pójdziemy do klubu?- marudził mi Ryland. Po raz kolejny. Cóż... kusząca propozycja, ale on jest za młody.
- Ale o czym pan do mnie mówi?- udawałem, że go nie znam.- Nie znam pana. Proszę być ciszej, ponieważ próbuję się skupić na filmie.
- Ale Rocky, to jest do chrzanu!
- Ciszej proszę.
- Rocky, do cholery, chodźmy stąd- jęczał dalej. Usłyszałem dziewczęcy chichot obok. No świetnie, teraz ma jeszcze ze mnie ubaw. Sorry, ale nie wytrzymałem.
- Do kurwy nędzy, Ryland, jesteś za młody na kluby nocne, rozumiesz? Ja cię w ogóle nie znam! Odwal się ode mnie i wypad do domu, jak masz zamiar marudzić!
- Ćśśś!- syknęła cała widownia. Nawet Riker. Serio?...
- Naprawdę? Na mnie cichacie, a na niego nie?
- Ćśśś!- znowu to samo. Opadłem zrezygnowany na fotel i sięgnąłem po popcorn. Niby przypadkowo dotknąłem ręki dziewczyny. Szybko ją zabrała. Cholerka...
   Niestety mój "kochany" młodszy braciszek zauważył moją nieudolną próbę podrywu i postanowił wysypać na nas (na mnie i na tą laskę) cały popcorn karmelowy. Zdzieliłem go pudełkiem w łeb, a on się obraził. Zacząłem ściągać z siebie klejącą kukurydzę, po czym "przez przypadek" spojrzałem na brunetkę obok. Widziałem jak się męczyła z wydłubywaniem karmelu ze swoich długich włosów. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo wpadłem na pewien pomysł. Pomogłem jej wyciągać popcorn z włosów.
- Słuchaj, sorki za niego- powiedziałem, patrząc jej w oczy. Miały piękny kolor mlecznej czekolady i jakby w kształcie płomyka przy źrenicy, były złociste. Nigdy takich nie widziałem, utonąłem w nich. Co rzadko mnie się zdarza.
- Spoko, mam czterech starszych braci, mam podobne piekło- zaśmiała się po cichu. Matulu jaki idealny uśmiech. Spotkałem anioła.
- Yyyyy... ja... ja... Rocky- przedstawiłem się nieśmiało. Dopiero po chwili zorientowałem się, że gapię się na nią z PRAWIE wywieszonym jęzorem. Zamknąłem usta i usiadłem normalnie w fotelu.
- Nicole. Nicole Sheryl. Fajne imię, Rocky. Takie... rockowe. Kocham rocka- uśmiechnęła się delikatnie. Kurna, obok mnie siedzi kobiecy ideał!
- A ja Mozarta. Yyy to znaczy ja... gram rocka. Jakby rocka. Właściwie to grałem.
- Graliśmy- uściślił Riker. Jak zwykle podsłuchiwał.
- Idź, zamilcz, duszo nieczysta.
- Serio grałeś? Coś się zmieniło?- zapytała.
- Nie. Tak. Nie wiem. Nie, no to znaczy tak. Nie. Pogubiłem się. Czekaj, ja gram w zespole. R5. Tak, to R5? Jeny, co się ze mną dzieje?- mruknąłem do siebie i zrobiłem facepalma. Masakra, jaka żenada. Lepiej już nic nie będę mówić, sam się pogrążam.
- Zabawny jesteś, wiesz?- zachichotała. Nie, no ludzie. Ona jest niesamowita. 
- Wiem.
- I szczery, hah.
- Razem z kumplem jesteśmy śmieszkami w zespole. 
- Ty, Rocky- zwrócił się do mnie Riker i oparł się o Rylanda.- Kończ ten romans, Ratliff i Rydel są sami w domu. Czy ty wiesz co tam się może dziać?! 
- Ćśśśś!- uniósł się tłum. Szybko wyjąłem pisak (zawsze mam jakiś przy sobie, bo Rossowi zajomałem) i na pudełku po popcornie napisałem swój numer, po czym dałem to Nicole. Uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała "Dziękuję". Jak to sweetaśnie zabrzmiało, ojej. Kurde, gadam jak Rydel. O nie.
- Nie ma za co. To do usłyszenia. Tylko zadzwoń.
- Pomyślę...- szepnęła i w tym samym momencie Riker pociągnął mnie do wyjścia z sali. Stracił kasę za maraton, oh jak przykro.
- Już po dwunastej. Jeeny, jak późno. Pewnie już śpią- mówił RyRy i ziewnął.
- Właśnie tego się boję, że śpią- westchnął blondyn, wsiadając do auta. Zrobiliśmy to samo. Po około 15 minutach byliśmy pod domem. Riker ciągle marudził "Pospieszcie się, nie chce być wujkiem! Musiałbym się zajmować ich dzieckiem! Nieee!!". Można zwariować od tego. Serio. Odkluczyłem drzwi, a ten idiota wparował do środka, jakby go coś goniło. Weszliśmy za nim. Zrobiłem parę kroków i nagle jakieś wielkie, włochate cielsko skoczyło na mnie i zaczęło lizać po twarzy.
- Roko!- krzyknąłem szczęśliwy.- Ale ty śmierdzisz, weź idź. Ty, a co ty tu robisz? Czy ty...- zobaczyłem Rossa opartego o ścianę.
- Nie, nie byłem w kiciu. Ile razy mam to powtarzać? To jest już nudne. Wróciłem, więc się nie interesuj co robiłem, kiedy mnie nie było- zgasił mnie. Mówił tak znudzonym głosem, że zachciało mi się spać. 
- To dobranoc- ziewnąłem i udałem się do swojego pokoju pokoju. Cały czas myślałem o Nicole. Kurde, no ja mam dziewczynę przecież. Mam przerąbane.


~~ Następny dzień ~~
__Laura__

Obudziłam się ok. 7:20. W sumie to sprawka mamy. Przyjechały po nią koleżanki z policji i od razu obudziły mnie kogutem. Extra początek. 
   Zwlokłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Wybrałam czarne rurki, podziurawioną na plecach koszule z czaszką, z wieszaka ściągnęłam skórzaną kurtkę z ćwiekami, a zza drzwi zabrałam swoje Conversy i poszłam z tymi rzeczami do łazienki. Szybko się umyłam i ubrałam, a następnie uczesałam. Zrobiłam dość mocny makijaż i zeszłam na śniadanie. 7:45... za pięć minut muszę wyjść. Extra!
- A ty nie jesteś jeszcze w szkole?-  zapytał zdziwiony tata, wchodząc do kuchni w szlafroku.
- Zaraz wychodzę. Tato, muszę dzisiaj iść do szkoły? I tak się spóźnię.
- To się pospiesz, zdążysz. Jak ty wyglądasz? Tak zamierzasz iść na lekcje?- zdenerwował się.- Poza tym, musisz poprawić oceny, masz sporo zagrożeń.
Przewróciłam tylko oczami, wzięłam jabłko i wyszłam z kuchni. Zarzuciłam jeszcze torbę na ramię, po czym ruszyłam do szkoły. Spojrzałam kątem oka na dom Lynchów. Wiało pustką... Dawno ich nie widziałam, muszę to zmienić. Ale to po szkole. 
   Wsiadłam w autobus, który jechał prosto pod szkołę. Dotarłam tam trzy minuty przed dzwonkiem. No ładnie... 
    Weszłam do budynku i poszłam do sali od historii. O dziwo, było tylko siedem osób, jak nigdy. Po dzwonku wpadła reszta i zaczęła się lekcja. Rossa nie było, żadna nowość. I tak ciągle gadałam z koleżanką z ławki za mną. 
- Ale to on nie miał być w więzieniu? Nie ogarniam- rzekła zdziwiona dziewczyna, gdy jej powiedziałam o tym, co było wczoraj.
- No miał, ale go puścili. Nieźle, nie?
- Tia... a wiesz, że on nie zda... prawda?
- A wiesz, że on ma to gdzieś, prawda?- powtórzyłam.- Chociaż ja też raczej nie zdam. Muszę zaliczyć wf i basen. Na treningi będę musiała łazić, masakra jakaś.
- Poradzisz sobie. Przecież to jest extra- namawiała mnie z uśmiechem na ustach. Czasem jej entuzjazm potrafi załamać.
- Dla ciebie. Ja nie lubię sportu. Poza tym, tam są te typy, o których ci mówiłam- westchnęłam ciężko. Dwóch takich gości mnie męczy ostatnio, bo na jednego wylałam kawę. Przez przypadek, zderzyliśmy się. A to taki facet, któremu się nie odmawia. Ja już to zrobiłam i mam przerąbane. Podpadłam im. Na dodatek z tym jego kumplem są nowi w szkole. Oni + Ross to "najgorsze wytrzutki społeczne" jak to powiedział nauczyciel. 
- No tak... Już im się nawinęłaś?
- Tsaaa. Przecież ja nie mogę mieć spokoju, nie? Ja mam nadzieję, że nie będą chcieli się zemścić- szepnęłam, bo historyk przechodził obok nas.
- To ty nie wiesz za co oni zostali tu przeniesieni?- zapytała zdziwiona. Pokiwałam przecząco głową.- Koleżanka mi mówiła, że jej przyjaciółka odmówiła im... no wiesz. Zbliżenia. I oni w ramach zemsty dręczyli ją. Po prostu niszczyli psychikę dziewczyny i biedna nie wytrzymała. A wiesz co jest najgorsze? To była moja kuzynka.
- Była? Czyli ona...
- Tak.
Na tym rozmowa się skończyła. Nauczyciel wziął mnie do odpowiedzi. Zajebiścieeee...
   Podeszłam niechętnie do biurka i stanęłam pod tablicą.
- Trzeba było zająć się tematem zajęć, a nie chłopcami- powiedział historyk, podchodząc do swojego krzesła i usiadł.
- Pierwsze pytanie: O czym jest dzisiejsza lekcja?
- Nie wiem- syknęłam znudzona. Bosz... kolejną pałę przyniosę.
- Drugie- co było na ostatniej lekcji?
- O, ja to wiem, pan czeka- przedłużałam.- No ten, no... pamiętam to, ale mam na końcu języka, noo...
- Sorry za spóźnienie, coś załatwiałem- usłyszałam za sobą. W klasie nastała cisza. Nauczyciel też był w szoku. Tak jak reszta. Powoli się odwróciłam i zobaczyłam Rossa. 
- Znowu mnie uratowałeś- uśmiechnęłam się i go mocno przytuliłam. Nie puszczałam go aż do czasu, gdy historyk popukał mnie w ramię.
- Usiądźcie- poprosił, wskazując na moją ławkę. Czułam na sobie wzrok wszystkich. Ross złapał mnie za rękę i zajęliśmy miejsca. W sali nadal było cicho. 
- Wracając do tematu- i facet zaczął opowiadać. Każda osoba w klasie obserwowała mnie i blondyna. Przyznam, że było to niezręczne. Ale też dziwne, że Ross się jeszcze nie uniósł przez to. Cudem wytrzymałam do dzwonka i wyszliśmy z klasy. Od razu za drzwiami ludzie, którzy byli na korytarzu spojrzeli się na nas. Wszyscy schodzili nam z drogi. Czułam się jak królowa. Dziwnie. I to bardzo.
- Widzisz?- chłopak zwrócił się do mnie.- Ledwo przyszedłem po kilkumiesięcznej przerwie i nadal mnie szanują.
- To poczekaj, aż zobaczysz swoją szafkę- westchnęłam i pokazałam w stronę szatni.
- Wiem. Już widziałem. Olać to. Masz pojęcie, ile ja mam wrogów? Przyzwyczaiłem się do hejtów. 
- Tsaa... Masz doświadczenie, Ross.
- Co jest?- zapytał nagle, stając mi na drodze. Chwilę się zastanawiałam, czy mu to powiedzieć, ale w końcu się zdecydowałam.
- No dobra. Więc tak. Są nowe, groźne typy w szkole, nie? No i ja im podpadłam. A oni chodzą na treningi po lekcjach, na które ja też będę musiała chodzić, żeby zaliczyć wf i basen, bo nie zdam. No i ja się boję, że coś mi zrobią. Kuzynka mojej koleżanki z klasy miała przez nich tak zrytą psychę, że nie wytrzymała i wiesz... nie ma jej już- wytłumaczyłam mu wszystko, a Ross mnie przytulił i pocałował delikatnie w czoło. 
- Będziesz bezpieczna. Pójdziemy razem na te treningi i jakby co, to cię obronię. Wiesz do czego jestem zdolny... No i jeszcze jesteś mi coś winna w nocy, nie?- mruknął mi uwodzicielsko na ucho. Ten tylko o jednym myśli! Ale mimo wszystko się zaśmiałam.
- Myślisz tylko o jednym.
- W końcu jestem blond- zboczusiem...- uśmiechnął się i poszliśmy na następną lekcję. 
  Ogólnie było spokojnie. Do przerwy na lunch. Skierowałam się na stołówkę, gdzie czekał już Ross. Podeszłam z tacką po jedzenie. Fuu, jak zwykle ta bezsmakowa, szara breja nazywana kleikiem, skisłe mleko i gumowe ciastko z... nikt nie wie z czym to jest. Różnie było. Raz trafiłam na paznokcie, a kiedy indziej na soczewkę. Ciekawe, kiedy był tu sanepid? Ale odbiegam od tematu. Wychodziłam z kolejki, gdy nagle podeszły do mnie te typy. Chryste, dlaczego akurat teraz Ross musi gadać przez telefon? I w dodatku odwrócony?!
- No, Laura. Daję ci ostatnie ostrzeżenie. Wiesz, czego chcę- szepnął jeden z nich nieprzyjemnym głosem. Serio nikt tego nie widzi? Nikt a nikt? Tego smrodu z jego paszczy, też do nikogo nie doszedł, nie?
- Słuchaj, mała. Albo to zrobisz nam OBOJGU, albo pożałujesz, że żyjesz, rozumiesz?- zagroził mi drugi. Miałam ochotę się rozpłakać. Szybko ich ominęłam i pobiegłam do stolika z tacką. No ludzie nie mogli ich przegonić stąd?! 
   Usiadłam na swoim miejscu i w tym samym momencie Ross skończył rozmawiać.
- Zamówiłem nam stolik w restauracji, co ty na to? Potem byśmy poszli do ciebie. Słyszałem, że twoi rodzice jadą na tydzień do Detroid, tak? Laura? Czemu się tak trzęsiesz?
- Kto? Ja? Nieee- zaprzeczyłam. Spojrzałam się na blondyna. Wyczekiwał dalszej odpowiedzi. Nagle za nim zobaczyłam tych chłopaków. Jeden z nich puścił mi oczko. Wzdrygnęłam się i ze strachu wtuliłam w Rossa. Zdziwił się, ale odwzajemnił gest.
- Grozili mi- szepnęłam.
- Co? Kto?! Daj namiary, będzie wpierdol- rozkazał wkurzony. 
- Oni- powiedziałam, gdy znowu zaczęli się zbliżać. Ten, który mrugnął na mnie, podszedł bliżej, a następnie bezczelnie pogłaskał mnie po policzku. Ross tak gwałtowie wstał, że omal nie przewrócił stołu. Kipiał złością. Teraz był nieobliczalny. Właśnie w takich momentach się go bałam, nie wiedziałam, do czego może się posunąć.
- O, widzę, że znalazłaś sobie ochroniarza, co? On i tak ci nie pomoże.Chuderlawy mięczak. Zobacz, gdzie on ma mięśnie?- zapytał rozbawiony. Blondyn z trudem się powstrzymywał. Już dawno było po dzwonku, więc sami byliśmy na stołówcę.
- A gdzie ty masz rozum, co? Po co to wszytsko? W ten sposób nie zdobędziesz szacunku- warknęłam, a on co? Odepchnął mnie z całej siły na bok, aż upadłam. Ross nie wytrzymał i rzucił się na niego z pięściami. Wstałam, zakręciło mi się w głowie. Ale ogarnęłam się i ich rozdzieliłam, zabierając blondyna za rękę ze stołówki. O dziwo żadnej rany nie miał. A no tak, doświadczenie. Ale teraz to już na pewno będę miała przerąbane... A jeszcze ten trening po szkole dzisiaj. O 16:30. Dobrze, że będzie przy mnie Ross. Gdyby nie on, nie wiem jakbym sobie poradziła.


¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥
SIEMA mordki ♡ Jak dobrze mieć ferie... Więcej pomysłów, czasu, WENY itd. Jak Wam się podoba rozdział? Na początku zgadliście. Do Rydel miał przyjść Ross, ale zmieniłam coś, bo to by było za oczywiste. Cały czas zastanawiam się nad scenką 18+, czy dać, czy nie. Nie umiem takich rzeczy pisać xd najwyżej poprosiłabym bffs o pomoc. Ale to zależy od Was, czy chcecie taki rozdział xd i u jakiej pary. No to komentujcie, to BARDZO MOTYWUJĄCE. Next niedługo, bo mam sporo zamówień na rysunki (wtf ;_;) i muszę się wziąć do robory. Za wszelkie błędy przepraszam, pisałam na telefonie. Do napisania, Mordki ♡
Klaudia ☆♡

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 31 część I

WPADAJCIE NA TEGO BLOGA, autorka musi uwierzyć w siebie i w to, że świetnie pisze. Naprawdę warto :* CUDO
~~ Ross ~~
- No hej, słuchaj Laura... A co tu się dzieje?!- krzyknęła matka Laury. Myślałem, że uszy mi popękają...- A ty co tu robisz?!- zwróciła się do mnie. Niechętnie wstałem z łóżka Laury i założyłem koszulkę.
- Usiłuję zgwałcić pani córkę, no na prawdę. Co możemy robić sami w pustym domu? To chyba nie są lekcje anatomii, nie?- mówiłem retorycznie, a Laura się skuliła.
- Jesteś bezczelny!- uniosła się kolejny raz. Vanessa przewróciła oczami i usiadła obok Lau na łóżku.
- Bezczelny? Raczej szczery. Nie widzi pani, że pani córka się w końcu uśmiechnęła?
- Ona cały czas się uśmiecha. Wynoś się z mojego domu, nie masz prawa tu przychodzić. I jeszcze rozbierasz moją córkę, to jest bezczelne.
- Gdyby nie była pani matką mojej dziewczyny,m to powiedziałbym co o pani myślę- warknąłem z uśmiechem nienawiści na ustach.- Ale nie zrobię tego, żeby nie miała wpierdolu przeze mnie.
- Słuchaj, pójdziemy teraz do salonu i tam porozmawiamy w cztery oczy, okej?- zapytała, otwierając szerzej drzwi. Spojrzałem się na nią zdziwionym wzrokiem. Kiedy zobaczyłem ten gniew w jej oczach, jak na złość się wyszczerzyłem i podszedłem do Laury. Nachyliłem się nad dziewczyną, po czym schwyciłem za jej dłonie i czule pocałowałem w usta. Poczułem zawahanie z jej strony, pewnie bała się reakcji mamy. Oddaliłem się od niej, cmoknąłem w czoło, a na koniec przytuliłem na odchodne i szepnąłem jej na ucho:
- Nie bój żaby, Lau. Pogadam z nią, a niedługo się zobaczymy.
Wyprostowałem się, specjalnie przedłużając wyjście z pokoju. Gdy już byłem w drzwiach, zobaczyłem jak matka Laury morduje mnie wzrokiem. Myślałem, że wybuchnę ze śmiechu, ale się powstrzymałem. SPECJALNIE przepchałem się w przejściu, żeby ją jeszcze bardziej wkurzyć. Igrałem z ogniem...
  Westchnęła, aby nie wybuchnąć przy Laurze i wypchnęła mnie na korytarz. Zamiast jej coś odpowiedzieć (coś niemiłego), po prostu zbiegłem do salonu i rozłożyłem się na kanapie. Chwilę poleżałem w spokoju, ale wtedy przyszła Ellen.
- Co ty sobie wyobrażasz? Że u siebie jesteś?- zapytała retorycznie i kazała mi wstać.
- Pani ma ból dupy o byle co- stwierdziłem, dalej leżąc.
- Pamiętaj, że to dzięki mnie tu jesteś. Inaczej siedziałbyś w celi i skrobał ściany.
- Że co kurw...
- Wyrażaj się kulturalnie, dobrze? Wstawiłam się za tobą w sądzie, żebyś nie zmarnował sobie życia w więzieniu. I nie zrobiłam tego po to, abyś potem przychodził i rozbierał moją córkę! Ona ma dopiero 17 lat, rozumiesz?!- wydarła się. Jeny, czy ta kobieta potrafi normalnie rozmawiać?
- Za tydzień ma 18. Pamiętasz o tym w ogóle? Czy praca ważniejsza? Nawet nie wiesz, jak ona cierpiała, kiedy was nie było, a teraz pewnie żałuje, że przyjechaliście.
- Od kiedy jesteśmy na TY? Nie mam zamiaru wyrazić zgody na wasze spotykanie się. Możesz już iść?- zapytała zdenerwowana. Puściły mi nerwy, no sorry...
- Wal się. Laura jest już praktycznie dorosła i sama zdecyduje z kim będzie się spotykać. Żegnam- warknąłem na odchodnym i wyszedłem z domu Marano. Miałem kilka swoich spraw do załatwienia, więc wolałem nie tracić czasu na bezsensowne kłótnie. 

~~ U Lynchów, RYDEL~~
  Siedziałam u siebie w pokoju i grałam na telefonie. Potem czytałam książkę i bazgrałam w zeszycie. Gdy w końcu mi się to znudziło, zeszłam na dół, do moich wariatów. Riker siedział z Rockym na kanapie i walczyli o chipsy, a Ryland próbował zabrać im pilota. Poszłam do nich i zabrałam chrupki.
- No ej, ja to jadłem!- krzyknął Rocky i wstał.
- Gruby będziesz- uśmiechnęłam się szyderczo, po czym kilka zjadłam. Na dole zobaczyłam, jak Riker morduje mnie wzrokiem.- Ty też.
- Ratliff zaraz przyjdzie- powiedział Ryland, szczerząc się, niczym złośliwy chochlik. Zastygłam z buzią pełną chipsów, a bracia zaczęli się ze mnie śmiać.- A dokładnie za... 8 minut.
- Co?! I ty mi to teraz dopiero mówisz? Czy ty masz pojęcie o tym, co ja muszę ze sobą zrobić w te 8 minut?! Jestem w dresie i bez makijażu!- krzyknęłam spanikowana, przez co wyrzuciłam w powietrze paczkę. 
- To nie krzycz na niego, siostrzyczko ty moja, tylko się szykuj- rzekł Riker, a następnie wypchnął mnie z salonu. Szybko pobiegłam do pokoju i ubrałam się jakoś przyzwoicie. Spojrzałam na zegarek. Mam cztery minuty?! Żarty jakieś?! Nie no, zachowuję się jak paranoiczka. Przecież to zwykły chłopak... 
   Zrobiłam szybki makijaż i uczesałam włosy. Cały dzień siedziałam w domu, praktycznie w swoim pokoju. Musiałam jakoś wyglądać...
   Kiedy chowałam już szczotkę do szuflady, w domu rozległ się dźwięk dzwonka.
- Ja otworzę Rydel!- krzyknął Riker z dołu. Dzięki Bogu, bo jakbym tam pobiegła, to bym się wyglebała. Wtf, tak w ogóle to czym ja się stresuje? Przecież to tylko... przyjaciel, któryyy... przychodzi w odwiedziny... DOBRA, sama się oszukuję. Przecież wiadomo, że na niego lecę.
- Rydel, chodź!- kolejny raz się wydarł. I przerwał mi moje myśli.
- RYDEL!!!
- Już idę, nie poganiaj mnie!- odkrzyknęłam i wypadłam z pokoju jak strzała. Oczywiście na schodach pomyliły mi się nogi i bym się wyj... przewróciła, gdyby nie ściana. Podparłam się o nią, jakby nigdy nic i powiedziałam na luzaku.
- Siema, stary.
- Ty nie umiesz być #swag. Tylko JA, umiem być #swag- powiedział Ell, rozbawiony moją miną. Zrobiłam mordkę smutnego piesełka.
- Oj Delly ty moja kochana, chodź tu do mnie- powiedział i mnie przytulił. Serce mi prawie wyskoczyło z piersi.- Wybacz mi.
- Pomyślę...
- Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
- Pociesz mnie jakoś- wymyśliłam na poczekaniu. Tak na serio wcale nie byłam na niego zła, ale on tak słodko się starał.
- Mogę wezwać swojego smerfa, co ty na to?- zapytał zatroskany, nadal mnie tuląc.
- Ooo pokaż smerfa!
- Nie mogę, jest na wakacjach- oznajmił, o mało co nie wybuchłam śmiechem.- A jak ja cię mogę pocieszyć?
- Hmm... wymyśl coś.
- Panno Rydel Mary Lynch... Czy pani ze mną flirtuje?- uśmiechnął się i zrobił "brewki".
- Może tak, może nie. To zależy.
- Od czego?
- O fu, zaraz się zbełtam- powiedział nagle Ryland, który nas mijał.- To takie słodkie, że aż mdłe. Nienawidzę miłości. Tylko ja w tym domu nie mam swojej połówki.
- To chodź, pójdziemy na miasto i pomożemy ci jakąś pannę znaleźć- zaproponował Rocky.- Przy okazji naciągniemy Rika na watę cukrową. I zostawimy te gołąbeczki same.
- Co? Czemu mnie naciągniecie? Zawsze to ja jestem ofiarą, to nie fair- zasmucił się blondynek. Lekko się zaśmiałam.- Za karę mi kupicie loda.
- Zadzwoń po Vanessę, ona ci zrobi...- zaczął Rocky, ale urwał, gdy zobaczył wkurzony wzrok Rikera.
- Wal się! Drugi Ross rośnie, no ja nie wiem, co za zboczone dzieci w tym domu są- mruczał pod nosem, co spowodowało wybuch śmiechu u Ratliffa.
- A ty, młody człowieku- zwrócił się do Ella.- Bez szaleństw jak nas nie będzie. Wiem jak teraz leży pościel i poduszki na kanapie, więc sobie uważaj.
- Dobrze, dobrze. Tato- przewrócił teatralnie oczami, po czym cmoknął mnie w usta. O nie, burak nadchodzi, burak nadchodzi... Kurde, jak ukryć rumieniec?! Dzizas, motyle mi zaraz rozerwą brzuch. Co się ze mną dzieje dzisiaj? Brałam coś, czy jak?!
- Grzecznie ma być. Narka- powiedział i święta trójca wyszła, zostawiając nas samych. Nareszcie, a już myślałam, że nigdy nie wyjdą. Tak gapiłam się w podłogę, gdy nagle przypomniałam sobie dość istotną rzecz. A mianowicie... miałam coś zjeść, bo byłam głodna. A Ratliff się domyślił. Zaburczało mi w brzuchu, jak byłam do niego przylepiona. ME GUSTA, normalnie me gusta!
- Już wiem jak cię pocieszę- ucieszył się brunet, a oczy mu się zaświeciły. Już się boję, co za pomysł kotłuje się w tej główce.
- Kontynuuj, chętnie posłucham.
- Zrobię ci kolację, bo jakiś potworek się udziela.
- Ell, nie chcę nic mówić, ale ostatnio jak gotowałeś, omal nie spaliłeś kuchni- przypomniałam mu, ale on i tak swoje. Poszedł do kuchni i wybrał z lodówki odpowiednie składniki. Margarynę i jajka.
- Tego chyba nie spalę, nie?- zapytał retorycznie. Zabrałam mu jedzenie.
- Wiesz... Może ci pomogę. Albo zamówimy pizzę, co?- zaproponowałam. A on co? Wyszczerzył się.
- Nie. Zrobimy własną pizzę.
- O nie...
- I wrzucimy pepperoni!
- Błagam, tylko nie to...
- I dodamy ananasa!
- W czym ja zawiniłam?
- I przyozdobimy!
- Trudne sprawy...
- I Rydel, kocham cię!
CO ON POWIEDZIAŁ? Coooo? Że mnie co? Kurw... ludzie tlenu... Na 100% coś brałam. Może to te pieczarki? To były grzybki halucynogenne? Albo nawdychałam się oparów z pokoju Rossa...
- Co.. ty... Słucham?- wydukałam nieśmiało, a Ratliff spuścił głowę.
- Poniosło mnie. Wybacz. Chyba lepiej będzie jak już pójdę- oznajmił speszony i skierował się do wyjścia.
- Ell, czekaj- poprosiłam cicho.- Możesz zostać, nie gryzę.
- Ale właśnie powiedziałem, że... cię kocham... I pewnie tym samym zniszczyłem naszą przyjaźń, nie?
- Ellington, jeny... Nawet tak nie mów. Właśnie spełniłeś moje marzenie- uśmiechnęłam się niepewnie, a on nie wiedział o co chodzi.- Już od dawna chciałam od ciebie usłyszeć "kocham cię".
- Serio?
- Serio.
- Serio, serio?
- Serio, serio.
- Serio, serio, serio?
- Ell! Tak!
- Czyli, że chcesz... być moją dziewczyną...? Taką, no wiesz. Nie dla szpanu. To znaczy, yyy... W sensie... że nie z rozkazu producenta. To chcesz?- zapytał. Oczy mu się zaświeciły i skakały z nich iskierki nadziei.
- No pewnie. Ziooom- zgodziłam się na luzaku, a chłopak mocno mnie przytulił, po czym czule pocałował w usta.
- Czy Rydellington?- spytałam z uśmiechem na ustach.
- Laura będzie w niebie. Najbardziej nam kibicowała. Głodny jestem. Jednak zamówimy jakąś pizzę. A jutro cię gdzieś zabiorę. Jeszcze nie wiem gdzie, ale się dowiem. Prawdopodobnie...

~~ Narrator ~~
O 23:40 Ratliff musiał już wracać do domu. Mama po niego zadzwoniła i nazrzędziła, że jest za młody na spanie u jakiejś dziewczyny i kazała wracać. Gdy Rydel się z nim pożegnała (co zajęło prawie 20 minut), postanowiła ogarnąć kuchnię. Jej bracia poszli na nocny maraton filmowy. Oczywiście Rocky i Ryland naciągnęli Rikera na kino. Wrócą dopiero ok. 10 rano.
  Dziewczyna włożyła brudne talerze i szklanki do zlewu, a następnie odkręciła wodę. Nagle zgasło światło. Odwróciła się, aby zapalić lampkę, ale zobaczyła zarys jakiejś postaci...

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 30

~~ Narrator ~~

 >>  Gwałtownie weszła do domu, nie domykając drzwi. Pobiegła w mgnieniu oka na piętro do swojego pokoju, rzucając się na łóżko. Nie obchodziło ją to, że zbiła wazon po drodze. Nic ją teraz nie obchodziło. Miała dosyć szkoły i ludzi, którzy bez przerwy ją krzywdzą. Nie dość, że brakowało jej NIEGO, to jeszcze wszyscy jej dokuczali, że okazuje jakiekolwiek uczucia do tego chłopaka. Nikt, poza nią oraz kilkoma wtajemniczonymi osobami, nie wiedział, że ten "brutal" wyszedł z więzienia, chociaż wcale w nim nie był. Plotki. Tak, plotki. Tylko niszczą reputację i zaufanie. Poczucie prywatności znika w sekundę. <<

   Po jakimś czasie, Laura ogarnęła się i wstała z łóżka, aby coś zjeść. Niechętnie zeszła po schodach, a mijając salon, zobaczyła otwarte na oścież drzwi. Zamknęła je, po czym zaczęła się rozglądać, czy ktoś przez ten czas nie wszedł. Przejrzała cały parter, ale było pusto, więc udała się do kuchni. Zrobiła sobie kanapkę z grubą warstwą Nutelli, którą popiła Coca- Colą. Nagle coś usłyszała. Wyjrzała z kuchni i się rozejrzała. Jej wzrok skierował się na schody. Otworzyła buzię ze zdziwienia. Zobaczyła na nich Jo i Caluma.
- Jak wy... aha, no tak. Drzwi- powiedziała do siebie zrezygnowana, wzruszając ramionami i wróciła do kuchni. Po chwili obok niej pojawiły się wspomniane wcześniej osoby.
- Jesteś sama?- zapytała Joan, otwierając jednocześnie lodówkę. Zaraz po tym ją zamknęła.- Widzę, że już pożarłaś to mniamuśne ciasto- westchnęła smutna i usiadła na stole obok rudzielca.
- Nie ja zjadłam, tylko moja siostra- słoń, która zaraz wejdzie, bo jest na podjeździe. A za nią pewnie przylezie Riker...
- On jest w domu. Widziałem- pochwalił się Calum, robiąc "brewki". Jo się zaśmiała.
- Ejej. Chwila moment. Coś tutaj iskrzy!- zorientowała się "Laura, gdy zobaczyła jak ta dwójka na siebie patrzy. Joan już chciała powiedzieć koleżance coś niemiłego, lecz przeszkodziła jej w tym Vanessa.
- Hej, młoda- przywitała się z siostrą.- A ty czemu nie w szkole?
- Byłam, ale...
- ...Ale...- kazała jej kontynuować, wykonując energiczne ruchy rękoma jak jakaś paranoiczka.
- Ale miałam dosyć tego ciągłego dopiekania ze strony wszystkich, co spotkam, tylko dlatego, że się zmieniłam i trzymałam się z Rossem, zanim jeszcze "zamknęli go w pierdlu". Na początku to olewałam, ale jak na swojej szafce zobaczyłam napis "DZIWKA LYNCHA", a kilka metrów dalej na szafce Rossa "LYNCH TO TCHÓRZLIWY GEJ", to sorry, ale z lekka mnie poniosła i przyfasoliłam jakiemuś gościowi, a potem wróciłam do domu. Nie zrobiłam niczego złego, nie wiem o co ci w ogóle chodzi...- wytłumaczyła się niewinnie Laura, widząc rozzłoszczony wzrok swojej siostry.
- Masz szczęście, że się śpieszę- warknęła Vanessa, machając jej palcem wskazującym przed nosem.- I widzę, że ktoś tu tęskni...
- Tak. Twoje auto za tobą tęskni. Podobno się śpieszyłaś- przypomniała nerwowo Lau i podrapała się po głowie.
- Prawda, ale... chwilę mogę się spóźnić. Ty go kochasz! Tęsknisz za nim. Awww... to słodkie- rozmarzyła się. Laura pomachała jej ręką przed twarzą. Łaskawie wróciła na ziemię.
- Wcale za nim nie tęsknię!- uniosła się brunetka. Jo siedziała cicho, ale i tak wiedziała swoje.- I go nie kocham. Przecież to zboczony cham, który dba o własną dupę, żeby to jemu było najlepiej! Skąd ci przyszło do łba, że mogę do niego coś czuć? Z resztą, on i tak pewnie już sobie kogoś znalazł. Mogę dać głowę, że teraz pieprzy się z jakąś lafiryndą w burdelu!- skończyła swój monolog i usiadła naburmuszona na blacie, krzyżując ręce na piersi. Zacisnęła usta, żeby nie zacząć płakać. Sama nie wiedziała dlaczego, ale prawdopodobnie powodem tej słabości było to, że uświadomiła sobie smutną prawdę o blondynie. Vanessa stała zszokowana w progu, nie wiedząc co ma robić. Wydukała tylko ciche:
- Ja... ja już pójdę... Kocham cię, sis, pamiętaj o tym.
I wyszła z domu.
   Osiemnastolatka dalej siedziała na blacie, wpatrując się obojętnym wzrokiem w dal. Calum za to, szukał po szafkach czegoś słodkiego, a Jo- jak zwykle- siedziała z telefonem w ręce i wystukiwała kolejną wiadomość. W pewnej chwili chłopak wyrwał jej iPhona, a brunetka spojrzała się na niego jak morderca.
- Oddaj. Mi. To. Natychmiast- wywarczała, zeskakując ze stołu.
- Nie- uśmiechnął się zawadiacko rudzielec, czym zwrócił uwagę Laury. Spojrzał się na Marano, a Joan momentalnie skoczyła mu na plecy i zaczęła okładać pięściami, krzycząc: "Oddaj mi moje dziecko! To jest cudo bogów!". Cal się poddał i wręczył jej telefon.
- Dziękuję- pokazała ząbki, po czym pocałowała go w policzek. Aż się zarumienił. Laura nagle wstała, pobiegła do swojego pokoju. Jo oraz Worthy szybko ruszyli za nią, ale drzwi były zamknięte. Zaczęli się dobijać. Po kilku minutach otworzyła im cała zapłakana "Kicia". Weszli do jej pokoju i stanęli naprzeciwko niej tak, aby to ona była przy drzwiach (żeby ich nie wywaliła, jakby co). Joan spojrzała na smutną koleżankę i mocną ją przytuliła. Ta wypłakała się w jej ramię.
- Ey, ogar młoda. Bo zaraz mnie utopisz w tych łzach- szepnęła, odrywając się od Laury. Calum zlustrował smutasa od stóp do głów, a potem stwierdził:
- Zmieniłaś się od kiedy zniknął.
- Wiem. Wszyscy mi to mówią.
- Tęsknisz za nim, przyznaj się w końcu. To widać z daleka- wtrąciła swoje trzy grosze Jo. Musiała, po prostu musiała teraz zerknąć na telefon, aby przeczytać wiadomość, która dopiero co przyszła "mam nadzieje ze udalo ci sie zaprowadzic ją do pokoju bo juz jestem xd ;D". Uśmiechnęła się delikatnie do ekranu i przeniosła wzrok na Marano, wyczekując odpowiedzi na swoje pytanie. Zrobiła "brewki", gdy zobaczyła zawahanie u Laury.
- Kurde, Jo. Jasne, że za nim tęsknię, ale on już pewnie o mnie zapomniał. Pojawił się w moim normalnym życiu i zmienił je o 180 stopni, a potem zniknął i co? Pustka. I jeszcze te spiny w szkole. Tyle, że on już pewnie o mnie zapomniał i znalazł sobie inną naiwną laskę. Tak jak wcześniej mówiłam- teraz pewnie pieprzy się z jakąś laską w burdelu i ma wszystko w dupie. Bo przecież to jest Ross Lynch. Znam go. I ty też, nawet lepiej. I wiesz jaki jest. Rozkocha, zerżnie i zostawi. A ja i tak cholernie tęsknię za tym debilem!- krzyknęła załamanym głosem, roniąc kilka łez. Jej rozmówcy zamiast się przejąć, powstrzymywali się od śmiechu.
- On cię pamięta. Kobieto, ten zboczuch cię kocha!- zaśmiała się Stewart, Lau także zachichotała.
- Skąd to wiesz? On "kocha" każdą...- stwierdziła po chwili ponuro i spuściła głowę.
- Bo ten blond-zboczuś stoi za tobą i szczerzy się jak pedał- Calum nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, a Laura z niedowierzaniem się odwróciła. Gdy zobaczyła Rossa z tym powalającym uśmieszkiem na ustach, nogi się pod nią ugięły. Blondyn nie wytrzymał i podniósł dziewczynę, wykonując obrót wokół własnej osi. Po chwili zostali sami w pokoju. Ross zamknął drzwi na klucz, po czym spojrzał Laurze w oczy. Chłopak ujął jej twarz w dłonie i złożył na jej ustach czuły pocałunek.
- Czemu nie było cię wcześniej? Nawet nie wiesz jakie ja piekło w szkole przeżywam!- krzyknęła, wtulając się w Rossa.
- Kotku, nie mówmy o tym. Ważne, że jestem, tak? I mam nadzieję, że mi to wynagrodzisz- mruknął jej uwodzicielsko na ucho, a następnie zaczął całować jej szyję.
- Co mam ci wynagrodzić?
- Czy ty naprawdę myślisz, że nie słyszałem co o mnie mówiłaś?
- Czyli mam coś zrobić, żebyś mi wybaczył, tak? A może na odwrót?- po tym pytaniu, spojrzał się na nią zdziwionym wzrokiem.
- Nie było cię cztery miesiące, już dawno byłeś wolny i ani słowem się nie odezwałeś. Wiesz jak mi dokuczają w szkole? Na szafce mam chamskie napisy, nawet nauczyciele cię obrażają. Przez pierwszy miesiąc robili nam wykłady "jak się nie zamienić w Rossa L.?". Mam tego dość. Kilku gości wysyłało mi smsy typu "Przyjdź do mnie, zabawimy się", "Ile razy TO robiłaś", albo po lekcjach raz jeden mnie wziął za szkołę i chciał... no wiesz...Dobierał się do mnie- Laura się rozpłakała.- Nie wiem, jak ty to wytrzymujesz.
- Ćśśśś...- szepnął i mocno ją przytulił. Głaskał ją po włosach.- Ross wrócił, po prostu pokażesz mi, który to, a ja zajmę się resztą. Mam kilka spraw do załatwienia, zobaczymy się za kilka dni- powiedział, odsuwając się kawałek.
- Co?- zapytała zawiedziona Laura.- Przecież dopiero co przyszedłeś, a już znikasz...
- Spokojnie, tym razem wrócę szybciej, niż ostatnio.
- A... możesz jeszcze chwilę zostać?... Brakowało mi... ciebie- wydukała i spuściła głowę. Spaliła buraka. Ross się uśmiechnął i kucnął tak, żeby patrzeć jej w oczy.
- Skoro chcesz, to posiedzę tu z tobą. Nie ma co się wstydzić, Lau. Nawet wiem, co możemy porobić, żeby nam się nie nudziło- mruknął ciepłym głosem, puszczając jej oczko. Znowu się zarumieniła. Chłopak, widząc, że dziewczyna nie protestuje, podniósł jej podbródek i namiętnie pocałował w usta. Laura wplotła palce w jego blond czuprynę, przyciągając bliżej siebie. Dłonie trzymał w jej talii, a ona przylegała do niego całym ciałem. Chwycił za rąbek jej bluzki, ale ona zatrzymała jego rękę, tym samym zaprzestała odwzajemnianie pocałunków.
- Ross... ja...- szepnęła Laura i mocno się do niego przytuliła.
- Ej, co ci jest? Znowu?- zapytał blondyn, otaczając ją ramionami.
- Gdybym wiedziała, bym ci powiedziała- odparła i usiadła na łóżku. Blondyn uczynił to samo.
- Przestań się wszystkim przejmować-wzruszył ramionami.- Wiesz jak ja sobie radzę? Mam wyjebane na wszystko... Dzizaaass jak tu gorąco- wachlował się i ściągnął bluzę, odsłaniając kawałek klaty.
- No wiesz... Mogłeś od razu całą klatę... yyy to znaczy... górę zrzucić- zaśmiała się brunetka, a chłopak zrobił "brewki", po czym wykonał jej polecenie. I co? I oczywiście w jego blond główce pojawił się pomysł. Zrzucił koszulkę i zaczął napinać mięśnie jak rasowy kulturysta. Widząc to, delikatnie się uśmiechnęła, ale po chwili znów była smutasem.
- Nosz do cholery jasnej, weź się ROSSchmórz!- krzyknął zrezygnowany i zaczął ją łaskotać. Oczywiście tak się wydzierała, że obudziłaby kamienie ze snu. Tak, kamienie. A jak te łaskotki się skończyły? A tak: Ross podpierał się łokciami nad Laurą. Znowu się całowali. I nawet doszłoby do czegoś więcej (Ross zdejmował Laurze koszulkę), ale drzwi od pokoju się otworzyły i stanęły tam Vanessa z mamą...

_______________________________________
Hej kochani! Wiem, że rozdział krótki, nudny i beznadziejny, miało być coś więcej na końcu, ale nie umiem tego napisać po prostu (18+).
  Obiecuję, że next będzie lepszy. MOŻE. Mam sporo pomysłów, więc powinien się pojawić w weekend, a jak nie, to oznacza, że wypadło mi coś ważnego. A i jeszcze pytanko.
KOGO CHCECIE WIĘCEJ W ROZDZIAŁACH? ALBO- CZEGO WAM BRAKUJE. Piszcie śmiało, a ja to zmienię. Do napisania :*